Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi toadi69 z miasteczka Poznań. Mam przejechane 7388.85 kilometrów w tym 2825.51 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.67 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.


baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy toadi69.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2012

Dystans całkowity:197.00 km (w terenie 130.00 km; 65.99%)
Czas w ruchu:08:21
Średnia prędkość:23.59 km/h
Maksymalna prędkość:46.62 km/h
Suma podjazdów:837 m
Maks. tętno maksymalne:167 (94 %)
Maks. tętno średnie:139 (79 %)
Suma kalorii:5570 kcal
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:197.00 km i 8h 21m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
197.00 km 130.00 km teren
08:21 h 23.59 km/h:
Maks. pr.:46.62 km/h
Temperatura:24.2
HR max:167 ( 94%)
HR avg:139 ( 79%)
Podjazdy:837 m
Kalorie: 5570 kcal

Pętla A.D 2012

Sobota, 26 maja 2012 · dodano: 27.05.2012 | Komentarze 2

Witam
Dawno mnie tu nie było, ale w końcu należy zacząć nadrabiać zaległe wpisy.
Po Maratonie w Sulechowie wykombinowaliśmy że w najbliższy weekend robimy pętelkę wokół Poznania. Jak postanowiliśmy tak, prawie zrobiliśmy.
Z końcem tygodnia Krzysztof dał info że ponownie jest na antybiotykach i z pętelki nici. Postanowiłem jednak że skoro mam jechać pętelkę, to pojadę.
Start był zaplanowany na 7:30-8:30, był, gdyż ranek okazał się strasznie trudny dla mnie, zbyt długo grałem w WoT i miałem deficyt snu. Postanowiłem troszkę dłużej pospać. Koniec końców na rower wsiadałem o 11 z małym okładem, jak na pętlę wydawało się nieco późno, ale co tam, najwyżej jak się nie wyrobię to będę wracał nie zamykając jej. Lampek nie brałem.
Wystartowałem w kierunku Tulec, do których mam najbliżej jeśli chodzi o pętlę, najpierw źródełko na Malcie, symbolicznie i lasami do Tulec. W lasach pod Garbami zaczyna odmawiać posłuszeństwa prawe kolano, które oberwało nieźle w Sulechowie, wdrażam plan awaryjny i zwiększam obciążenie na lewe kopytko a prawemu daję odpocząć. W Tulcach po 28 minutach i nie marudząc /nie zatrzymując się/ skierowałem bicykl w Kierunku Robakowa i Kórnika. Na podjeździe na wiadukt ponad autostradą lewa nóżka stwierdza, że tak się nie będzie bawić, ona pracuje a prawa się opitala. Chciał nie chciał, muszę zaprząc do roboty obie nogi. Postanowiłem że odwrót z pętli albo w Kórniku, albo Rogalinie, zależnie od tego jak będzie sprawowała się prawa noga. Piaski między Tulcami a Robakowem dają nieźle w kość, rower tańczy na łachach piasku, tętno szybuje do ponad 160 a prędkość mimo to spada. Cel przejechania pętli na tętnie 80-85% zaczyna być nierealny, albo muszę odpuścić, albo podarować sobie ten cel. Wybieram to pierwsze, nie chcę forsować organizmu wysokim tętnem, to nie maraton. Po kilku piekielnie długich minutach docieram do Robakowa i asfalciku, chwilę później jestem na rozkopanym rondzie wyjazdowym Borówiec - Skrzynki.
Piaski w Skrzynkach (Czołowie) nie są tak upierdliwe jak te poprzednie, cienka warstwa nie przeszkadza, jest dość twardo, więc szybko i sprawnie ląduję w Mościenicy, tu kolejny asfaltowy odcinek, fiku-miku i jestem w Kórniku.26,5km za mną oraz godzina jazdy. Super jest dobrze. Nie zatrzymując się, korzystam z tego że jest to bodaj najdłuższy asfaltowy odcinek, bo od Mościenicy, przez Kórnik, Bnin, Konarskie, Radzewo, Radzewice aż do Świątnik. Na odcinku Radzewice - Świątniki, pierwszy raz tego dnia odczuwam co znaczy wiatr o sile 5,5m/s (20km/h). O ile na osłoniętych lasem odcinkach nie czuć go prawie wcale, to na otwartej przestrzeni daje popalić.
W Świątnikach, szybka decyzja, jechać zgodnie ze strzałkami pętli, czyli dołem przez głęboki piasek, aż do Rogalina, a następnie tyłami za Rogalinskiem pałacem, parkowymi alejkami aż do Rogalinka, czy też wybrać wariant szybszy i zarazem łatwiejszy, asfalcik.
Wybieram asfalcik, jestem zmachany 6km zmagań z wiatrem i chce odpocząć. Prawa noga już tak nie doskwiera, trochę daje znać o sobie, ale jest dobrze. Nie rezygnuję więc z pokonania pętli. Po szybkiej ale generalnie spokojnej jeździe bez szaleństw docieram do Mostu na Warcie za Rogalinkiem. Kawałek dalej kieruję się oznaczeniami i skręcam w lewo, ponownie piaski.
Postanawiam przeznaczyć parę chwil na pierwszy tego dnia postój. Na liczniku 46km strzeliło, a ja nawet jednej minuty na postój jeszcze nie przeznaczyłem. Te kilka chwil wykorzystuję na przesmarowanie odrobinką oliwki łańcucha i kilka solidnych łyków wody. Czas szybko leci, gdy już kończę jakaś parka z dzieciakiem na siodełku dociera od strony Mosiny, facet zadaje pytanie co się stało i czy pomoc potrzebna. Szybko wyjaśniam że postój zamierzony i nie spowodowany awarią, pięknie dziękuję zakładam kaski i już mnie nie ma.
Kwitnące zielsko przy ścieżce © toadi69

Do mostku na Samicy walka z piaskami, za mostkiem nic inaczej. W końcu jestem na twardej drodze i zdobywam od strony Warty Mosinę. Na rynku w Mosinie tragany, porozkładane jakieś budy i scena, z plakatu doczytuje że obchodzą dni Mosiny. Super, tylko że same zakazy i zatarasowane drogi oraz niektóre chodni, a tam gdzie się da wjechać to mrowie ludzi. W końcu udaje się mimo wszystko sprawnie wyjechać. Podjazd na Osową Górę od strony Pożegowa, wiem że nie będzie łatwo, ale dwóch rowerzystów jakieś 500metrów z przodu motywuje mnie aby się szarpnąć i ich dognać. Plan jest prosty, tętno w górę ale bez szaleństw i gonimy ich. W połowie górki doganiam pierwszego, sapie i pomimo że jedzie na młynku idzie jemu to bardzo opornie. do kolejne brakuje mnie około 50 metrów. Pomimo że górkę czuję w nogach pozostawiam środkową tarczę i na dość sztywnym przełożeniu udaje się dojść gościa, ten nie jest tak zasapany. Widzę że ma mapę w łapie, więc rzucam pytanie czy jedzie pętlę ?. W odpowiedzi słyszę - tak. Na dłuższą konwersacje nie ma czasu, jeszcze parę metrów do szczytu wzniesienia no i zbliżam się do bruku.
Kilak stojących na poboczu samochodów wymusza jazdę brukiem. Strasznie trzęsie, wybija z rytmu. Na szczęście bruk jest krótki, a i wyżej już nie jadę teraz tylko w dół. Po początkowo twardej ścieżce jadę dość szybko, nieznacznie dokręcając, tętno spada do normalnego czyli 140-150. Zanim dotarłem do piasków mam już je unormowane.
WPN przelatuję dość szybko i sprawnie, doganiam jeszcze jakąś grupkę trzech kolarzy walczących z piaskiem, wyraźnie nie idzie im to, nosi ich po całej szerokości ścieżki :). Gdzieś na twardej leśnej ścieżce doganiam wlokące się nią auto i wyprzedzam, babka nie jedzie szybciej jak 25km/h może boi się zakurzyć autko :). Na szutrówce przed Witobelem straszna tarka, nie mogę sobie znaleźć toru jazdy na którym by nie telepało, jednak nie chcę aby mnie dogonił samochód, więc nie zwalniam. Uf w końcu Stęszew, szybka ocena ile mam wody ze sobą i decyzja, że gdzieś za Stęszewem w Tomicach lub Nirosławkach uzupełnię zapasy wody. I to był błąd, o którym miałem się niebawem przekonać.
Stęszew zostawiłem za sobą, wkrótce kończy się kolejny asfalcik.
Pomykając szuterkami i piaskami. Docieram do Wielkiej Wsi za dużo powiedziane, ledwo się otarłem o wioskę i już jestem w lesie. Przyjemnie jakoś, wiatru nie czuć, piasek mniej dokucza niż wiatr, a tym bardziej że nie jest głęboki, jedzie się dobrze. Woda jednak szybko ubywa. Wiem już że w kolejnej wiosce muszę się w nią zaopatrzyć, w Mirosławkach jednak albo przeoczyłem sklep, albo go nie było. Liczę na Tomice, jednak nie mam bladego pojęcia gdzie tam jest sklep i czy w ogóle tam jest sklep. Docieram do Tomic, mijam kościół i zwalniam bacznie rozglądając się za czym co by sklep przypominało, nadaremno nic nie upatrzyłem.
Przy ruinach młyna skręt w prawo i już jestem przy źródełku Żarnowiec.
Całkiem sporo ludzi, niektórzy wybrali się na grila inni tak jak ja przejazdem.
Zatrzymuje się na popas, wcinam co miałem ze sobą - batonik popijam niewielką ilością wody i po kilku minutach ruszam.
Jest niedobrze, mam w bukłaku góra 200ml wody, a doskonale wiem że najbliższy pewny sklep jest w Lusówku :(. Trzeba oszczędzać picie oraz siły, jadę wolniej niż dotychczas, w gębie sucho, czasami mały łyk wody, aby tylko jak najdłużej wystarczyło. Autostrada, Zaborowo, Więckowice, kusi mnie aby odbić w prawo i poszukać sklepu, jednak postanawiam jechać dalej, jakoś się do kulam do Lusówka.

Mijam piaszczystą Drwęsę, nieźle mnie prowadzało, oj nieźle. Do Lusówka około 3,5 km, jednak urzekła mnie cudowna alejka akacjowa, więcej się zatrzymuję i pstrykam fotki niż jadę, jednak piękno alejki, intensywny zapach akacji i buczenie pszczółek powodują że zapominam po co tu jestem, poświęcam się robieniu zdjęć, co chwila się zatrzymuję co chwila urzeczony pięknem nie baczę na mijający szybko czas, korzystam z nadarzającej się chwili, chcę nasycić zmysły, chcę się zapomnieć, przecież tu tak pięknie.
Okolice Lusówka, alejka akacjowa w kierunku na Drwęse © toadi69

Okolice Lusówka, alejka akacjowa w kierunku na Drwęse, spojrzenie za siebie © toadi69

Widok z alejki na pobliski skraj lasu bielący się akacjami © toadi69

Kolejne, jedno z wielu zdjęć akacjowej alejki © toadi69

Okolice Lusówka, alejka akacjowa © toadi69

Bliższe spojrzenie na kwitnące akacje © toadi69

Akacjowa alejka w krzywym zwierciadle © toadi69

rowerek postanowił odpocząć wśród kwitnących akacji :) © toadi69

Kwiaty akacji z bliska © toadi69

Na błękitu przestworzy białe kwiaty © toadi69

Kwiaty akacji z bliska © toadi69

Na skraju alejki gdy mam już wyjechać na asfalcik, dostrzegam jak zdradliwe były pięknie kwitnące akacje. Z jednej strony urzekły pięknem, tylko po to aby wbić nóż w plecy - kolec w przednią oponę.
To tu zaczyna się/kończy zależnie od punktu widzenia i/lub kierunku podróży alejka akacjowa © toadi69

Akacjowa alejka © toadi69

alejka akacjowa © toadi69

No cóż, trzeba się zatrzymać i zrobić co trzeba. Szybko przekonuję się że w oponie tkwi dorodny kolec, no pięknie się skończyło to kontemplowanie otaczającego piękna, jakże szybko zostałem sprowadzony na ziemię.
Biało, biało wszędzie, biel akacji widzę :) © toadi69

O pszczółka © toadi69

Kleimy czy zakładamy nową, szybciej założyć nową, zwłaszcza że w gębie Sahara a w bukłaku pusto :(
Ruszam pełny nadziei na szybkie zakupy, docieram do sklepu i ...
Sklep nieczynny, o żeś...... .... .... ...
Prawie 5 km do Lusowa, nie ma co czekać, jadę. W Lusowie, pod sklepem kilka nieciekawych typków przy piwku, hmmm, zaryzykować czy jechać dalej, jechać, w sadach jest żabka i abc.
W końcu dotarłem do sklepu. Upragnione zakupy, serek, batonik, no i woda, woda, woda. Batonik oraz serek szybko pochłaniam. Część wody również szybko zwilża wyschnięte gardziołko, a reszta ląduje w bukłaku.
Mijam Kiekrz, kolejna akacjowa alejka pomimo że nie mniej piękna jak ta pod Lusówkiem, zwalniam i bacznie patrzę co przed kołem, nie mam ochoty na kolejną pane, nie mam drugiej dętki, musiał bym łatać, a to mnie się nie uśmiecha. Takich zdradliwych alejek będzie jeszcze kilka tak jak kilka już było, za każdym razem będę pilnie obserwował co przed kołem, zamiast podziwiać.
Kwiaty akacji © toadi69

Złotniki no i wjazd na teren poligonu, jakieś 500 metrów przede mną dostrzegam rowerzystę, mimo że czuję w nogach kilometry coś mnie pcha aby gonić gościa.
Pościg ruszył, po drodze mijam paru niedzielnych rowerzystów co to jadą byle jechać, zmagam się z wiatrem na otwartych odcinkach, a dystans między mną a ściganym tylko nieznacznie się zmniejszył. W końcu jestem w Biedrusku, gostek jedzie tą samą trasą co ja mam zamiar więc myślę może jeszcze jest szansa.
Most na Warcie, i mam klienta jakieś 150-200 metrów przed sobą, uff, jak skręci w Promienku jest mój, nie skręcił, no cóż, a mogłem go dojść.
Teraz przyszedł czas na refleksje - nogi zaczynają odmawiać posłuszeństwa, i po co ci to było, po co goniłeś gościa, dla własnej satysfakcji, a teraz cierp. Kila dłuższych minut jadę wzdłuż Warty, kompletnie wypompowany, najchętniej bym zszedł z rowera i usiadł gdzieś na trawie. Dużo pije, wciągam batonika i tak docieram do Mściszewa. Kurna teraz prawie do samej Murowanej non stop pod górkę/
W Raduszynie dostrzegam sklepik, wody czuję że mam jakoś mało, więc tym razem nie myśląc, udaję się na zakupy. Uzupełniam zapasy wodą, lodzik, batonik, litr coli.
Po posileniu się popijam nieco colą, resztę wkładam do kieszonki koszulki i ruszam. Jazda jakoś mi nie idzie, czuję każdy mięsień. Docieram do puszczy Zielonki, zmęczenie nie chce przejść, tętno niskie, nie mam sił aby rozbujać się, każda górka nawet niewielka wyciska ze mnie resztki sił, odczuwam pierwsze jeszcze niewielkie skurcze, no tak pościg w Biedrusku kosztował, teraz cierp.
Nie ma co, muszę się zatrzymać i porządniej odpocząć. Zjazd ze ścieżki w głąb lasu, gdy oddaliłem się jakieś 200 metrów od duktu leśnego, opieram rowerek o drzewo, zwalam z siebie co niepotrzebne, ostatni batonik, łyk coli i wody, i sru na glebę, muszę nieco poleżeć i odsapnąć, albo przejdzie i dalej pojadę normalnie, albo będzie jeszcze gorzej.
Wredne muchy nie dają przymknąć oka, pobudka ustawiona na 30 minut w komórce, czas dość szybko mija. Dzwonek, czas upłynął, wstaję z ziemi i łups, obie nogi ściął silny skurcz. Nie mogę się ruszyć, chwilę jestem w jakiejś dziwnej pozycji, usiłuje rozmasować bolące miejsca. Po chwili zaczyna powoli przechodzić, robię pierwsze niezgrabne kroczki, po paru jest już znacznie lepiej. Ubieram się, wsiadam na rower i ruszam przed siebie. W bukłaku mam dużo wody, 3/4 litrowej butelki coli, która straciła już większość bąbelków. Z początku jakoś ciężko wejść na obroty, ale w końcu jeszcze przed Zielonką jadę swoje, jest dobrze.
Tradycyjny już piach na skrzyżowaniu w Zielonce, nie mam powodu aby zatrzymywać się przy sklepiku, jadę dalej, szybko, dość szybko docieram do kamienia przy którym należy skręcić na Dąbrówkę Kościelną, coś mnie podszeptuje jedź prosto, daruj sobie te parę niepotrzebnych kilometrów, zerkam na godzinę, minęła 17. Czasu mam, aż nadto, więc pomimo podszeptów gdzieś z wnętrza ciała skręcam. Nie wiem nawet kiedy i ukazuje się przed mną wieża kościoła w Dąbrówce. Szybka ocena ile mam wody, dużo. Więc nie zatrzymujemy się, jedziemy dalej. Piaszczyste odcinki dziś jakoś wiele sił mnie kosztują, jednak jestem wkrótce na drodze z płyt betonowych, jak ja jej nienawidzę rytmiczne telepanie.
Bednary, skręcam i kieruję się na Wronczyn. I w tym momencie pokochałem płyty betonowe, piasku niewiele nie przeszkadza, jednak prawie do samego Wronczyna, strasznie trzęsie na tarce jaka się utworzyła na tej ścieżce. Wronczyn, tu jakiś koleś na góralu postanowił mnie prześcignąć, wyrwał, wyprzedził mnie i zaczyna się obracać, w pewnym momencie skręca w kierunku jeziora, he he, ja też :) Na zakręcie wyprzedzam go po wewnętrznej i mocno dociskam na pedały, pierwsze 200 metrów nie jadę nic wolniej jak miałem na tych kilkuset metrach asfaltu, obracam się gostek odpuścił, nie podjął wyzwania, szkoda, miał bym większą motywację do szybszej jazdy, a tak samemu zwalniam i zaczynam oszczędzać siły.
Kawałek asfaltu na Gorzkich Polach dociskam i jestem w mig przy torach, teraz znowu piasek, na szczęście są to tylko pojedyncze krótkie łachy. Zjazd wąwozem, jak zwykle źródełko zalewa ścieżkę, w tym momencie dostrzegam samochód przed sobą, jest wąsko, ostrzejsze hamowanie. Okazuje się że to trzy auta jadące za sobą, pewnie wracają z j. Góra. Przeciskam się powoli z prawej strony, powoli, dzięki temu nie ochlapałem się :)
Korci mnie zatrzymać się i zrobić kilka fotek nad jeziorem, jednak widząc sporo ludzi na brzegu odpuszczam i jadę dalej, krótki podjazd po kamieniach, prawie jak w górach, prawie bo krótki i jestem na płaskim.
Kieruję się polną drogą na Kostrzyn. tętno nie chce skoczyć do wyższych wartości oscyluje maksimum w granicach 140-144 nawet na podjeździe jaki za chwilę mnie czeka, nie przekroczyło 144. Widać organizm jest mocno zmęczony i mówi że na dziś ma już dość...
Z początku przyjemna ścieżynka wśród pól, jeszcze przed niewielkim wzniesieniem zamienia się w gigantyczną piaskownice. Wygląda to jakby kilka dni temu ktoś zaorał ścieżkę i wyrównał nieco, a następnie parę razy przejechał ciągnikiem, zrzucam na średnią tarczę i idę w maksymalną kadencję, piasek stawia silny opór, koła grzęzną, tracę prędkość, ale udaje się jakimś cudem utrzymać 18km/h, spadło co prawda z 30, jednak kolejny odcinek który jest zjazdem, w nie mniej głębokim zaoranym piasku, pomimo że cały czas dokręcam jadę zaledwie 22km/h, a ścieżka ma około 2 a 3 % nachylenia w dół. Rower tańczy na piasku, dwa razy już wypinam nogę jak ustawia się poprzecznie do kierunku jazdy, ale obuwa się jakoś bez sensacji, nie ma wywrotki :)
Wyjazd na asfalcik przed Kostrzynem i prawie od razu po krótki zjeździe, który staram się wykorzystać zaczyna się podjazd, motywację jednak mam, rowerzysta walczy ze wzniesienie, widać że słabo jemu idzie, pomimo że jest w połowie podjazdu, postanawiam dojść gościa, udaje się, mam prawie 30km/h na liczniku kiedy gościa wyprzedzam i ciężkie jak z ołowiu nogi. Jednak spojrzenie jakim mnie uraczył zasługiwało na ten wysiłek. Na płaskim przed Kostrzynem pozwalam odpocząć nogom po podjeździe. Przed samym miastem gostek z radosnym uśmiechem mnie dogania i wyprzedza, kręci korbami jak oszalały i w tym momencie z dużej tarczy spada mu łańcuch, a to pech :)/ Przejazd pod trasą Poznań-Gniezno rozkopany, zakaz ruchu, sprowadzam rower po schodach, gostek wykorzystuje znajomość terenu i dość spranie chociaż powoli robi zjazd wzdłuż robót drogowych. Kurna znowu jest przede mną, naciskam mocno na pedały i na szczycie podjazdu ponownie jestem z przodu, tym razem nie odpuszczam przyśpieszam na płaskim, zatrzymuje się dopiero na światłach, chłopak jest jakieś 50 metrów z tyłu, odpuszcza i skręca w prawo.
Przez Kostrzyn jadę obok Tesco, wody mam jeszcze trochę i nadal 3/4 litra coli, spokojnie jadę dalej, ostatnie kilometry polnych ścieżek, i docieram do Trzeku.
Teraz już tylko twarde drogi. Do Tulec staram się trzymać prędkość w okolicach 26-30km/h sprawnie mijam Gowarzewo, tętno niskie, zmęczenie duże, prędkość nadal około 28km/h, jeszcze 2km i zamknę pętelkę w Tulcach.
Uff, pętla zamknięta.
Teraz jeszcze kawałek przez Tulce, Szczepankowo i do domciu.
Zwalniam do około 20-24km/h chcę dać odpocząć nogom oraz organizmowi zanim zakończę jazdę.
Pod blokiem jestem kilka minut po 20:40
Łączny czas postojów nieco ponad 1 godzinę, w tym 40 minut w Puszczy Zielonce najdłuższego postoju.
Jest dobrze a nawet bardzo dobrze, nogi pieką, jestem głodny jak wilk, woda i cola wypite do zera, teraz tylko wodopój, małe jedzonko, wanna, bo wyglądam jak świnia, pot i kurz zrobiły swoje. Kolacja i spać.


Zdjęcia umieszczę w poniedziałek
Kategoria 100 - 200 km