Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi toadi69 z miasteczka Poznań. Mam przejechane 7388.85 kilometrów w tym 2825.51 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.67 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.


baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy toadi69.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2011

Dystans całkowity:269.57 km (w terenie 199.60 km; 74.04%)
Czas w ruchu:12:45
Średnia prędkość:21.14 km/h
Maksymalna prędkość:42.94 km/h
Suma podjazdów:983 m
Maks. tętno maksymalne:167 (92 %)
Maks. tętno średnie:135 (75 %)
Suma kalorii:5653 kcal
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:134.78 km i 6h 22m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
202.97 km 135.00 km teren
09:08 h 22.22 km/h:
Maks. pr.:42.94 km/h
Temperatura:9.0
HR max:167 ( 92%)
HR avg:135 ( 75%)
Podjazdy:983 m
Kalorie: 5653 kcal

Krew, łzy i pot - Pierścień A.D. 2011 - Wiatr, zimno, deszcz i pot

Sobota, 8 października 2011 · dodano: 09.10.2011 | Komentarze 3

W tym roku, kolejny raz postanowiliśmy wraz ze znajomymi okrążyć Poznań, trasą pierścienia poznańskiego. Date wybraliśmy dość dawno temu, wydawało się jeszcze po MTB Wolsztyn, że piękna pogoda będzie dopisywała, jednak już w tygodniu wiadomym było, iż nie będzie aż tak pięknie i ciepło.
Piątek wieczór, prognozy pogody nie dają nam złudzeń, ma być zimno, wietrznie i mokro. Pomimo różnych pomysłów np przesunięcie z soboty na niedzielę wyjazdu, niedzielę która miała być pogodniejsza i cieplejsza i słoneczniejsza, decydujemy się na sobotę.

Sobota rano, jest bardzo wcześnie, nie ma jeszcze szóstej, za oknem ciemno, spoglądam przez okno, droga mokra i skrzą się w niej uliczne lampy oraz światła samochodów, jednak nie pada. Spojrzenie na termometr, zimno, ledwie 8 stopni, w tym momencie już się wszystkiego odechciewa, jednak pocieszające jest to że, nie pada. Prognoza w TV, nie różni się od tej z piątku wieczór :(
Ubieram się jakbym miał jechać zimą, przy temperaturze około 0. rękawiczki bawełniane z długimi palcami na to rowerowe krótkie, gruba zimowa podkoszulka z długim rękawem, pod to potówka, koszulka z krótkim, kurtka przeciwwiatrowa, długie spodnie, przedłużenia, dwie pary skarpet, i ochraniacze na buty, pod kask buf i czepek gratisowy z MTB Poznań. Tak ubrany z kaskiem na głowie dostrzegam pasek pulsometru leżący sobie na stole, co on tam robi, nie tam powinien się znajdować. Lekko zdenerwowany jestem zmuszony nieco się rozebrać aby umiejscowić go we właściwym miejscu, a czas ucieka.
Start miał być o 7:00-7:15 z Rusałki, jest 6:55 a ja dopiero wsiadam na rower pod blokiem. wiem że 20 minut powinno wystarczyć, jednak już po pierwszych metrach przekonałem się że woda z drogi ląduje na moich 4 literach, zwalniam do około 20km/h nie chcę zaczynać pierścienia od przemoczenia zadka jeszcze przed jego rozpoczęciem. Do Rusałki docieram o 7:19, po drodze przechodzę moment zwątpienia i zastanawiam się czy jest sens jechać, gdyż w okolicach Śródki zaczyna padać, na szczęście, deszcz nie jest obfity i szybko mija, na Sołaczu już nie czuć aby padało.

Na miejscu jest tylko Jacek i Krzysztof. Niespodzianka, gdzie reszta drużyny?, a zapowiadało się że będzie liczne grono.

Czekamy do 7:30, ja się nieco rozbieram, jedna warstwa za wiele, Krzysztof w tym czasie wykonuje kilka telefonów. O 7:30 ruszamy wiedząc że jedziemy we troje, po drodze ma dołączyć do nas Marcin (z3waza), jednak przejedzie z nami tylko fragment pierścienia, a w okolicach zielonki dołączy jeszcze Paweł, reszta wymiękła ewentualnie zmieniła plany. Temperatura ledwie 7 stopni, do tego czuć wiaterek nie jest jeszcze zbyt silny, jednak czuć że jest zimny, uwzględniając że jeszcze nie tak dawno rankami było od 10 do 15 stopni a za dnia słupek rtęci na termometrze przekraczał 20 stopni, wiatr był słaby a do tego ciepły, diametralnie zmieniało to warunki do jakich przywykliśmy w ostatnich dniach/tygodniach. Dotychczas aura nas rozpieszczała, a dziś pokazała drugi mniej przyjazne oblicze.

Ruszamy ścieżkami do Kiekrza, w Kiekrzu zaczyna się i ma zakończyć nasz pierścień, nie jedziemy zbyt szybko, oszczędzamy siły, rozgrzewamy się, w pewnym momencie wschodzące słońce przebija się zza chmur i ukazuje nam się piękny widok w kolorach złota, trwa to krótką chwilę, jest cudownie jednak chmury zasłaniają ponownie słońce i w lekkim półmroku jedziemy dalej. Około 8:00 jesteśmy w Kiekrzu i ruszamy na trasę pierścienia, mamy za sobą 24 minuty jazdy od Rusałki i 9 km pokonane (ja mam 20 km od domu), średnia 22,05 km/h. Ustawiam Way point na liczniku, aby wiedzieć, w którym momencie zaczęliśmy pokonywanie pierścienia.
Jedziemy zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, jak było wcześniej ustalone, i aby spotkać się z Marcinem oraz Pawłem. Początek trasy przebiega nam spokojnie i łatwo, czujemy że jest zimno, jednak wiatr w plecy nie przeszkadza a nieco pomaga, jeszcze jest słaby, jak to zwykle o poranku.
Do okolic Pawłowa mamy asfaltową równą drogę, jednak luksusy szybko się kończą i jadąc w kierunku Złotnik zaczynamy pierwsze km ścieżek gruntowych, początek dość kamienisty i lekko pod górę, przed Złotnikami ponownie zaczyna się asfalt, po przekroczeniu ul. obornickiej w Złotnikach przedzieramy się rozkopaną i zabłoconą ulicą, remont nawierzchni. Do Biedruska docieramy sprawnie i szybko, kilka sprintów z Jackiem, na których Jacek pokazuje że dziś jest mocniejszy i szybszy. Krzysztof nie podejmuje wyzwania, jedzie spokojnie we własnym tempie. przekraczamy linię Warty, i kierujemy się wzdłuż rzeki na północ, jedzie się nam dobrze, jest nadal bardzo zimno, jednak wiatr nam jeszcze nie przeszkadza, a przechodzące czarne chmury są na tyle łaskawe że nie sprowadzają na nas deszczu.
Mijamy sprawnie Murowaną Goślinę. Docieramy do skraju lasu, i już niebawem pojawia się znajoma sylwetka rowerzysty zmierzającego w naszym kierunku, po przejechaniu 36 km spotykamy Marcina, kilka słów na powitanie i ruszamy już we czworo do Zielonki. Około 5 km przed Zielonką, krótka pauza, telefon do Pawła i ruszamy dalej licząc, że za około kwadrans spotkamy się z Pawłem, drogę szybkimi susami przecinają nam 2 sarny, jedna z nich jednym susem pokonuje całą szerokość jezdni i znikają pośród drzew oraz zarośli. W Zielonce na zakręcie grzęznę w piaskownicy, z wielkim trudem udaje się mi ją pokonać, problem nie tkwi jednak w siłach czy słabej technice, stan techniczny napędu, zwłaszcza kasety pozostawia wiele do życzenia, jest już zajechana i łańcuch pod obciążeniem przeskakuje po zębach, powodując specyficzne dźwięki i wprowadzając mnie w irytację. Czekamy za Pawłem, mijają kolejne minuty, zapoznajemy się z okoliczną fauną i florą, jedni bardziej z florą idąc w okoliczne krzaczki inni z fauną, szwendające się psy. Po około 10 minutach, i telefonie do Pawła dowiadujemy się; iż zerwał na starcie łańcuch. Ruszamy dalej w kierunku Dąbrówki Kościelnej, gdzie mamy się spotkać z Pawłem. Docieramy do Dąbrówki. Czekamy, po kilku minutach zaczyna być nam zimno, więc śladem Jacka chowamy się we wiacie przystanku, za pleksi nieco cieplej, wiatr nie daje się nam tak we znaki i mniej przewiewa. Dociera jakiś rowerzysta, starszy pan, i On się z kimś umówił w Dąbrówce, niebawem pojawia się i Paweł. Już bez zbędnej zwłoki, po szybkim powitaniu wsiadamy na nasze rumaki i ruszamy w drogę.
Bednary, Wronczyn, Promno, gdzie za przejazdem kolejowym chwilę czekamy za Pawłem, nie chcemy aby pogubił się na rozjeździe, a nieco został z tyłu.
Lubiany prze zemnie odcinek niewielkiego jaru w okolicach j.Góra, niezłe błocko i sporo wody, więc jadę dość wolno, niektórzy przemykają w tempie maratonowym.
Kolejny nieplanowany postój, Jacek zrywa łańcuch, przynajmniej z pierwszej chwili tak to wyglądało, jednak rozpięła się jemu spinka, szybko zakłada zapasową i ruszamy do miejscowości Góra, niezły podjazd, nieco przypominający te górskie i już po płaskim kierujemy się otwartą przestrzenią, wśród pól i różanych poletek na południe ku Tarnowu i dalej do Kostrzyna. I tu zaczynamy odczuwać siłę sobotniego wiatru, pomimo że dmucha z boku, chwilami dość wyraźnie nam dokucza.
W Kostrzynie dłuższy popas pod Tesco, gdzie zaopatrujemy się w pożywienie i płyny, nieźle zaopatrzeni ruszamy dalej.

Do samych Tulec czujemy, że dziś nieźle dmucha, głównie wmordewind, główną lokomotywą jest Marcin, momentami jest co robić aby utrzymać się jemu na kole. W Tulcach z naszej piątki pozostaje czworo, Marcin jak wcześniej mówił tak zrobił, jego plan to pokonanie dystansu 100 km, więc wraca do Pobiedzisk, my zaś ruszamy do Kórnika, po przekroczeniu autostrady chwilka przerwy na spuszczenie nadmiarowego płynu z chłodnic. W Borówcu kolejne rozkopy na drodze, towarzyszy nam słońce i jakoś cieplej się robi, może to tylko wrażenie ale te kilka słonecznych chwil poprawia morale grupy i dodaje otuchy oraz nadziei na ukończenie pierścienia. Kórnik mijamy szybko i dość sprawnie, za Bninem ponownie dostajemy niezły strzał wmordewindu, widać też przed nami nadchodzącą nawałnicę. Docieramy w okolice Konarskich, zaczyna kropić, pada pytanie gdzie się schować, odpowiadam że za chwilę za zakrętem jest przystanek, po około 500 metrach widać już przystanek, zakręt i myk pod daszek. Pomimo nawoływań Krzysztof nie chowa się pod daszkiem, jedzie dalej. Ledwie schowaliśmy się pod dach, zaczęła się nawałnica, przez moment bardzo mocno padało i nieźle dmuchało, my schowani liczyliśmy że Krzysztof zawróci, jednak jemu już było obojętne i pojechał przed siebie, nie miał na sobie już nic suchego.

Po około kwadransie oczekiwania, prawie już nie pada, zza chmur życzliwszym okiem spogląda na nas słońce. Ruszamy, chcemy dojść Krzysztofa więc nasza prędkość nie jest niska, pomimo nie sprzyjającego wiatru, otuchy dodaje nam słońce, które aż do Osowej nas rozgrzewa. Od Rogalinka korzystamy z tunelu aerodynamicznego jadąc za ciągnikiem z przyczepą, tętno spada do koło 110-118 a prędkość oscyluje w pobliżu 26 km/h. Nie trwa to jedno długo, jeszcze przed Mosiną nasze drogi się rozchodzą, ciągnik podąża w swoim bliżej nie określonym kierunku, a my w swoim.
Na podjeździe na Osową Górę, w pewnym momencie zamajaczył nam w oddali Krzysztof, Jacek i Paweł wyrwali do przodu, goniąc Krzyśka, ja nieco z tyłu telepałem się pod górkę w rytm zgrzytów przeskakującego łańcucha.

Chwila rozmowy i rozstajemy się, Jacek i Paweł przemarznięci, decydują się na szybki powrót do Poznania, Krzysztof oraz ja postanawiamy ruszyć na Stęszew. Po około kwadransie, Krzysztof kończy konsumpcje i ruszamy. Tempo spokojne, bez szaleństw. Przejechaliśmy 7 km i zaczyna ponownie padać, na początku nie przejmujemy się, ale widząc, iż zaczyna mocno padać chowamy się pod drzewa. Tracimy kolejne 10 minut, ruszamy widząc, iż deszcz zelżył. Ledwo przejechaliśmy 2 km i ponownie zaczyna dość mocno padać, na skraju WPN przed otwartym terenem, w połowie długości j. Witobelskiego korzystamy ze słabej ochrony drzew, mijają kolejne minuty, po około 10 minutach ruszamy, nadal pada jednak wydaje nam się, iż za chwile przestanie, dość mocny deszcz i wmordewind dopadają nas przed samym Stęszewem, chwilę jedziemy w deszczu walcząc z wiatrem, nie ma gdzie się schować. Po wjechaniu do miasta korzystamy z pierwszego miejsca, w którym możemy ukryć się przed opadami. Mijają kolejne minuty. Po około 8 minutach widząc że teraz już tylko ostatnie krople nam zagrażają, ruszamy, droga jest bardzo mokra, duża ilość kałuż i strumienie wody lecące spod kół, szybko przemaczają mi spodenki, czuje też że mam mokro w butach :( , rękawiczki przemoczone, i zaczynam odczuwać przenikliwe zimno w palce.
Po naszej lewej obserwujemy ogromną czarną chmurę, z której w promieniach słońca widać ogromne szare słupy wody kierujące się ku ziemi, nie wygląda to zachęcająco, mamy nadzieję że unikniemy spotkania z tą chmurą. Obracam się za siebie, widać jeszcze większą masę ciemnych chmur, chmur spod których przed chwilą się wydostaliśmy. Rozgrzewają nas słabe promienie słońca, jednak temperatura oscyluje wokół 7 stopni, tylko chwilami dochodzi do 8, jest zimno, odczucie chłodu potęguje również to, że już nie wszystko co mam na sobie jest suche, ratuje mnie tylko to, że jakimś cudem nie przemokły ciuchy jakie chroniły korpus, jednak palce rąk i nóg bolą z zimna, mokre dupsko i przemoczone spodenki też nie działają pozytywnie. Po około kwadransie może nieco później spodenki już są na tyle suche aby nie odczuwać przenikliwego zimna, palce rąk i stóp jednak nadal bolą, jeszcze nie wszystko dostatecznie przeschło.
Mając 155 km na liczniku z czego około 135 km pierścienia za sobą, docieramy do źródełka Żarnowiec za Tomicami, tu decydujemy się na chwilę spocząć. Pochłaniam ostatniego banana, Krzysztof wciąga żel, nieco się rozciąga, popijamy i po około 9 minutach ruszamy przed siebie.
Cały czas od Stęszewa towarzyszy nam słonko, groźna chmura, której się obawialiśmy przeszła gdzieś bokiem oszczędzając nas, widać iż żel i rozciąganie dodały energii i wigoru Krzysztofowi, gdyż nasza prędkość wzrosła, czuję wyraźnie iż jedziemy szybciej, widzę też po swoim tętnie że wzrosło. Mijamy autostradę, jedziemy wzdłuż j. Niepruszewskiego, gdzieś na dziurach wyprzedzamy samochód :) w końcu jesteśmy w Zborowie, po krótkiej chwili przekraczamy drogę 307, zostawiamy za sobą jezioro i gdzieś za Drwęsą robimy ostatni już dziś postój, kolejna porcja gimastyki Krzyśka, ostatnie daktyle i ostatni łyk wody, nadwyżki wody zostawiamy gdzieś pod krzaczkiem. Ruszamy po około 6 minutach. Akacjowa alejka, ostatnie terenowe kilometry i ostatnie piaski dzisiejszego dnia, W końcu ponownie asfalt.
Nie zatrzymując się pokonujemy Lusówko, Lusowo, Sady, wyraźnie odstaje na podjazdach, muszę później gonić Krzysztofa, ale jak tu jechać jak łańcuch przy każdym silniejszym depnięciu przeskakuje. Pozostaje gonić na płaskich gdzie sporadycznie przepuszcza łańcuszek, na podjazdach nawet tych niewielkich, które można było pokonać bez redukcji, szukanie biegów niższych tak aby łańcuch nie przeskakiwał, praktycznie tych samych których wcześniej używałem w terenie i pasiku, problem tylko w tym, że wtedy prędkość jazdy i tak była niska, a teraz z konieczności mocno spadała, przy symbolicznym wzroście tętna.
Do Kiekrza docieramy o 18:04, kolejny Way point na liczniku, sprawdzenie średniej.

Wynik:
średnia z przejazdu samej pętli to 22,57 km na godzinę
Dystans: 164 km
Czas jazdy pętli to 7 godzin i 5 minut
Czas wszystkich postojów na pętli 2 godziny 10 minut (bardzo dużo)
Podjazdów 740metrów

Do domu jadę już spokojnie ciągle w pierwszej strefi, podobnie Krzysztof
DO Rusałki docieramy już o światłach, które dla bezpieczeństwa odpaliliśmy w Kiekrzu. Sołacz, Śródka i ląduję u siebie na Ratajach.

Dzień udany, wyjazd w doborowym towarzystwie, może krwi nie było na trasie tak jak i łez, ale od pewnego momentu marzenia o gorącej kąpieli i cieplutkiej herbatce, ale czy ktoś z nas tego dnia nie marzył o tym?.
Wiatr, zimny wiatr a do tego niska temperatura, która oscylowała pomiędzy 7 a 10 stopni, chociaż na słońcu w południe koło Kórnika dało się zauważyć przez krótką chwilę 15 stopni, ale kiedy padał deszcz temperatura nie przekraczała 8 stopni. Średnia temperatura jaką zanotował licznik to z całego dnia zaledwie 9 stopni, bardzo mało.
Najgorszy odcinek dla mnie, to od Witobela do okolic Tomic, kiedy byłem przemoknięty i było mi strasznie zimno. Tym bardziej podziwiam Krzysztofa, który nie schował się przed ulewą i już przed Rogalinem był całkowicie przemoczony.
Dziś miałem w planach trening z "Polska na rowery", jednak dość późno wstałem, rower niezdatny do jakiejkolwiek jazdy, w której muszę użyć siły, więc trening nie miał sensu, cóż chyba czeka go wcześniejsza wymiana napędu niż planowałem. Spróbuję jeszcze pokombinować, może uda się jakoś do końca sezonu napęd wykorzystać, może ten z poprzedniej zmiany jest w lepszym stanie.
Dlatego tytuł wpisu wydaje się odpowiedni, było dużo zimnego wiatru, deszczu, przenikliwego chłodu, potu i zmaganie nie tylko z dystansem oraz trasą pierścienia, a głównie tymi pierwszymi czynnikami.

poniżej I strefy 5%
I strefa (102-130) 28%
II strefa (130-148) 47%
III strefa (148-185) 20%
Kategoria powyżej 200 km


Dane wyjazdu:
66.60 km 64.60 km teren
03:37 h 18.41 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

MTB Wolsztyn 02/10/2011

Niedziela, 2 października 2011 · dodano: 02.10.2011 | Komentarze 8

Dziś przyszła kolej na Wolsztyn, maraton organizowany przez Kaczmarek Electric MTB 2011 MTB Wolsztyn
Dotarliśmy dość wcześnie, odbiór numerka, chipa oraz krótka rozgrzewka z Pawłem i Krzysztofem, ustawiamy się gdzieś na dalekich tyłach i o 11 następuje start, start wspólny. Zanim ruszyliśmy chwilę czekamy aż osoby przed nami ruszą.
Od pierwszych metrów cisnę ostro, wiem że podobnie jak grabkowym poznańskim maratonie jest wąskie gardło po przejechaniu 500 metrów, kładka nad rzeczką.
Korzystam ze sprytu Pawła i widząc jak się przeciska rwie do przodu trzymam się dość blisko i do korka przed kładką docieram 5 metrów za nim, jednak, On grzecznie ustawił się w ogonku, ja szybko boczkiem i z boczku wraz z Krzysztofem, który wjechał za mnie wciskamy się na mostek. Jestem przed Pawłem :)
Za mostkiem ostro naciskam w pedały i sru do przodu, chce się oderwać od Krzysztofa, aby plan z trzymaniem się mnie i mego koła spalił na panewce.
Po około 10 minutach dogania mnie Paweł, który sporo stracił na mostku. Jakiś czas jadę za nim, jednak nie próbuję utrzymać się na kole, nie te tempo.
Długi czas widzę go przed sobą, jednak dystans powoli i nieubłaganie rośnie, ostatni raz widzę Go jak na górce skręca w singla, na lewo, ja zaś dopiero zaczynałem mozolną wspinaczkę na wzniesienie.
W pewnej chwili dostrzegam przed sobą gościa z napisem na spodenkach Marek Konwa Team, jednak szybko go wyprzedzam i więcej już nie zobaczę :)
Na pierwszym punkcie kontrolnym mam czas 51 minut 5 sekund i 45 lokatę, strata do Pawła to 4 minuty (47:10 27 lokata) zyskuję do Krzysztofa nieco ponad 3 minuty (54:44 - 56 lokata) oraz do z3Waza nieco ponad 1 minutę (52:29 - 51 lokata) nicałe 30 sekund do Krzysztofa (Wing) (51:27 - 48 lokata). Do mety jadę prawie jakby maraton miał skończyć się na 33 km. Po pokonaniu kilku wzniesień, niekiedy z buta, po zjechaniu kilku zjazdów, raz bez zapięcia się w SPDy (ładne loty z dupskiem nad siodełkiem i nogami w powietrzu, tylko ręce trzymały kierownice i rower, lądowania nieco bolesne kiedy dupsko spotykało się z siodełkiem)
Docieram w okolice niepozornej łączki, i tu niemiła niespodzianka, niby nic, a jechać nie idzie, ogromny wysiłek a wlokę się jak żółw, na szczęście łączka szybko się kończy. Jeszcze kilka kilometrów i już jestem prawie na mecie, mam dwóch kolarzy na kole, na ścieżkach przed molo jakoś nie śpieszą się wyprzedzać. W pewnej chwili gostek z numerem 696 (fajny numerek) bierze mnie o pół roweru na samej mecie, może nieco większa długość, kolejny przekracza chwilę za mną metę, jednak oni na dziś kończą trudy maratonu, a ja jadę dalej.
Czas po pierwszej pętli (696 1:37:04) ja byłem zaraz za nim, kolejny miał czas 1:37:07 więc mój był by 1:37:05 i 68 lokata Open na 257.

Po dojechaniu do mostka tym razem luzik, spoko nic nie blokuje tylko jechać :)
od tego momentu odpuszczam i zwalniam, muszę wyluzować, doskonale wiem że w tym tempie wytrzymam jeszcze około 30 minut, a to trochę zbyt mało aby dojechać do mety. Nie chcę powtórki z Michałków - zgonu na trasie.
Dogania mnie Z3Waza, dowiaduję się iż Krzysztof już dość dawno temu został z tyłu, zakładam że mam na tyle dużą przewagę aby przez 5 do 10 km jechać wolniej i dać czas na zregenerowanie mięśniom.
Drugą pętlę głównie jadę sam, od czasu do czasu ktoś mnie wyprzedza, jednak wkrótce mija odcinek na którym odbudowywałem utracone siły i powoli zaczynam przyśpieszać, od tego momentu już prawie nikt mnie nie wyprzedzi (tylko na 3 km przed metą stracę jedno oczko). Punkt pomiaru czasu 2:40:25 - 52 lokata
strata do Pawła duża (2:17:29 - 13) do Winga również spora (2:25:56 - 32) do Marcina z3waza tylko 5 minut (2:35:58 - 48) spory zysk w stosunku do Krzysztofa (2:53:58 - 62).
Na bufecie zatrzymuje się, jeden kubeczek, drugi kubeczek i niespodzianka, dogania mnie Kobieta (Kamila Bródka) ruszam aby powalczyć, długo jedziemy razem, głównie z przodu ja, jak nawet gdzieś mnie wyprzedza, to za chwilkę odrabiam i ponownie prowadzę, znajome górki, znajoma łączka która i tym razem nam klei się do opon, tyle że teraz jeszcze trudniej walczyć.
I tak w końcu docieram do schodów, tu kilka stopni w górę i ...
Całą trasę nie mam skurczów, nawet nie czuję aby coś było nie tak z nogami, w chwili kiedy staję na pierwszym stopniu łapie mnie z trudem wchodzę na górę, stoję jak taka pi... na drodze na której wstrzymano ruch i nie mogę nogi przełożyć nad siodełkiem, kierujący ruchem mówi abym jechał, a ja na to nie mogę - skurcz. Trwa to wieczność, w tym czasie Kamila niweluje różnice szybko pokonuje schodu i odjeżdża w siną dal :( trwało to kilkanaście sekund 30 może więcej w końcu jakoś udaje się mnie przełożyć nogę na drugą stronę roweru, nie było to nad siodełkiem, raczej to rower jakoś tam wjechał pode mnie :) ruszam, dziewczyna już zjechała z drogi i znika gdzieś między drzewami. Pierwsze obroty korby kosztują mnie sporo sił i bólu, jednak już po kilku metrach wszystko wraca do normy. Gonię jeszcze się łudzę że dogonię uciekinierkę, jednak do mety już blisko, widzę że dystans się zmniejsza, powoli coraz bliżej jestem, przy 26 km/h przemykam pomiędzy dwoma drzewami obwiązanymi taśmą (wąsko tam było) widzę że na technicznych kawałkach szybciej zmniejszam dystans, jednak na łatwych prostych jedzie tak samo szybko jak ja lub minimalnie wolniej. zostało 500 metrów do mety może mniej, już wiem że nie dam rady odrobić straty, obracam się za siebie, nasłuchuje gwizdków, nikogo nie ma nic nie słyszę, już wiem że za mną czysto.
Meta, meta, meta
zatrzymuje się zaraz po jej przekroczeniu, zsiadam z roweru i to samo co na schodach, skurcz, nie mogę zrobić kroku, chwilę stoję w tym czasie jakaś babka wręcza medal, facio prosi o chipa, no i problem nie mogę unieść nogi, jakoś zdejmuję go i oddaje. W tym czasie już mi gratuluje z3waza, pojawia się Paweł zimnym, smakowitym lodem, już myślałem że to dla mnie, ale musiałem się obejść smakiem i makaronem :)
Pogawędka na molo, chwila oczekiwania, zastanawiamy się czy Krzysztof dojedzie poniżej 4 godzin czy nie.
docierają kolejne osoby, po dłuższej chwili jest i Krzystof - 3:52:42 -63/78 i M4 12/4
Mój wynik to 3:37:06 52/78 M4 8/14 strata do Kamili to 21 sekund, hmmm zacięty finisz był by gdyby nie skurcz na schodach :)
Paweł czas 3:00:55 13/78 M2 4/21 no i znalazł się na podjum
Wing 3:10:45 25/78 M2 10/21
Z3waza 3:27:28 48/78 M3 17/20

W tomboli nikt z nas nie miał szczęścia :(
Po losowaniu było małe co nie co, wcześniej piwko zasłużone :)

Wyniki z licznika po odzyskaniu licznika, został u Krzyśka w aucie :)

Wolsztyn warty polecenia, nieźle dawał w cztery litery, na mecie byłem zmachany bardziej niż po Osiecznej, jeszcze po 1 pętli cicho liczyłem na czas jak w Osiecznej 3:30, jednak wiedziałem że nie będzie łatwo, a po przejechaniu punktu kontrolnego, zastanawiałem się tylko o ile więcej czasu będę potrzebował na pokonanie tego dystansu, wyszło całe 7 minut.