Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi toadi69 z miasteczka Poznań. Mam przejechane 7388.85 kilometrów w tym 2825.51 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.67 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.


baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy toadi69.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2012

Dystans całkowity:1085.96 km (w terenie 219.00 km; 20.17%)
Czas w ruchu:45:53
Średnia prędkość:23.67 km/h
Maksymalna prędkość:54.28 km/h
Suma podjazdów:2891 m
Maks. tętno maksymalne:177 (100 %)
Maks. tętno średnie:155 (87 %)
Suma kalorii:20041 kcal
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:98.72 km i 4h 10m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
78.00 km 1.00 km teren
04:10 h 18.72 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

do/z pracy

Czwartek, 30 sierpnia 2012 · dodano: 02.09.2012 | Komentarze 0

dojazdy do i z pracy z całego tygodnia
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
62.20 km 57.00 km teren
03:25 h 18.20 km/h:
Maks. pr.:37.59 km/h
Temperatura:23.7
HR max:175 ( 98%)
HR avg:154 ( 87%)
Podjazdy:687 m
Kalorie: 2648 kcal

Maraton w Nowej Soli

Niedziela, 26 sierpnia 2012 · dodano: 02.09.2012 | Komentarze 4

Ranek jak i poprzedzająca noc nie wróżyły dobrej pogody, należało się spodziewać że teren będzie ciężki, przemoczony nocnymi opadami i wzbogacony licznymi kałużami. Tak też się stało, szczęście jednak w tym że wypogodziło się około 9 rano i nie trzeba było jechać w deszczu.
Śniadanie było szybkie, nie zbyt obfite a do tego z małą ilością cukrów.
Po dotarciu na miejsce uregulowanie formalności, odnalezienie znajomych wśród obecnych: Marek, Jacek, Mariusz i szybko należy ustawić się do sektorów startowych. W poprzednim maratonie wywalczyłem drugi sektor, więc tym razem start już nie z ostatniego sektora.
MTB Nowa Sól chwilę przed startem ©

O 11:00 nadchodzi chwila startu, pierwszy sektor, a zwłaszcza pierwsze rzędy dość szybko ruszają, jednak im dalej z tyłu tym wolniej. Początek to wały okalające Odrę, obfitujące w dość wąskie ścieżki, na których nie mieści się za wielu rowerzystów. Jednak Jacek i Marek właśnie na tych wąskich ścieżkach wyrywają do przodu, szybko tracę z pola widzenia Jacka, dość długo jadę za markiem, rozdziela nas około 10 innych rowerzystów. Pierwszy delikatny zjazd, z wału, a już zaczyna robić się zator, niektórzy nie odważyli się zjechać, sprowadzają rowery, co jest powodem, że powstaje mały korek. Chwila asfaltem jakaś wioska, kolejny singielek.
W pewnym momencie po wjechaniu do wioski wyjazd z niej prowadzi wzdłuż zabudowań, dość mocno pod górkę, na końcówce podjazdu dostrzegam Marka walczącego ze swym rowerem. Teraz ja jestem z przodu, Marek musi gonić. W tym miejscu dostrzegam kilku "sprytnych", którzy zamiast zjazdu w dół do wioski i podjazdu pod górkę, wybrali skrót i od razu teleportowali się dzięki temu zabiegowi, kilkanaście miejsc do przodu. No cóż, zabrakło sędziego który by zareagował, ale jak się okazuje nie dla wszystkich zasady fair play są oczywiste.
Przez jakiś czas czuję oddech Marka na swych plecach. Krótki zjazd wąwozem w dół, zakręt o 180 stopni i ponownie pod górkę. W tym momencie zaciąga mnie łańcuch, więcej niż wkuty jestem zmuszony kawałek rower podprowadzić, i ponownie to ja muszę gonić Marka.
MTB Nowa Sól, gdzieś na trasie maratonu ©

Dłuższą chwilę jadę kontrolując odległość do Marka. Wytyczona trasa obfituje w liczne kałuże, niektóre z nich są niewielkie i nie stanowią problemu, jednak wiele z nich zajmuje całą szerokość ścieżki i trzeba się decydować ucieczki gdzieś bokami albo przejazdu przez środek. Omijając jedną z takich sporych kałuż decyduje się na ominięcie jej z prawej przez niewielkie zarośla, jednak nie dostrzegam bezpośrednio za kilkoma małymi i niegroźnymi gałązkami sporej gałęzi, w efekcie mocno obrywam w ramie i spycha mnie w kierunku bajorka, jednak jakoś udaje mnie się nie wywrócić. Cały czas kontroluję odległość do Marka. Na jednej z przeszkód, rowie dziewczyna jadąca przede mną zsiada z rowera i tym samym mnie blokuje. Marek gdzieś mnie znika, mijam spory konar pod którym należy przejechać i zaczynam pościg aby ponownie dojść Marka. Na interwałowej sekcji górek najpierw doganiam Go, a następnie na jednym z podjazdów wyprzedzam. Dłuższą chwilę jadę przodem, jednak Marek kontroluje odległość.
Na pierwszym bufecie próbuję w locie pochwycić butelkę z wodą, jednak butelka wypada mnie z ręki. W Bobrownikach około 2 km drogi asfaltowej, na moje nieszczęście osoba jadąca z przodu jest zbyt daleko aby ją dojść i skorzystać z jazdy w pociągu, zaś Marek jest na tyle blisko, że zwolnienie choćby na chwilę spowoduje że mnie dojdzie. Staram się trzymać prędkość 32km/h, jednak na więcej nie mam specjalnie sił. Skręt w lewo i ponownie singielki w lesie. W pewnej chwili dostrzegam oznaczenie rozjazdu, łup i lecę.... nie dostrzegłem w porę małej hopki i krótki lot kończy się lądowaniem na przednie koło, na szczęście hopka była niewielka więc i lot nie był zbyt wysoki i daleki. Na rozjeździe skręcam w lewo i ... pusto, za mną tylko Marek i jakiś gostek który jedzie bezpośrednio za nim. Czuję że mam kryzys, zaczyna wysiadać żołądek, jednak jadę dalej, wychodzi bokiem środowy wyjazd i 300km, zbyt mało czasu upłynęło, aby organizm doszedł do siebie. Na jednym z zakrętów zamiast skręcić w prawo jadę prosto, szybko spostrzegam błąd i zawracam, jednak ponownie Marek jest z przodu.
Nie mam specjalnie sił aby go ścigać, jadę swoje.
Kolejna pętla i kolejny raz te same przeszkody, zjazd do wioski i ponowny podjazd, który i tym razem robię w siodełku, z jednej strony łatwiej nikt nie przeszkadza, jednakże czuję już nogi i spore zmęczenie. Podjazd pod kolejną górkę pokonuję z buta, na młynku łańcuch zaciąga a na środkowej jak dla mnie nie da się tego podjechać.
Ponownie zjazd wąwozem i podjazd na którym po raz kolejny na młynku zaciąga mi łańcuch, tracę kolejną lokatę. Jednak podejmuje atak i po dość krótkiej chwili wyprzedzam gostka.
Doganiam i wyprzedzam jeszcze jednego maratończyka, który widać że nie ma sił na podjęcie walki. Dłuższy czas uciekam przed dwoma młodszymi od siebie, jednak odległość która mnie do nich dzieli to zaledwie 100, a w porywach 200 metrów.
Docieram do bufetu, woda w bukłaku na wyczerpaniu, więc postanawiam się zatrzymać. Dwa kubki iso i ruszam, jednak ponownie muszę ścigać, naciskam mocno na pedały i po krótkiej chwili doganiam a następnie wyprzedzam rowerzystów, którzy wykorzystali moment kiedy zatrzymałem się na bufecie. Staram się dawać z siebie jak najwięcej, ponowny 2 km odcinek asfaltu w Bobrownikach, uciekam jednak sił mam na tyle mało aby utrzymywać prędkość około 28 km/h, przy prędkości o 1 km wyższej organizm już nie wytrzymuje i zwracam część śniadania. Obracam się za siebie i widzę dwóch współpracujących rowerzystów w pościgu za mną, mimo wszystko jednak przewaga nie maleje, skręcam w las i wyraźnie dostrzegam że nie tylko mnie nie dogonili, ale ja im jeszcze trochę uciekłem. Krótki odcinek singli w lesie, ponownie skok na hopce, na którą wjeżdżam z przyjemnością, tym razem lądowanie na tylne koło. Rozjazd, na którym kieruje się ku mecie, obracam się za siebie nikogo z tyłu w zasięgu wzroku, jednak z przodu równie pusto.
Walcząc z sobą i brakiem sił zmierzam kolejne km do mety, kolejny raz tym razem w samotności wałami i widzę przed sobą metę. W dali dostrzegam zegar nieubłaganie odmierzający czas, sekundy szybko upływają, a do mety jeszcze kilka depnięć. Chcę dojechać zanim upłynie 3:25, jeszcze jedno, dwa depnięcia, ufff, meta i czas 3:25:59. Udało się.
MTB Nowa Sól - wjazd na metę © toadi

Meta w Nowej Soli © toadi

Na mecie czekają Marek, który dołożył mnie prawie 3 minuty oraz poza wszelką nadzieją na dorównanie Mariusz z Jackiem.

Maraton udany, trasa dość trudna, ale w moim odczuciu jedna z najfajniejszych u Kaczmarka. Dzięki koledzy za miło spędzone popołudnie.
Wynik oficjalny to zaledwie 55 na 66 w Open oraz 8 na 10 w M4, mogło być lepiej, jednak niewiele, może gdyby nie środowy wypad udało by się nawiązać lepszą walkę z Markiem i na mecie dzieliły by nas sekundy a nie 3 minuty :)

Dane wyjazdu:
48.00 km 10.00 km teren
02:22 h 20.28 km/h:
Maks. pr.:31.70 km/h
Temperatura:16.9
HR max:144 ( 81%)
HR avg:124 ( 70%)
Podjazdy:162 m
Kalorie: 488 kcal

dojazd na PKP, nocleg i maraton w Nowej Soli

Sobota, 25 sierpnia 2012 · dodano: 02.09.2012 | Komentarze 0

Najpierw dotarcie na dworzec PKP, później na nocleg pod Nową Solą.
Kiedy dotarłem do Zielonej Góry, nadciągał zmierzch ale i burzowe chmury. Nie minęło zbyt wiele czasu i wraz z zapadnięciem nocy, zaczęło mocno padać, schroniłem się pod niewielkim zadaszeniem aby przeczekać burzę. Czasz nieubłaganie upływał, a nawałnica nie przechodziła, daszek był nader skromny, więc od kolan w dół zacinał na mnie deszcz. Było po 21 jak przestało na tyle padać aby ruszyć 4 litery spod daszku i udać się na miejsce noclegu. Jechałem na wyczucie, bez mapy. Powoli aby nie być zachlapanym wodą jaką zabierały koła z mokrej drogi. W Zatoniu, korzystam z nadarzającej się okazji, wracają jakieś osoby z zabawy, zatrzymuję się aby zapytać o dalszą drogę, jak się okazuję w samą porę, gdyż przejechałem zjazd we właściwym kierunku. Kawałek wracam aby skręcić w nieoznakowaną drogę, która prowadzi w las, po około 10 minutach docieram do dość sporego skrzyżowania w lesie, z zerowym oznakowaniem, skręcam jednak w prawo. Po kolejnym kwadransie docieram d o celu.
Rozpakowuje się szybko zjadam kolację i idę spać.
Całą noc pada, w czarnych kolorach maluje mnie się kolejny dzień i maraton MTB o ile nie przestanie padać.
Pobudka dość wcześnie rano, nadal pada, szybkie jedzonko i wsiadam na rower aby dojechać do Nowej Soli i miejsca startu, w między czasie przestało padać, nawet słonko wychodzi zza chmur. Do Nowej Soli mam około 8 km i jestem na starcie.
Kategoria do 100 km


Dane wyjazdu:
25.00 km 1.00 km teren
01:04 h 23.44 km/h:
Maks. pr.:47.59 km/h
Temperatura:25.0
HR max:170 ( 96%)
HR avg:121 ( 68%)
Podjazdy: 90 m
Kalorie: 590 kcal

Sprawdzenie napędu

Sobota, 25 sierpnia 2012 · dodano: 25.08.2012 | Komentarze 2

Po zmianie łańcucha oraz drobnych regulacjach głównie na przedniej przerzutce wybrałem się na nie męczący spokojny kursik do Gowarzewa, jedynie dwa razy nieco mocniej przydepnąłem aby sprawdzić do ilu podbiję tętno maksymalne
Kategoria do 100 km


Dane wyjazdu:
62.00 km 5.00 km teren
02:40 h 23.25 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

do/z pracy

Czwartek, 23 sierpnia 2012 · dodano: 24.08.2012 | Komentarze 0

co tydzień to samo do/z pracy plus kilka km po malcie w czwartek na rozkręcenie nóg po środowym wyjeździe. piątkowy dojazd już doliczony, jeżeli w piątek wykręcę coś więcej niż standardowe 13km to poprawię wpis :)
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
308.00 km 60.00 km teren
13:08 h 23.45 km/h:
Maks. pr.:51.40 km/h
Temperatura:24.3
HR max:172 ( 97%)
HR avg:137 ( 77%)
Podjazdy:661 m
Kalorie: 8250 kcal

NSR - burza - niedosyt

Środa, 22 sierpnia 2012 · dodano: 23.08.2012 | Komentarze 6

Wyjazd przekładany z dnia na dzień, w efekcie wypadło na środę, nieco niefortunnie jak się miało później okazać, ale wyjazd doszedł do skutku. Było kilka wariantów, start z Poznania i NSR do zapory w Jeziersku, jednak co z powrotem ?. Bardziej zachęcający wariant to dojechać rankiem PKP gdzieś w rejon Jezierska i wracać NSR do Poznania. Łatwo powiedzieć gorzej zrealizować, z kilku wariantów dojazdu: Ostrów Wielkopolski, Konin, Koło, Kalisz, Błaszki i Sieradz, najbliżej było z Błaszek, jednak, bardzo długi czas przejazdu z przesiadką w Ostrowiu Wlkp oznaczał że o 5 musiał bym być na dworcu w Poznaniu, a w Błaszkach o 8:52 bym był. Wybrał więc wariant wydawało by się bardziej optymalny. Dojazd PKP do Koła i start z Koła o godzinie 8:00 przez Turek i Dobrą do Zapory, bagatelka około 51km, czyli 2 godzinki jazdy.
Ratusz w Kole © toadi

Pobudka wcześnie rano, szybkie wyszykowanie się, jeszcze szybszy dojazd na dworzec w Poznaniu i już jadę do Koła, gdzie wysiadam kilka minut przed 8:00. Tu małe zaskoczenie, droga mokra, pełno kałuż, widać że niedawno padało, jednak nie zwlekając kieruję się na drugą stronę Warty, a następnie zgodnie z oznakowaniem na Turek. Za miastem nie widać już że padało, jedzie się ciężko, wiatr w twarz nie pomaga, jednakże wiem że tylko nieco ponad 50 km będę jechał pod wiatr, a od zapory zawracam i wtedy wiatr będzie mnie pomagał, przynajmniej tak sądziłem.
Na długich odcinkach drogi przebiegają prace drogowe, brak oznakowań poziomych, a drogowcy robią pobocze, do Turka docieram o 9, nie skracam sobie drogi przez centrum miasta chcąc uniknąć kluczenia i szukania właściwej drogi wylotowe.
Chwilę po 9 jestem na drodze do Sieradza, jednak niebo mocno pociemniało za moimi plecami. Na wylocie z miasta zatrzymuje się przy małym sklepiku, trzeba coś zjeść i napełnić bukłak wodą. W sklepiku na pytanie czy to jagodzianki w odpowiedzi otrzymałem "TAK, z serem i budyniem" :)
Po uzupełnieniu zapasów i małym jedzonku, ruszam na Sieradz, po około 30 minutach jestem w miejscowości Dobra, wokół pełno ciemnych chmur, jednak jeszcze nie pada, ruszam w dalszą drogę, mam nadzieje przed 10:15 dojechać w okolice zapory Jeziersko. Nie przejechałem zbyt wiele, kierunek wiatru się zmienił, już nie dmucha w twarz, jednak zaczyna kropić oraz grzmi, robi się mało ciekawie.
Kościół pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Dobrej © toadi

Nie mam map tego rejonu, przed sobą widzę że pada, nie mam ochoty moknąć, nie ma się też gdzie schować, więc skręcam w lewo i zaczynam uciekać przed nawałnicą, liczę że dojadę do jakiegoś przystanku czy też innego schronienia. Po około 16 km, zaczyna intensywnie padać, jednak w miejscowości Smulsko zatrzymuje się przy remizie OSP i tam postanawiam przeczekać pod dachem. Czekając za przejściem burzy mijają wlokące się w nieskończoność cenne minuty, w końcu dochodzi 12, ale nadal pada, już nie tak intensywnie, ale nieco za mocno :(, jednak widać że chmury się rozchodzą i zaczynam mieć nadzieję że za kilka minut będę mógł ruszyć. Około 12:30 w końcu pomimo że nadal pada, a właściwie tylko kropi rusza, jadę dość wolno bo koła zabierają dużo wody z drogi.
Drogowskaz wskazuje że jadę na Uniejów, drogą nr 72. Pięknie, tylko dlaczego aż tak bardzo oddaliłem się od celu. Z przeciwka nadjeżdża ciężarówka wyprzedzając na trzeciego dwa samochody osobowe, unoszę rękę do góry, w odpowiedzi facet miga światłami i trąbi, nie odpuszcza, będąc na straconej pozycji uciekam na pobocze do rowu, nie zamierzałem sprawdzać czy kierowca ciężarówki odpuści wyprzedzanie, nie miał bym bowiem żadnych szans w konfrontacji z masą pojazdu. Chwilę po 13 jestem na moście w Uniejowie. Teraz pozostaje tylko odszukać niebieski szlak NSR i na zaporę.
Uniejów-kościół Wniebowzięcia NMP z XIVw © toadi

Uniejów © toadi

Odszukanie szlaku okazuje się jednak nie tak łatwe, więc postanawiam jechać wałami przeciwpowodziowym w końcu przecież doprowadzą mnie do Zapory. Pierwsze podejście kończy się dotarciem dotarciem do chaszczy i zarośli, muszę nieco wrócić i bardziej oddalić od Warty. Kolejne kilometry to jazda wzdłuż wałów, pomimo że ścieżka wydaje się twarda i dość dobra, jednak jedzie się ciężko, tempo około 22km/h i tętno powyżej 150. Jednak najgorsze jest to że nie widać oznakowań NSR.
Oznakowanie na wałach przeciwpowodziowych za Uniejewem w kierunku na zaporę © toadi

Ścieżka wije się raz w lewo raz w prawo, chwilami zbliża do Warty, aby już po kilkudziesięciu metrach oddalić, podziwiam rozległe łąki, pojedyncze zabudowania, generalnie całkowita pustka, ani żywej duszy. Po niecałej godzinie dostrzegam oznakowanie NSR, a po kolejnym kwadransie który dość szybko upływa, dostrzegam zaporę, jestem na miejscu.
Warta © toadi


Wreszcie dotarłem do zapory :) © toadi

Tablica informacyjna na zaporze w Jeziersku © toadi

http://youtu.be/Z9GN9vVipIk
Jazy zapory w Jeziersku © toadi

Zapora w Jeziersku - Dźwig nad jazami © toadi

Zalew Jeziersko © toadi

Zalew Jeziersko © toadi

Zalew Jeziersko © toadi


Kilka fotek i chwil na samej zaporze, jednak jest dość późno, minęła 14, mam około 4 godzin straty w stosunku do pierwotnego planu, jednak poświęcam kilka minut na podziwianie rozległego zalewu, którego końca nie widać, na lewym i prawym brzegu rosną drzewa, widać wieże kościołów, jednak na wprost jest tylko woda. Świeci pięknie słoneczko, jest wręcz błogo, chciało by się zostać dłużej i wygrzewać w promieniach słońca, jednak nie mam na to czasu. Ruszam więc w drogę powrotną, chętnie pojechał bym drugim brzegiem, jednak brak czasu i mapy oraz przebłyski rozsądku każą wracać tą samą trasą którą przyjechałem z Uniejewa.
Jeszcze ostatnie spojrzenie na zaporę i ruszam w drogę powrotną do Poznania © toadi

Pomimo że jadę ścieżką którą pokonywałem kilka minut wcześniej jazda w przeciwnym kierunku nie jest nużąca, w końcu docieram do miejsca w którym dostrzegłem w dniu dzisiejszym pierwsze oznaczenie NSR. tym razem poniżej rowera odwrócona litera "F" ze strzałką na górnym ramieniu, co u licha, jaja sobie ktoś robi czy co ? Na następnym odcinku brak jakichkolwiek drzew poza trawami i krzakami odkryty teren, jakaś zarośnięta ścieżka odchodzi w lewo, gdzieś w pobliskie zarośla, po kolejnych kilkuset metrach znacznie szersza ścieżka biegnie w lewo do jakiejś chaty, nie skręcam lecę prosto wzdłuż wału, jednak w pewnym momencie dostrzegam na narożniku budynku oznaczenie ścieżki, no tak, muszę nieco wrócić i wjechać na biegnącą w lewo ścieżkę, która oddala się od Warty.
NSR fragmentami pomimo że biegnie wałami przeciwpowodziowymi jest bardzo przyjazny dla rowerów © toadi

Ciekawa twórczość na NSR © toadi

Rozlewiska przy NSR © toadi

Woda, wszędzie woda, za plecami Warta, a z drugiej strony wałów jakieś jeziorko © toadi

Przydrożna kapliczka © toadi

Po kolejnych kilkuset metrach zaczyna się asfaltowa droga, strasznie dziurawa, jednak mimo to prędkość wzrasta powyżej 28km/h, jedzie mnie się wyraźnie lepiej i spokojniej. Mijam kolejne wioski i bez problemu kierując się oznaczeniem NSR docieram ponownie do Uniejewa. Woda na wyczerpaniu, więc robię zakupy, spędzam kilka dłuższych chwil w pobliżu fontanny z gorącą wodą, posilam się, uzupełniam bukłak, jakieś fotki i czas ruszać w drogę na Koło, pozostaje jeszcze odszukanie szlaku.
Zamek w Uniejowie © toadi

Zamek w Uniejowie z mostu © toadi

Most łączący miasto z zamkiem © toadi

Gorące źródła na brzegu Warty © toadi

Źródło termalne na rynku w Uniejowie © toadi


Tablice informacyjne zarówno ta na rynku w mieście jak i przed Termami nad Wartą w okolicach zamku wskazują że NSR biegnie między Zamkiem a Wartą, więc udaję się w tym kierunku, oznaczeń brak jednak ścieżka jest całkiem fajna więc i chce się nią jechać, tylko około 100 metrów jakiś geniusz wysypał warstwę drobnych kamyków, w których zapadają się koła i jedzie się gorzej niż w głębokim piasku. W pewnym momencie ścieżka zaczyna szerokim łukiem skręcać w lewo i oddala się od Warty, zapala się jakaś lampka kontrolna, szukam czegokolwiek co mnie przybliży do rzeki, jest, kawałek czymś co trudno nazwać ścieżką, zapewne wydeptane przez wędkarzy. Docieram do koryta rzeki, jednak to ślepy zaułek, nie ma możliwości jechać dalej, jakiegokolwiek szlaku czy ścieżki brak, wracam. Zataczam duże koło wokół parku zamkowego i ląduję ponownie na dziedzińcu zamku. Super, szkoda tylko że jestem w punkcie wyjścia, a 30 minut przeleciało. Stoję ponownie przed tablicą, gapię się na nią i ... dupa. Na mapie pokazującej miasto i jego atrakcje NSR wyraźnie zaznaczono na prawo od zamku, na drugiej mapie, mapie okolic, szlak jest tak wyrysowany że nie widać jednoznacznie z której strony przebiega. Wiem że z prawej nie mam co szukać, już tam byłem więc jadę na lewo od zamku, jakimś nasypem, po chwili okazuje się że jest to właściwa ścieżka, jest oznakowanie. Po około kilometrze lub nieco później kończy się las i zaczyna otwarta przestrzeń z rzadka porośnięta drzewami, znacznie liczniej występują tu pasące się na łąkach krowy niż drzewa przy NSR. Wiatr z każdą chwilą staje się coraz mniej przyjemny, wyraźnie utrudnia jazdę, druga ścieżka biegnie dołem nasypu, postanawiam tam zjechać i schronić się za wałem przeciwpowodziowym. Jednak ścieżka szybko się kończy, a jazda łąką nie dość że wyhamowuje mnie do około 17km/h to w dodatku co chwila muszę zsiadać z rowera aby przenieść go nad elektrycznym pastuchem, których w okolicy jest cała masa, każde poletko, każda łączka jest ogrodzona drutem na niewysokich drewnianych słupkach. Organoleptycznie przekonuje się że napięcia w drucie nie ma, jednak lepiej wrócić na nasyp i dalej jechać pod wiatr nasypem niż męczyć się dołem gdzie odcinki ścieżek kończą się na łąkach i gdzie muszę przeskakiwać nad ogrodzeniami.
Za Uniejewem spotykam gromadkę odpoczywających rowerzystów © toadi

Wałami na odkrytym terenie i przy dość silnym wietrze jechało się ciężko © toadi

Przeprawa promowa w brzezinach, dziś było ich więcej :) © toadi

Warta w okolicach przeprawy promowej w Brzezinach © toadi

Jeszcze przed przeprawą promową w Brzezinach, grupka rowerzystów rozłożyła się pod drzewem i odpoczywa, po śladach na piasku widać że musieli jechać z przeciwka, kilka cześć i zapytań skąd/dokąd i jadę dalej. Zatrzymuję się na przeprawie promowej do Brzezin, gdzie przeprawia się jakiś ciągnik z pługiem, robię fotkę i ruszam w trasę.
Warta © toadi

Warta jest piękna © toadi

NSR © toadi

Rozległe płaskie tereny w niecce Warty © toadi

NSR © toadi

Po 14 km od Uniejewa kolejna przeprawa promowa, Wilamówka - Kozubów, muszę chwilę poczekać, gdyż przeprawa jest co 15 minut, a dopiero co skończyła się poprzednia, czas wykorzystuje na wciągnięcie banana i batonika. W końcu prom rusza, ustawia się pod kontem do nurtu rzeki i nurt rzeki przepycha prom na drugi brzeg. Po kilkuset metrach i lekkim podjeździe zaczynają się ponownie drogi asfaltowe. Szlak wije się przez małe senne wioski, na drogach pusto, prawie zero ruchu, jedzie się przyjemnie i znacznie szybciej niż wałami. Przed oczami przelatują kolejno Wilamów , Brzozków, Lekaszyn, Chruścin i docieram do Chełmna. Od kilku kilometrów jest problem z odnajdywaniem oznaczeń NSR, nie dlatego że ich niema, ale przez wszechobecną ulotkę "Sprzedam Kury", która jest nalepiona na każdym drzewie, słupie przystanku itd., czasami spod "Kur" widać fragment oznakowania szlaku, innym razem przejeżdżam przez całą wioskę i nie mogę doszukać się żadnego oznakowania, no cóż, reklama dźwignią handlu. Problem potęguje również fakt, że w większości przypadków na skrzyżowaniach we wioskach brak drogowskazów, często muszę jechać na wyczucie, czasami w efekcie mniejszy lub krótszy fragment muszę wracać, ale. Jestem już pod Chełmnem nad Nerem, z oddali widać wieżę kościoła górującą ze wzgórza, wiadukt nad autostradą, mostek nad niewielką rzeczką, zapewne to Ner, i ... około 20-30 metrów podjazdu o nachyleniu 7% po płytach sześciobocznych betonowych płytach, strasznie nierównych, każda wykrzywiona w innym kierunku, fakt że podjazd jest męczący, zwieńczony wjechaniem na trasę 473.
Chełmno nad Nerem © toadi

Warta w okolicach Rzuchowa © toadi

Samo Chełmno nad Nerem jest niewielkie, jednak rozwidlenie jest słabo oznakowane, jedynie dobrze oznakowano kierunek na Koło, oznakowanie szlaku jedno w okolicach kościoła, ale na samej krzyżówce brak, no może nie do końca brak, jest dla jadących w przeciwnym kierunku, jednak ciężko wywnioskować z którego. Chwilę poświęcam na odszukanie właściwego zjazdu, w końcu dostrzegam w oddali kierunkowskaz na Rzuchów. W samym Rzuchowie kolejne skrzyżowanie, tym razem na sporej wierzbie jest oznakowanie szlaku, jednak pozostał tylko rower, a strzałka odpadła wraz z korą. Mam kolejny dylemat, w prawo, raczej nie bo wjadę na trasę 473, w lewo droga prowadzi blisko wałów, ale po przejechaniu około km nie widzę żadnych oznaczeń, zawracam wybieram wariant na wprost, jest jakieś oznaczenie, jednak zamiast niebieskiego jest to czerwony szlak. Nieco wk... wracam na skrzyżowanie, zero kierunkowskazów, oznakowanie szlaku w stanie agonalnym, jednak jakaś kobita się nawinęła, zapytałem którędy na Majdany i już byłem na właściwej drodze, mijam Majdany, Budy Przybyłowskie w których pomimo wszechobecnej reklamy kur, w porę dostrzegam oznakowanie szlaku i skręt w prawo, za którym kończy się asfalt a zaczyna piach, na kolejnym skrzyżowaniu, jednak brak oznaczeń, odcinek na wprost wiedzie do lasu pomiędzy polami, nie ma jednak żadnych drzew więc sprawdzam czy znajdę oznakowanie na ścieżce biegnącej w lewo, krótki zjazd i na kolejnych mijanych drzewach ani śladu oznakowania NSR, wracam, podjazd w głębokim piasku mając już sporo km w nogach daje mocno w kość.
Na trasie w okolicach Budy Przybyłowskiej © toadi

Wrzosy, czy to już koniec lata ? © toadi

Wrzosy © toadi

Jadę w kierunku lasu, liczę że na skraju lasu odnajdę oznakowanie szlaku wraz z pierwszymi drzewami, jednak zawiodłem się, oznakowanie było jakieś 200 metrów wgłąb, ale za to od razu na w ilości 3 sztuki na kilku pobliskich drzewach. Dalsza część ścieżki oddale się nieco od Warty i prowadzi do Koła przez Przybyłów i Grzegorzew, w końcu jednak docieram do Koła, przez jakiś czas jadę za traktorem z przyczepą, jest całkiem przyjemnie :) W Kole robię dłuższy postój w okolicach ruin zamku, jednak Zamek jest z drugiej strony rzeki :(
Koło - Zamek © toadi

Ruiny zamku w Kole © toadi

Warta w okolicach Koła © toadi

Ruszam wałami na Konin, z początku jedzie się dość przyjemnie, w okolicach miejscowości Dzierżawy, Wały stykają się z drogą, ze względu na brak oznakowania szlaku zjeżdżam na drogę, po około 2 km nie dostrzegając żadnego oznakowania szlaku NSR, wiem że należało jechać nadal wałami, nie mam jednak ochoty zawracać, skręcam na jakąś ścieżkę prowadzącą na południe, ścieżka jednak kończy się polem, muszę kawałek prowadzić, nie da się jechać po świeżo zaoranej ziemi, na końcu pola spotkała mnie niespodzianka w postaci rowu z wodą, poszukałem dogodnego miejsca i przeskoczyłem rów, rower tak ustawiłem aby nie obalił się do wody a jednocześnie dało się go wyciągnąć jak już będę z drugiej strony. Jeszcze kawałek polami i ponownie jestem na wale przeciwpowodziowym. Jakość nawierzchni zostawia wiele do życzenia, dużo piasku, darni zgarniętej z podnóża wału, jakiejś nazwożonej ziemi, oraz koleiny po ciężkim sprzęcie jedzie się trudno i wolno.
Remont wałów przeciwpowodziowych między Kołem a Koninem niósł ze sobą różne utrudnienia, to jedno z nich, tak wyglądała nawierzchnia po której przyszło jechać rowerem © toadi

Co jakiś czas na lub w pobliżu wału stoi ciężki sprzęt budowlany, Po kilku km męczenia się po remontowanym wale, przed miejscowością Ochla jestem zmuszony opuścić szlak, dalsza jazda jest niemożliwa, wszystko rozkopane, W Ochli przez moment jadę szlakiem który również nie prowadzi w tym miejscu wałami, na wylocie z wioski szlak kieruje ponownie na wał, podejmuję próbę wjechania, jednak ustawiono znak informujący o pracach remontowych oraz zakazie ruchu. Ścieżka na wale w stanie, który nie zachęca do jazdy. Z Ochli kieruje się na Kramsko, szlakiem pielgrzymkowym z Koła do Lichenia, by w Kuźnicy odbić na Biechowy i tamtejszą przeprawę promową. Na przeprawie promowej kolejna niespodzianka, przeprawa promowa nieczynna, w tym momencie nie mam wyboru, muszę jechać do Konina nie tak jak prowadzi NSR, tylko poszukać alternatywnej drogi. Do Konina docieram przez Święte, Żrekie i w Patrzykowie drogą 266 do centrum Konina.
W okolicach Ochli za Kołem © toadi

Jest już po 19, stanowczo za późno aby dalszą część jechać do Poznania przez Śrem jak prowadzi NSR, więc mam do wyboru albo mając prawie 200 km na liczniku wracać do Poznania pociągiem, lub dobrą stówkę przejechać rowerem. Kieruje się na trasę 92, w Golinie skręcam na południe aby dotrzeć do Środy Wlkp. Za Goliną robi się już całkowicie ciemno, jednak jedzie się całkiem przyjemnie i stosunkowo szybko. W Środzie Wlkp. jestem około 23, do domu mam jeszcze nieco ponad 33 km, jednak drogami, które bardzo dobrze znam. Kieruję się na Śródkę, Tulce. W domu jestem o 24:25, mam wszystkiego serdecznie dość, 4 litery bolą, o nogach nie wspomnę, a rano muszę wstać i do roboty.
Gdzieś w okolicach Goliny, chwilę przed zapadnięciem zmroku, to już ostatnie na dziś zdjęcie © toadi

Po wyjeździe zostaje niedosyt, w planach od Konina do Poznania miałem dalsze trzymanie się NSR, jednak zapadający zmrok zmusił mnie do zweryfikowania planów i uproszczenia oraz skrócenia trasy. O ile miałem mapy powiatu Konińskiego, która sięgała do Koła, Poznania i okolic, pozostawała pewna niewielka luka między oboma mapami, to nie miałem żadnych map okolic Uniejewa i trasy miedzy zaporą a Kołem, to się chwilami mściło na trasie, ale nie było aż tak źle. Trasę przejechałem, z małymi problemami, największy problem, i w sumie sporo km dołożone bez potrzeby, spowodowane było ucieczką przed burzą, ale też doszedł zmarnowany czas na przeczekanie deszczu, a w efekcie zabrakło czasu na realizację w 100% planu.
Ilość km w terenie gdzieś pomiędzy 60 a 80 km, trudno oszacować ile tego dokładnie wyszło.

Zdjęcia w Piątek wieczorem dodam.
Kategoria powyżej 200 km


Dane wyjazdu:
64.00 km 5.00 km teren
02:40 h 24.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

do/z pracy

Czwartek, 16 sierpnia 2012 · dodano: 24.08.2012 | Komentarze 0

jak co tydzień, dojazdy doi z pracy
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
105.76 km 60.00 km teren
04:18 h 24.60 km/h:
Maks. pr.:54.28 km/h
Temperatura:21.5
HR max:177 (100%)
HR avg:155 ( 87%)
Podjazdy:673 m
Kalorie: 3415 kcal

BM Suchy Las 2012

Niedziela, 12 sierpnia 2012 · dodano: 12.08.2012 | Komentarze 8

Nie planowałem startu w Suchym Lesie, na sobotę miałem całkowicie inne plany, które wykluczały start następnego dnia w Suchym Lesie. Jednak pogoda w sobotę była jaka była, czyli pochmurnie i deszcz wręcz wisiał w powietrzu, a w planach długa trasa, więc z początku postanowiłem przesuną wypad na niedzielę.
W Sobotę wieczór, jednak zmieniłem zamiary, postanowiłem że wystartuję w Suchym Lesie na dystansie Mega. Wieczorem wymieniłem blacik, który był już w stanie przedagonalnym, na asfaltowe drogi jeszcze się nadawał, przepuszczał bardzo rzadko, tylko przy próbie gwałtownego przyśpieszenia, ale w terenie nie rokował najlepiej. Sprawdzam czy przerzutka działa jak należy po zmianie blacika, na sucho bez sprawdzania w trasie, wydaje się że wszystko w najlepszym porządku, jednak wydaje się jest jak najbardziej uzasadnione.
Niedziela rano pobudka o 7:00, jedzonko i około 9:00 ruszam w kierunku na Suchy Las. Nie zdołałem wydostać się z osiedla a tu ktoś woła mnie z imienia. Obracam się nie widzę nikogo, zawracam i dostrzegam Marcina. Przyjechał z żoną odstawić dzieci :), zamieniamy dwa zdania i ruszam na Suchy Las.
Dojazd do Suchego Lasu, staram się jechać ostrożnie, aby niepotrzebnie nie męczyć się przed startem, siły przydadzą się na maratonie. Na moście Mieszka I, dostrzegam po przeciwnej stronie Maksa na kolarce, unoszę rękę do góry, jednak brak reakcji, pewnie nie widział mnie. Po około 40 minutach jestem na miejscu, za mną prawie 18km, z tego trochę w terenie.
Szybko reguluję formalności przedstartowe.
Mała pogawędka z Joanną i Marcinem (dzięki gdyby nie Ty o mało stracił bym licznik), Wojtkiem oraz Maciejem i jego znajomą, plus kilka osób. Idę ustawić się do sektora 3. Tam spotykam ekipę Bloom`a oraz witam się z Jackiem (JP), który właśnie udaje się do własnego sektorka. A tak swoją drogą dziś widać sporo koszulek teamowych, szkoda że wielu nie znam wcale albo ledwo z widzenia z innych maratonów.
Redaktor Kurek jak zwykle zajmuje się konferansjerką. Pojawiła się również TV WTK, przeprowadzają wywiady z wybranymi losowo osobami, w końcu nadchodzi chwila startu.

Pierwsze metry jak zwykle dość powoli i ociężale, przepychanie się w tłumie i pilnowanie aby w kogoś nie walnąć. Wyjazd na asfalt i większość rusza ostro, chcą dogonić ludzi z pierwszego sektora, ja również nie oszczędzam się i szybko zyskuje kilkanaście albo więcej lokat, podjazd ul. meteorytową wyprzedzam kolejne osoby, kilka osób wyprzedza mnie, jednak bilans jest wyraźnie dodatni. Dostrzegam kilka koszulek dziwnie znajomych - koszulek gogglowców, jestem zadowolony, brakuje mnie do nich od 5 do 10 metrów, do tych których widzę. Asfalt szybko się kończy, zjazd po kamykach w kierunku mety i slalom między parkanami, ruszamy ostro po dziurach właściwą trasą.

Na jednej z dziur łańcuch zeskakuje na środkową tarczę, pociągam manetkę, jednak nie chce wejść, przerzutka dostała już nieco błota, po paru próbach rezygnuję, jadę na środkowej. Zemściło się że nie sprawdziłem poprzedniego dnia na trasie czy przerzutka właściwie działa, ograniczyłem się wyłącznie do sprawdzenia na sucho :(
W pewnym momencie mam dość jazdy na wysokiej kadencji, zatrzymuje się z boku, pomagam wskoczyć na swoje miejsce łańcuchowi ręką, udaje się, reguluję na baryłce i ruszam dalej, wszystko co zyskałem na rozjeździe właśnie przepadło.
Błoto na poligonie jest niemiłosierne, widzę jak kilka osób wykonuje dziwne ewolucje ślizgając się, inni jeszcze ciekawsze ratując się przed upadkiem, jednak nie wszystkim się to udaje, w końcu są pierwsze ofiary, pierwsze osoby zaliczają kąpiel, jedna w kałuży wraz ze swoim rowerem, a druga dwa metry dalej leży na brzuszku w niezłym błocie, pewnie pompki robi, czyżby do komandosów chciał aplikować :). Robi się mały zator, niektórzy zatrzymują się bezradnie inni starają się jechać, ja jestem w drugiej grupie, pomimo że opony jadą gdzie chcą udaje mnie się jakoś ominąć dwójkę taplających się, co prawda samemu ratuję się przed upadkiem podpierając i odpychając prawą ręką od skarpy. Uff udało się, za sobą słyszę jeszcze jakiś plask, pewnie ktoś następny zaliczył błoto, nie obracam się aby samemu nie zaliczyć gleby.
W końcu po kilku długich minutach w grupie innych kolarzy wydostajemy się z błotnej pułapki krótki odcinek asfaltem pod górkę, na początku trzymam koło, widząc gościa ostro rwącego do przodu podczepiam się i po chwili wraz z nim jesteśmy w czubie peletoniku, wykorzystuję okazję i przed zjazdem na drugi OS w poligonowych błotach jestem na prowadzeniu, doganiamy kilku innych i ... pojechali prostu a ja i ktoś jeszcze zapatrzeni w koszulki przed nami nie dostrzegamy strzałek i zjazdu w lewo, za plecami tylko ktoś krzyknął że źle jedziemy zawracam i jestem na końcu grupki, którą wyprzedziłem na asfalcie.
Kolejny OS to odzyskiwanie utraconej pozycji, idzie mozolnie, ale co pewien czas przesuwam się do przodu, w pewnej chwili ktoś ostro tnie centralnie przez wielką kałuże i ... prawie w niej został, rower wpadł do osi, jednak OTB nie było, prędkość oraz stanięcie na pedałach i gostek jest już za kałużą, jednak przed następną chowa się za mnie i omija po prawej stronie. Coś przeszła jemu ochota na pokonywanie kałuż centralnie. Na wysokości jakichś ruin bloków lekki podjazd w błocie, zalepione opony nieźle się ślizgają, jak większości na tym odcinku, jednak jakoś się udaje pokonać tę przeszkodę, niektórzy schodzą z rowerów i podpychają dwa, trzy metry.
Ponownie wyjazd na asfalt, jest w połowie grupy kilku, no może kilkunastu rowerzystów, kałużę przed asfaltem biorę centralnie, jednak miejsce chyba nie trafiłem, i mam wodę w butach, było dość głęboko. Jacyś ludzie krzyczą aby omijać kałuże, jednak ja już jest na asfalcie, ostrzeżenie było ciut za późno.
Pierwsze metry trzymam się komuś na kole, nieco rozerwana grupka częściowo się skleja, jestem 3 licząc od pierwszego, tempo jest jednak między 30-35, troszkę wolno, gwałtownie przyśpieszam, i wyprzedzam mając nieco ponad 40 km/h, urwałem się, nie udało się nikomu siąść na koło. Doganiam trójkę tworzącą mały peletonik, na krótką chwilkę jestem 4, łapię oddech i łyk wody. Ponownie atakuje jak poprzednio, ponownie się udało, jednak ta trójka nie daję za wygraną, gonią.
Na wysokości ruin kościółka zaczyna brakować nieco pary, zwalniam, jednak po kilku chwilach ponownie nieco przyśpieszam. Teraz już oszczędzam siły, peleton zaczyna powoli mnie doganiać, czekam kiedy mnie ogarnie i będę mógł nieco odpocząć na kole. Wchłonięty zostałem na granicy Biedruska, liczyłem na szybciej. Przez Biedrusko jadę jako 3, 4 w peletonie, pilnuje się, chcę ponownie zaatakować na zjeździe przed szlakiem nadwarciańskim. Zaczyna się zjazd, atakuje i jako pierwszy skręcam na nadwarciański, staram się gonić uciekających przede mną, co kilka minut kogoś doganiam i wyprzedzam, w pewnym momencie już nie ma nikogo przede mną, a przynajmniej nie ma w odległości, którą ogarnia wzrok.
Mijam punkt pomiaru czasu, od kilku minut widzę że jakaś grupa mnie goni, z początku byli dość daleko ale z każdym kilometrem dystans się zmniejsza, jadę sam, peleton ma prościej. W Morasku na asfalcie sporo nadrabiają do mnie, ja z kolei doganiam i wyprzedzam kogoś na podjeździe na ul. Morenowej (do stacji wodociągów). Zjazd oznaczony wykrzyknikami, ręce lądują na hamulce, jednak staram się nie hamować, na końcu zjazdu, strażak krzyczy że ostro w prawo i pokazuje kierunek jazdy, a ja lecę prosto w kałużę, nie wiem co robić, na hamowanie nie ma czasu i miejsca, na ostrą zmianę kierunku nie widzę szans, przy tej prędkości skończyło by się wywrotką. Na szczęście kałuża nie jest przesadnie głęboka, nie trafiam też w niej na kinder niespodziankę w postaci kamienia czy jakiejś głębszej dziury. Jednak znacznie mnie spowolniła, na tyle mocno, że wchodząc w zakręt nie musiałem specjalnie mocno już hamować. Podjazd na najwyższy punkt maratonu, to ucieczka przed dwoma ścigającymi mnie kolarzami. Jednemu z nich udaje się mnie dojść i prześcignąć na początku szutrowego zjazdu, jednak ambicje wzięły górę nad rozsądkiem i mocno przyśpieszam, wyprzedzam gościa i za kilkadziesiąt metrów muszę ostro hamować, organizator ustawił barierki tak aby spowolnić wszystkich, Na punkcie pomiaru czasu mam 1:24:43 (jadąc mini miał bym 108 lokatę). Jak się później okażę miałem w tym momencie 6 minut straty do Marcina.
Slalom pokonany i ponownie opuszczam strefę kibica, początek drugiej pętli, ktoś krzyczy, ktoś głośno kibicuje mnie i motywuje żeby docisnąć. Ten doping nieco sił dodaje i chęci do walki. Jak się okazało dopingowali Seba284 oraz Grigor86 , brawo i dzięki chłopaki, żeście przyjechali pokibicować a i kilka fajnych fotek zrobił Grigor - dzięki za nie, jedną sobie nawet przyczyłem :)
toadi69 goni ile sił © grigor86


Kolejny wjazd na błotny odcinek, jestem nadal przed pościgiem, mimo że mam gościa praktycznie na kole jakoś nie kwapi się do wyprzedzania, pewnie nie chce ryzykować, podobnie jak poprzednim razem na błocku rower prowadza się jak i gdzie chce, jedyna różnica że jest bardzo luźno na trasie nie ma tłumu jak przy pierwszej pętli. Felerne miejsce z pierwszej pętli gdzie widziałem błotne kąpiele, a i samemu ratowałem się odepchnięciem od skarpy tym razem łatwiej pokonuje, nieźle mnie zarzuciło jednak mimo to sprawniej przejechałem. Wyraźnie czuję w nogach zmęczenie, jednak walczę i staram się nie dać, na asfalt wydostaje się pierwszy, jednak jadący za mną gostek atakuje i wyprzedza mnie, widać jednak że i On jest zmęczony, w ataku tym było mało impetu, więc bez trudu siadam na kole i jadę za nim. Ponownie zjazd w prawo na Glinno (powinno zwać się Błotno) i dalszy ciąg błotno-poligonowych atrakcji jakie zafundował nam organizator, taplając się wśród kałuż i błocka staram się trzymać za gościem, jednak nieco mnie odchodzi. Wyjazd na asfalt, bufet który ponownie ignoruje. nieco jednak zwalniam, aby pokonać asfaltowy odcinek w mini peletonie, jedziemy we troje, daje zmiany i stopniowo doganiamy pojedyncze osoby przed nami, jednak gościa który mnie uciekł nie udaje się dogonić, również On jedzie w mini peletonie.
Za Biedruskiem ponownie wjazd w szlak nadwarciański, wyraźnie czuję że nadchodzi kryzys, chętnie bym odpuścił na kilka minut aby odpocząć, jednak cały czas trzymam się grupki i powoli dochodzimy poprzedzające nas osoby, początkowo nasza trójka daje zmiany w tym ja. Na jednym z błotek gość za którym jechałem, a byłem bardzo blisko, poniżej metra, wpada w poślizg, najpierw ratuje się podpórką na prawą stronę, aby po chwili wyrzuciło go w lewo i w efekcie zatrzymuje się w zaroślach z lewej strony ścieżki, jestem na prowadzeniu grupki. Staram się trzymać tempo, doganiamy w końcu uciekinierów, najpierw jednego, a po pewnym czasie już za mostkiem drugiego. Ja jednak jestem już zajechany, nie wiem skąd mam siły aby się nadal trzymać i nie odpaść, chwilami prędkość oscyluje powyżej 30km/h a na lekkich zjazdach dochodzi do 37. Zaczynamy wyprzedzać ogon mini, pojedyncze osoby jadące dość wolno, widać że są bardziej zmęczone niż ja. Jednak spora grupka dogania nas, grupka która cały czas była około 100-200 metrów za nami, a przed którą uciekałem już od bardzo wielu kilometrów. Dłuższy czas trzymam się na końcu sporej grupy, w pewnym momencie jadący za mną gość odpada. Kilometr dalej dostrzegam, że facet który jedzie przede mną osłab a grupa ucieka, udaje się jakoś dospawać, jednak gostek został.
Lekka górka przed bufetem i okazuje się, że od dłuższego czasu jadę na rezerwie, grupa również mnie ucieka, sięgam do kieszonki wyjmuję kofeinę z guaraną wypijam, kilka łyków wody, w tym momencie jakiś gostek mnie wyprzedza i ucieka, jednak ja musiałem zwolnić aby się posilić. Po kilku długich chwilach zaczynam odczuwać że shot zaczyna działać, nieco przyśpieszam i powoli zaczynam zmniejszać dystans dzielący mnie do klienta, który kilka długich chwil temu mnie wyprzedził.
Gostek nieźle ciśnie, jednak dystans bardzo powoli się zmniejsza, co jakiś czas najpierw on, a po chwili ja wyprzedzamy ludzi z mini, czasami kogoś z mega na niezłym zgonie, mimo to jadą szybciej niż ci z mini. W końcu Morasko, i podjazd do stacji Aquanetu, nogi pieką, staram się jak mogę, ale wiele już nie mogę, mimo wszystko utrzymuję prędkość powyżej 22km/h, w pierwszej pętli było wyraźnie lepiej. Zjazd, tym razem bajorko na końcu zjazdu mnie nie zaskoczyło, zaskoczył mnie jakiś facio z psem, który łaził bez smyczy (pies nie facio), a może to i dobrze że nie był na smyczy, bo pewnie miał bym OTB, pies przebiegł na drugą stronę ścieżki, jego właściciel pozostał z przeciwnej.
Podjazd na "górę Morasko" wyprzedzam kogoś z mini, ślicznie schodzi na bok ustępując miejsca, schodzi gdyż podprowadza rower, pocieszam go że do mety tylko 2 km. Właśnie tylko 2km, a mnie brakuje aby dogonić gościa około 150 metrów. Przed szczytem jeszcze jeden z mini ustępuje miejsca, pięknie dziękuję i dociskam ile jeszcze mnie sił zostało, gdzieś tam mam nadzieję że może się uda jeszcze kogoś dogonić. Zjazd szutrem w dół i meta.
Mogło być lepiej, jednak pomimo wszystko i tak jestem zadowolony.
Czas 2:47:38 (Open: 104/146 w M4: 22/30).
Strata do zwycięzcy, przepaść - 31 minut
Strata do Marcina - 11 minut, nie udało się powtórzyć rezultatu z Lubrzy.
Strata do JP - 15 minut
Strata do Josipa - 15 minut

Joanna na mini była 5 w swej kategorii (18 na 38 kobiet) z niezłym czasem 1:38

Prędkość średnia 24,84km/h
Dystans 69,2km (około 50km w terenie)
Tętno maksymalne 177
Tętno średnie 165 (99% powyżej 153)
Przewyższenia - 465m skąd tyle się tego uzbierało
Różnica między najniższym i najwyższym punktem 100m, najwyższy punkt Morasko - 153 m.n.p.m., najniższy gdzieś w okolicach mostku na szlaku nadwarciańskim (53m.n.p.m.).

Po maratonie jak zwykle posiłek i piwko regeneracyjne, kilka chwil spędzonych na rozmowach, oczekiwanie na losowanie w tomboli, tym razem nikomu z nas szczęście nie dopisało. A później pozostało się pożegnać i wracać do domu.

Do domu wracałem spokojnie, starałem się nie wchodzić na 3 strefę mimo to w kilku miejscach przebiło 150. Trasa powrotna nieco różniła się od tej do Suchego Lasu, dołożyłem sobie kilka kilometrów w terenie, jednak jechałem znacznie spokojniej niż w trakcie maratonu, miało być regeneracyjni i było.

Dzień udany, pogoda i towarzystwo dopisały.
Moim zdaniem można było nieco jeszcze uatrakcyjnić trasę prowadząc ją w okolicach góry Morasko tak aby podjazd od strony schodów zaliczyć, następnie wzorem maratonów prowadzących na Dziewiczą, zjechać i ponownie podjechać z innej strony.

To znalazłem na temat MTB Suchy Las, nawet Team Goggle się w paru miejscach załapał :)
www.youtube.com/watch?list=PL025C2E9465485BD6&v=9KSZ_OnaSP8

Dane wyjazdu:
80.00 km 10.00 km teren
03:05 h 25.95 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

do/z pracy

Środa, 8 sierpnia 2012 · dodano: 12.08.2012 | Komentarze 0

Całotygodniowy zbiór dojazdów i powrotów z pracy, w środę nieco zmieniłem zwykle pokonywaną trasę, dokładając nieco km w terenie.
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
201.00 km 10.00 km teren
06:56 h 28.99 km/h:
Maks. pr.:48.57 km/h
Temperatura:15.3
HR max:170 ( 96%)
HR avg:141 ( 79%)
Podjazdy:618 m
Kalorie: 4650 kcal

Nocne szalone 200 km

Sobota, 4 sierpnia 2012 · dodano: 05.08.2012 | Komentarze 6

Ktoś tam rzucił hasło nocnej eskapady, ktoś inny zaproponował wyjazd nad Bałtyk nawet podał trasę proponowaną, tych ktosiów znamy z imienia i nazwiska :) Jeszcze inne narwane ktosie podchwyciły temat i nocą z piątku na sobotę pojawiło się 7 nieźle porypanych na rondzie Witosa/Obornicka/Lechicka/Lutycka.

(c)Jacek P.

(c)Marcin
Po kilku minutach rozmowy okazuje się że 5 pojedzie na szoskach Jacek, Jarek, Marcin, Marek, Mariusz, ja na czymś pomiędzy góralem a szoską oraz Jacek P. na góralu. Parę fotek na stacji BP i ruszamy na Oborniki. Od początku tempo mocne prędkości oscylują znacznie powyżej 30km/h, dość powiedzieć że w Obornikach byliśmy po 45 minutach (25km)i wykręciliśmy na tym etapie średnią 33km/h. W samych Obornikach zwalniamy, nieco zakrętów skrzyżowań, ludzi pałętających się bez celu, wśród co niektórych wzbudzamy pewne emocje, słychać jakieś okrzyki o tour de … coś tam. Za Obornikami ponownie nabieramy prędkości, jedziemy utrzymując prędkość powyżej 30 km/h, początkowo niewielka mgła, która tu i ówdzie pojawiała się przed Obornikami, jest coraz gęstsza i na coraz większych odcinkach. Na okularach osadzają się kropelki wody, podobnie na naszych światełkach, więc w pierwszej kolejności wszyscy zdejmują okulary, co jakiś czas przecieramy też światła, przez chwile nieco lepiej oświetlają. Czuję na rękach wilgoć, krople wody spływają po twarzy oraz rękach, to ta piekielna mgła się osadza i wszystko zaczyna być wilgotne. Gdzieś za Pałajewkiem łapie mnie pierwszy skurcz, Nieco zostaję z tyłu, przechodzi więc podganiam peleton, kolejny łapie mnie jakieś 4-5 km przed Czarnkowem, ten jest mocniejszy i znacznie bardziej mnie trzyma, już wiem że dalsza jazda nad morze w tym tempie nie ma sensu, gdyż albo będę spowalniał całość nie dając zmian i jadąc wyłącznie na kole, albo wcześniej czy później odpadnę nie mając już sił ani na dalszą jazdę ani na powrót. Przez Czarnków jedzie mnie się całkiem przyjemnie, pomijając grupkę lokalnych miłośników alkoholi wyskokowych, co to po paru głębszych wychodzą na drogę próbując zatrzymać najpierw peleton a następnie mnie. Krótki postój na moście nad Notecią, gdzie ogłaszam decyzję że tylko do Trzcianki jadę z grupą, a następnie wracam z Jackiem do Poznania.
W tym momencie moja średnia to nadal 32km/h, chłopacy powinni mieć nieco wyższą, gdyż był moment kiedy odpadłem od grupy i parę sekund wcześniej dojechali do mostu.

(c) Jacek P
Gdzieś za Czarnkowem mgła ustępuje, spore odcinki są całkiem przyjemne, jednak jadę na końcu peletonu, oszczędzając się. W końcu docieramy do Trzcianki, dochodzi godzina 3 w nocy, w siodełkach od 2 godzin i 50 minut z krótkimi przerwami po 7 i 8 minut. Przy drodze jest czynna stacja benzynowa, więc cały peleton skręca na pierwszy większy postój. Średnia 31,6km/h sporo. Po dłuższym postoju, ponad półgodzinnym większa część rusza na Wałcz, a ja z Jackiem kierujemy się na Poznań, jest 3:30 w nocy. Pierwsze kilometry staram się dawać zmiany co około 5 minut, wydaje się, że będzie dobrze. W Czarnkowie podjazd w kierunku Poznania jednak wykańcza mnie. Do Czarnkowa trzymamy na zmianę z Jackiem prędkość w granicach 32 km/h, jednak w mieście kiedy na jego wylocie w kierunku Poznania zaczyna się dość długi podjazd gdzie na odcinku 3 km różnica wzniesień wynosiła 67m siły ze mnie zeszły. Od tego momentu trzymałem koło za Jackiem, na zmiany nie wychodziłem. Jeszcze przed podjazdem w Czarnkowie nasza średnia była w granicach 31,6km/h czyli tyle samo co w Trzciance.
Za Czarnkowem praktycznie cały czas jedziemy we mgle, około 4:30 rozwidnia się, jednak pomimo iż jest wyraźnie jaśniej, mgła skutecznie ogranicza widoczność. Tak docieramy w okolice Obornik, gdzie łapie mnie kolejny trzeci już dziś skurcz w lewej łydce. Zatrzymujemy się na kilka minut, w tym czasie mnie skurcz nieco przechodzi. Po niecałych 8 km jesteśmy w Obornikach, średnia nadal w granicach 31,1 km, sporo jednak tylko dzięki wytrwałości i determinacji Jacka, który od Czarnkowa do Obornik cały czas robił za konia, a ja starałem się jedynie trzymać na jego kole. Przez Oborniki które dopiero co się budziły z snu, jedziemy spokojnie, jednak od prawie godziny widać że ruch na drodze znacznie się wzmógł, większość samochodów jedzie w przeciwnym kierunku, nad morze. Za Obornikami, nie chcę opóźniać Jacka, więc proponuje jemu aby dalej już jechał sam i nie zważał na mnie, samemu dość mocno zwalniam i już po chwili Jacek na podjeździe staje na pedały i szybko oddala się we mgle.
Zwalniam na samym podjeździe, jednak za podjazdem też nie przyśpieszam przez około 15 minut jadę z prędkością około 20-24km/h muszę nieco odpocząć i złapać drugi oddech. Gdy zaczynam odczuwać że jest już lepiej powoli przyśpieszam i dalszą część trasy pokonuję z prędkością około 28-30km/h. W końcu docieram do punktu z którego ruszaliśmy, jest jeszcze wcześnie, przeliczam kilometry i wychodzi mnie, że jak pojadę od razu do domu, będę miał nieco ponad 183km, więc postanawiam gdzieś te brakujące 17 km zrobić, Przez chwile jadę W. Witosa, następnie kieruję się na Wojska Polskiego a dalej Golęcińską, jednak przeoczyłem zjazd na Rusałkę. Dłuższą chwilę stoję i zastawiam się gdzie ja u licha jestem. Jadę pewien odcinek Koszalińską, aż do Biskupińskiej, w którą z pewną niepewnością skręcam. Po kilku chwilach jestem w znanym mnie miejscu, uff. Skręcam w lewo i znanymi dobrze ścieżkami kieruję się do Rusałki, mimo że gruntówki, to twarde i jedzie się dobrze, a później przez Sołacz, i Garbary do Rataj. Jednak pech chce, że zabraknie mnie jeszcze odrobina do 200km, więc jeszcze zahaczam o Maltę i do domciu ląduję mając 201km :), jest 7:15 koniec na dziś, jeszcze tylko kąpiel jedzonko i spać, spać, spać.
Nie wyszło jak sądziłem, odpadłem wcześniej niż bym przypuszczał, może to przez całotygodniowe siedzenie po nocy i znaczny deficyt snu, dzień wcześniej kładłem się grubo po 2 w nocy, a bezpośrednio przed wyjazdem miałem nadzieję przespać się po pracy ze 2 lub 3 godziny, jednak skończyło się tylko na planach. A może po prostu byłem dziś za słaby na takie tempo. Tak czy inaczej mimo że nie dotarłem do celu, uważam że warto było, zawsze będą jakieś wspomnienia, a i zmiany w peletonie też dałem :)

Dzięki za wypad, dzięki za świetny pomysł i dzięki Jacek że pociągnąłeś z Czarnkowa do Obornik :) Sorry że tak szybko odpadłem, jednak powrót wydawał się rozsądniejszy od zarzynania siebie i spowalniana Waszej dalszej jazdy :(
Kategoria powyżej 200 km