Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi toadi69 z miasteczka Poznań. Mam przejechane 7388.85 kilometrów w tym 2825.51 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.67 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.


baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy toadi69.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
65.00 km 1.00 km teren
03:20 h 19.50 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

do/z pracy

Środa, 27 lutego 2013 · dodano: 27.02.2013 | Komentarze 0

Dojazdy z całego tygodnia do i z pracy
Wygląda na to że to już koniec zimy :)
Zdecydowanie bardziej spocony docieram do roboty, jest cieplej, ale też szybciej depczę. Rower po zimie skorodowany zwłaszcza napęd, czeka mnie mały remoncik i wymiana kilku elementów napędu, aby wraz kolejny sezon rower służył bezawaryjnie,
Smar do łańcucha który wygrałem w Wolsztynie, to porażka, do finishline nie umywa się, łańcuch ciągle suchy, momentalnie korodował, zero zabezpieczenia :(
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
65.00 km 1.00 km teren
03:20 h 19.50 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

do/z pracy

Piątek, 22 lutego 2013 · dodano: 27.02.2013 | Komentarze 0

Dojazdy z całego tygodnia do i z pracy
Zaskoczenie, nagły atak zimy, miejmy nadzieję że ostatni tej zimy.
Ścieżki nie odśnieżone, na drogach zwłaszcza we wtorek i środę pośniegowa breja.
Mimo to w świeżym śniegu jedzie się przyjemnie :), w czwartek i piątek śnieg już jest nierówny, śliski w efekcie gorzej się jeździ, nie to w świeżym wtorkowo- środowym śnieżyku.
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
65.00 km 1.00 km teren
03:20 h 19.50 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

do/z pracy

Piątek, 15 lutego 2013 · dodano: 27.02.2013 | Komentarze 0

Dojazdy z całego tygodnia do i z pracy
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
65.00 km 1.00 km teren
03:20 h 19.50 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

do/z pracy

Piątek, 8 lutego 2013 · dodano: 27.02.2013 | Komentarze 0

Dojazdy z całego tygodnia do i z pracy
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
65.00 km 1.00 km teren
03:20 h 19.50 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

do/z pracy

Czwartek, 31 stycznia 2013 · dodano: 27.02.2013 | Komentarze 0

Dojazdy z całego tygodnia do i z pracy
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
65.00 km 1.00 km teren
03:20 h 19.50 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

do/z pracy

Piątek, 25 stycznia 2013 · dodano: 27.02.2013 | Komentarze 1

Dojazdy z całego tygodnia do i z pracy.
Błotnik Topeka Defender ponownie się urwał. To już drugi raz, w tym samym miejscu pękł plastik co poprzednio. Pomimo że wygląd błotnika, szerokość i kilka innych drobiazgów robi dobre wrażenie i dość skutecznie zabezpiecza dupsko i plecy przed zachlapaniem to konstrukcyjnie (materiałowo) jest spaprany. Nie polecam, chyba że ktoś potrzebuje ten błotniczek na pokaz a nie do użytkowania, codziennego użytkowania, albo ma chęć wydać ponad sto złociszy na lepszy byt chińczyków z Taiwanu.
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
65.00 km 1.00 km teren
03:20 h 19.50 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

do/z pracy

Piątek, 18 stycznia 2013 · dodano: 27.02.2013 | Komentarze 0

Dojazdy z całego tygodnia do i z pracy
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
65.00 km 1.00 km teren
03:20 h 19.50 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Dojazdy do pracy

Piątek, 11 stycznia 2013 · dodano: 27.02.2013 | Komentarze 0

Z nowym roczkiem, rozpoczynam kolejne sumowanie km.
Dojazdy z całego tygodnia do i z pracy
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
18.00 km 1.00 km teren
00:46 h 23.48 km/h:
Maks. pr.:31.67 km/h
Temperatura:13.0
HR max:167 ( 94%)
HR avg:140 ( 79%)
Podjazdy:326 m
Kalorie: 560 kcal

dojazdy

Sobota, 15 września 2012 · dodano: 16.09.2012 | Komentarze 0

Dojazd i powrót z maratonu
Kategoria do 100 km


Dane wyjazdu:
100.00 km 98.00 km teren
05:04 h 19.74 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:16.2
HR max:174 ( 98%)
HR avg:153 ( 86%)
Podjazdy:980 m
Kalorie: 3923 kcal

Michałki, nieco zabrakło do zrealizowania planu :(

Sobota, 15 września 2012 · dodano: 16.09.2012 | Komentarze 2

Na miejsce docieram z Markiem oraz Jackiem. Trasę dojazdową spędzamy na pogaduszkach, kilka kilometrów przed celem robi się siwo i zaczyna padać, ogarnia mnie rezygnacja, nie mam chęci jechać w deszczu. Jak się okazuje opad był krótkotrwały i mało intensywny.
Na miejscu spotykamy pozostałych znajomych: Jarka z Agą i Jackiem, Mariusza, Wojtka, Macieja, Blooma z ekipą, jako ostatni dociera Marcin.
Formalności załatwiamy sprawnie i szybko, zdjęcie rowerów, przebranie się i lecę do sektora, stoję dość daleko z tyłu.
Start maratonu Michałki 2012 © toadi

Start dość słaby w moim wykonaniu, wszyscy z ekipy mnie wyprzedzają. Na drodze za torami prędkość nie wysoka, bardzo szarpana, to przyśpieszają wszyscy to zwalniają, ustawiam się z lewej jadę za jakąś dziewczyną, szukam sposobności do zyskania kilku miejsc, ktoś krzyczy UWAGA, wszyscy zwalniają, dziewczyna dość gwałtownie hamuje, a ja uciekam na pobocze, ląduje na skraju rowu przydrożnego, od drogi oddziela mnie jeszcze jeden rowerzysta, który ratując się przed kolizją wykonał ten sam manewr co ja. Nie zyskałem nic, a wręcz straciłem, do momentu zjazdu w las udaje się odrobić stratę, jednak całkowicie z pola widzenia znikają mnie wszyscy z teamu.
Początek leśnych ścieżek to szarpana i nierówna jazda, próba zyskania pozycji, niekiedy się udaje, innym razem nie, dwa lub trzy razy próbując przedzierać się poboczem wśród traw i zarośli zmuszony jestem gwałtownie hamować, wtedy zwykle nieco tracę. Po kilku kilometrach przedzierania się oraz odrabiania strat, dostrzegam przed sobą Marka, jest jeszcze dość daleko, sporo osób mnie od niego dzieli, jednak powoli się do Niego zbliżam. Pierwszy piaszczysty podjazd jadę lewą i sprawnie wdrapuje się na szczyt, sporo osób idzie z buta. Udaje się dużo zyskać w stosunku do Marka, teraz jestem już bardzo blisko za Nim, na jednym z zakrętów w prawo, atakuję z prawej wchodząc ciasno w zakręt i pomagając sobie tylnym hamulcem, liczę że wcisnę się pomiędzy Marka a gościa który siedzi na Jego kole. Praktycznie już na wyjściu z zakrętu, kiedy wydaje się że manewr się udał i wcisnę się za Marka, przednie koło wpada w poślizg na jednym z korzeni, udaje się wypiąć, jednak w tym samym momencie leżę jak długi, prawie podcinam rowerzystę którego wyprzedzałem. Ktoś krzyczy UWAGA, wyprzedza mnie z 5 osób, szybko podnoszę się z ziemi i ruszam w pogoń, zanim przyśpieszę tracę kolejne 2 pozycje. Szybko łykam dwie osoby, zaczynam odrabiać stratę po upadku, czuję ostry ból uda i biodra, jednak z czasem powoli ustępuje. Przed kolejnym piaszczystym podjazdem ponownie jestem blisko za Markiem, jadę jak On z prawej strony, jednak zsiada i zaczyna podpychać rower, udaje się podjechać nieco wyżej, jednak nieco przyblokowany wytracam szybkość, a koło zaczyna kręcić się w miejscu, bieżnik na ten piasek zbyt delikatny. Nie ryzykując efektownego upadku na podjeździe w piach zeskakuje z rowera, na szczycie ruszam zaraz za Markiem, po krótkiej chwili atakuje i wyprzedzam Go, liczyłem że Marek siądzie na kółko jednak zostaje. Pędzę przed siebie, realizuje plan czyli do rozjazdu jak by to był dystans MEGA, a później odpuszczam i oszczędzam siły. Długi czas udaje się wyłącznie wyprzedzać, nie tracę ani jednej pozycji na długiej prostej, około 1km przed rozjazdem dogania mnie i wyprzedza jakiś gostek, jest to początek zjazdu. Zmieniam bieg na najsztywniejszy, staję na pedałach i mocno przyśpieszam, po chwili zrównuję się z nim, na liczniku prędkość, 39, 40, 43, 45, dalej już nie patrzę, rowerem rzuca na lewo i prawo, dociskam, gostek jest za mną, nie wiem jednak jak daleko. Jak się później okaże, w tym miejscu wykręciłem najwyższą prędkość z tego dnia, 50km/h, rok wcześniej przekroczyłem zaledwie 42km/h w tym miejscu, jak widać rywalizacja i rywal na trasie działają mobilizująco. Na rozjeździe jestem prawie minutę wcześniej niż rok wcześniej (1:10:21 w 2012 i 1:11:09 w 2011), pomimo gorszego startu i słabej prędkości na pierwszych 5 km (różnica 3km/h), średnie z ubiegłego i bieżącego roku zrównały się dopiero w okolicach 22km.
Na rozjeździe skręcam w lewo, na dystans GIGA, przed sobą widzę dwóch innych rowerzystów, nie próbuję ich gonić, rok wcześniej w podobnej sytuacji doszedłem i wyprzedziłem poprzedzającego mnie maratończyka by później mieć zgon, teraz tylko obracam się za siebie, gostek z którym ścigałem się na zjeździe również skręca na dłuższy dystans, jest około 100 metrów za mną, a kilka metrów dalej jeszcze jedna osoba jedzie w tym samym kierunku, Marka nie widzę, zwalniam nie co, nie przejmuje się czy mnie ktoś dogoni czy nie. Mijam leśnika i skręcam w lewo na podjazd, rok wcześniej był trudniejszy do zdobycia, w tym roku opady zrobiły swoje i jedzie się lepiej pod górkę. Na szczycie dowiaduje się że jestem 42. Obracam się dystans między mną a kolejnymi rowerzystami bez zmian. Długi czas jadę sam, gdzieś na leśnych ścieżkach, bezpośrednio przed rozjazdem sięgam po picie, i w tym momencie nie dostrzegam strzałek, jadę prost, zarośniętą ścieżką, ktoś krzyczy że pomyliłem drogę, obracam się goniąca mnie dwójka jedzie w lewo, skręcam i na przełaj między krzakami docieram do właściwej ścieżki, jestem teraz 44 :(, w dodatku jakaś gałązka wkręciła się w przerzutkę, kręcę do tyłu i gałązka wypada, w przerzutce pozostały jakieś trawy, jednak nie zatrzymuje się aby je wyjąć, kolejne osoby mam blisko za sobą.
Gonię, na jednym za zjazdów uciekinierzy ostro dokręcają, jednakże jednemu z nich coś nie wychodzi i wykonuje piękne OTB w piasku, pytam czy wszystko w porządku, lecę dalej, jestem 43 :), kontroluje tętno cały czas, w pamięci mam ubiegły rok, kiedy to zbyt długo jechałem na wysokich obrotach i dostałem po 50 km ostrego kryzysu, do tego stopnia, że wtedy musiałem zejść z rowera usiąść na trawie i odpocząć, teraz nie chcę popełnić tego samego błędu.
Gdzieś przed 50 km dochodzi mnie Marek z gostkiem, który zaliczył OTB na piaszczystym zjeździe, z zaproszenia do wspólnej jazdy chętnie korzystam, jednak na jednym z podjazdów nieco zostaje z tyłu, uciekli mi, dzieli mnie dystans około 100-200 metrów chwilami podganiam, chwilami odchodzą mi. Do bagienka docierają pierwsi, idę z buta, wyprzedzam gościa z którym jechał Marek, jednak nonszalancki marsz przez odcinek podmokły bezpośrednio za bagienkiem kończy się tym że Marka już nie widzę. Wsiadam i jadę, po kilkudziesięciu metrach jestem u podnóża podjazdu, młynek i drapię się w górę. Rok wcześniej w tym miejscu doszedł i wyprzedził mnie Krzysztof, a ja miałem totalny zgon. Jest znacznie lepiej niż przed rokiem, zdobywam wzniesienie ze sporym zapasem sił i jeszcze dwoma biegami zapasu na kasecie. Rywal jadący za mną kapituluje w połowie podjazdu. Dłuższy czas usiłuje mnie dojść, jednak z czasem zostaje z tyłu. Marka jednak nie widać, sporo nadrobił jadąc, kiedy ja jak taka dupa maszerowałem i gawędziłem na bagienku.
Na pierwszy bufecie giga zatrzymuje się łykam kubek picia i ruszam przed siebie.
Do drugiego bufetu jadę głównie samotnie, tracę jedną pozycję, krótko za bufetem. Długi czas widzę na długich prostych dwóch do trzech kolarzy, jednak ciężko mi się do nich zbliżyć, widać jedziemy w podobnym tempie. Na około 2 kilometry przed drugim bufetem wyprzedzam jakiegoś gościa, cisnę mocniej i udaje się uciec, gdy przewaga wydaje się bezpieczna, nieco odpuszczam, do bufetu docieram pierwszy, dwa kubeczki i w tym momencie gościu też jest na bufecie, chwyta tylko butelkę z woda i atakuje brukowany podjazd, w tym samym czasie ruszam ja. Moment jedziemy łeb w łeb, jednak stopniowo zyskuję przewagę na kulminacji podjazdu, który przypomina wjazd na Śnieżkę, mam ponad 50 metrów przewagi.
Wśród leśnych ścieżek jadę samotnie, wciągam żela, popijam, za 72 km, jeszcze przed zerwanym mostkiem, gubię trasę, ścieżka odbija w prawo, ja zaś skoncentrowany na piciu jadę szerokim duktem pod górkę, jakiś wąwozik, wyjazd z lasu i szerokie pole ukazuje się moim oczom, jestem na skrzyżowaniu jakichś ścieżek, jedna biegnie wzdłuż pól skrajem lasu, a druga wychodzi z lasu, skąd wyjechałem. W prawo czy w lewo, nie przypominam sobie zupełnie tego terenu z ubiegłorocznej edycji, szukam gorączkowo oznaczeń, nie ma ich, na piasku widać ślady rowerowych kół, jednak jest ich mało, zawracam i powoli jadąc rozglądam się za jakimś oznaczeniem, wyjazd z wąwozu i z przeciwka jedzie gościu, który miał OTB, chcę zawracać, jednak krzyczę do niego czy widział oznakowanie, odpowiada że trzeba skręcić w prawo. Jestem na przeoczonym rozjeździe ścieżka wąsko wije się wśród drzew staram się nadrobić stratę. Dostrzegam jeszcze 3 innych rowerzystów, których prowadzi facet z brukowanego podjazdu. Super, straciłem minimum 4 miejsca, a może 5. Zmarnowałem około 5 minut, może więcej.
Gonię, do zerwanego mostku mam już jedno miejsce odrobione, pozostaje dogonić jeszcze 3 osobowy peletonik.
Mostek z bucior, bo jakże inaczej, później na bagnie jeszcze raz z buta, w tym towarzystwie wszyscy idą przez bagienko, nikt nie ryzykuje jazdy. Za bagnem dowiaduje się że jestem 47, "rewelka" :(, sporo straciłem. Peletonik odchodzi mi, szeroka leśna ścieżka, wydaje się idealna aby sięgnąć do kieszonki po porcję wzmacniacza, zasysam fiolkę z mega dawką kofeiny, strasznie gorzkie i ohydne w smaku, mocno popijam i po chwili zaczynam stopniowo przyśpieszać, na pierwszym podjeździe za lasem, doganiam i wyprzedzam najpierw jednego, później kilkaset metrów dalej środkiem ścieżki kolejną dwójkę, która rywalizuje ze sobą na kolejnym podjeździe. Jestem 44, uciekam, dłuższy czas za mną jedzie, gość który opuścił peletonik i siadł mi na kółko. Po kilku kilometrach jednak zostaje i dystans między nami się powiększa. Doganiam kolejnego rowerzystę, ten nie próbuje nawet walczyć czy siadać na koło, widać przechodzi mega zgon, 43 pozycja. Około 20 km przed metą, już na wspólnej trasie z mega, wyprzedzam pechowca z urwana przerzutką, jestem 42:)
Jadę dość równo, staram się utrzymywać prędkość w granicach 20km/h licznik mam przełączony na pokazywanie czasu, jeszcze się łudzę że dojadę do mety poniżej 5 godzin. Krótko przed przejazdem nad torami, dostrzegam grupkę 3 osób pilnujących rozjazdu, pytam ile do mety, słyszę 12km, coś mi nie pasuje, na liczniku mam ponad 90km, wg moich wyliczeń, powinno być maks 8km.
Zjazd na szutrową ścieżkę wzdłuż Noteci, wiem że to ostatnie kilometry, za mną pusto, przede mną też próżnia, blokuje amorka, zaczynam cisnąć, nogi już miękkie, jednak nie było skurczy na trasie, liczę że jakoś to będzie, minuty nieubłaganie uciekają, prędkość oscyluje między 27km/h a 34km/h, wtem niespodziewana przeszkoda, ścieżka zablokowana, traktor nie poradził sobie na podjeździe z trzema przyczepami, ostro hamuje, spoglądam na godzinę, zostało 5minut, szukam miejsca aby się przecisnąć, jakiś facet coś do mnie krzyczy, jednak nie wiem nawet co, jadę między przyczepy a krzaki, omijam przeszkodę. Staję na pedały aby jak najszybciej mieć 30km/h, wiem że się nie uda dojechać zanim upłynie 5 godzin, jednak cisnę. To co dobre szybko się kończy, zaczyna się ostatni odcinek po polu, dziury strasznie telepie, wybija z rytmu, prędkość gwałtownie spada, W końcu jestem przed mostkiem, jakiś chłopak krzyczy uwaga wąsko, w lewo i prawo.
Pokonuje mostek, jestem na stadionie, przyśpieszam, ale nie mam jakoś z kim rywalizować, jest już po trzeciej.
Przekraczam linie mety, Marek robi mi fotkę. Oficjalny czas 5:04:41
W stosunku do ubiegłego roku, wynik lepszy o 29 minut.
Z jednej strony jestem z siebie i wyniku zadowolony, sporo poprawiłem do ubiegłego roku, jednak pozostaje niedosyt, przegranej samego ze sobą i czasem, nie udało się zejść poniżej 5 godzin, jednak nadzieja nie umiera, za rok będzie lepiej, za rok muszę zejść poniżej 5 godzin.

Dwa makarony, piwko, pogawędki, oczekiwanie na zjechanie ostatnich rowerzystów z trasy, miłą niespodziankę sprawia Maciej, który pomimo szczerych deklaracji zdobywa 55 miejsce na 58 którzy ukończyli dystans, brawo Maciej.
Marcin zabrał mi dyplom za 6 miejsce :), cóż był dziś dużo lepszy więc należał się jemu.

Oficjalne wyniki w teamie
16 (7 M3) – josip – 4:19:00
20 (9 M3) – klosiu – 4:29:01
24 (11 M3) – Jacgol – 4:34:52
27 (13 M3) – JPbike – 4:39:40
30 (14 M3) – Jarekdrogbas – 4:44:55
33 (6 M4) – z3waza – 4:49:29
36 (10 M2) – Marc – 4:56:11
41 (7 M4) – toadi69 – 5:04:41

Dystans Giga ukończyło 58 osób, o 50% więcej niż przed rokiem

Na tomboli Mariusz wygrywa koszulkę w nieco za dużym rozmiarze, wszyscy mają nadzieję na nagrodę główną, jednak nie trafia w nasze ręce.
Do domciu wracamy w tym samym składzie i trasą jak rankiem.
Robię sobie rozjazd z Wildy do Rusa, jadę jak ostatnia łamaga, wlokę się dosłownie, ale w domu jestem po 25 minutach.
Dnia następnego budzę się dużym bólem głowy, czuję się jakby mnie brało przeziębienie, więc aspiryna do śniadanka i pod kołderkę.
Na godzinę 15 w niedzielę, planowany był rozjazd ze znajomymi, a później wieczór przy piwku i kiełbaskach z ogniska, jednak wolę pozostać w domu, niż doprawić się i mieć z głowy kilka kolejnych dni.

Dzięki chłopaki, fajno było w sobotę :), fajno pewnie też macie przy ognisku.