Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi toadi69 z miasteczka Poznań. Mam przejechane 7388.85 kilometrów w tym 2825.51 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.67 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.


baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy toadi69.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
78.00 km 1.00 km teren
04:00 h 19.50 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

do/z pracy

Czwartek, 13 września 2012 · dodano: 16.09.2012 | Komentarze 0

dojazdy do oraz z pracy plus piątkowe zakupy
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
111.95 km 69.00 km teren
05:10 h 21.67 km/h:
Maks. pr.:43.89 km/h
Temperatura:20.5
HR max:174 ( 98%)
HR avg:156 ( 88%)
Podjazdy:1135 m
Kalorie: 4251 kcal

Osieczna A.D.2012

Niedziela, 9 września 2012 · dodano: 12.09.2012 | Komentarze 14

Pobudka około 5 rano, szybkie jedzonko i wyjazd na Dworzec PKP jak zwykle nieco za późno więc z konieczności muszę jechać stosunkowo szybko, ale docieram na czas i zaplanowanym pociągiem jadę do Lipna pod Lesznem.
W pociągu spotykam Andrzeja K. W Lipnie jesteśmy kilka minut przed 9. Do Jeziorek pod Osieczną docieramy sprawnie chwilę po 9. Załatwienie formalności, numerki przypięte, i okazuje się że nadbagaż musimy wieść w trakcie maratonu ze sobą :(
O 10:00 wystartował maratonik XC dla juniorów po miejscowym parku, dzieciaki ostro walczyły ze sobą od pierwszej aż do ostatniej 7 pętli, a na nas, starszaków czas przyszedł o 11:00
Jak zwykle start w sporym tłoku, z początku ruszam nieco niemrawo, jednak w chwili kiedy zrównał się ze mną Andrzej, uznałem że zbyt niemrawo ruszam więc wydarłem co sił, tętno momentalnie przekracza 170 bpm, jednak jedzie mnie się nie najgorzej. Kamyki i gałązki uskakują spod kół, mimo że start jest delikatnie pod górkę, większość mocno pociska i wzbijają się tumany kurzu. Po chwili wyjazd na asfacik, naciskam mocno aby dojść grupkę która jedzie jakieś 100 metrów z przodu, kilka osób siada mi na koło, lekki podjazd, i wszyscy skręcają w pole, koniec szybkiej jazdy asfaltem kilka naciśnięć na korbę i łatwe się skończyło. Jedziemy wśród pól, a może właściwiej było by napisać wśród kurzu. Docieramy do skraju lasu i znikamy na leśnych ścieżkach. Nie wiem kiedy, nie wiem jak a tu pierwszy trudniejszy podjazd, głównie z przyczyny dużego zagęszczenia rowerzystów oraz piasku. W połowie podjazdu gostek wykłada się jak długi w poprzek ścieżki, nie zdołał się wypiąć z SPD, leży jak długi i wstać nie może, męczy się aby wypiąć buciory, jednak nie specjalnie to jemu wychodzi. W efekcie trzeba zsiąść z roweru i przenieść go wzorem innych boczkiem, ruszenie pod górkę, nie da rady, więc do szczytu drepczę.
Delikatnie pod górkę wzdłuż wyrębu, niebawem podjazd a Jagodę © toadi

Podjazd na Jagodę widziany z wierzy widokowej © toadi

Jagoda, na trasie zmagać przyszło się nie tylko z górkami, piaskiem i własnymi słabościami ale i z ułożonymi stertami gałęzi. © toadi

Znowu w siodle, krótki zjazd, kilka zakrętasów, mniejszych i większych podjazdów, przeszkód spowodowanych wyrębem lasu i w końcu zaczyna się piaszczysty podjazd na Jagodę, na podjeździe wybieram wariant przez piasek, szybko wyprzedzam jedną osobę, jednak zaczynają mnie boleć nogi, piasek jest za głęboki i zbyt wiele sił tracę na pokonanie go, uciekam na bok i po chwili jestem na szczycie.
Walka z piaskiem i podjazdem na Jagodę © toadi

Podjazd pod Jagodę © toadi

I jeszcze jedno ujęcie na podjeździe do Jagody © toadi

Zjazd w sporym tłumie, wymyty i rozjechany piach nie ułatwia zjazdu, więc jedna noga wypięta w pogotowiu w razie wywrotki, do której na szczęście nie doszło.
Pożyczone od Krzysztofa vel Rzepkok © toadi

Andrzej walczy dzielnie na zjeździe © toadi

A co się działo na zjeździe, uff, było gorąco dla wielu kończyło się lotami, dla innych wywrotkami, sporo fotek zrobił na zjeździe Rzepkok -> Zjazd z Jagody oczami Rzepkoka
Dość szybko jestem na dole, kieruję się wraz z tłumem nie bacząc specjalnie za strzałkami, aż w pewnej chwili dostrzegam oznaczenie rozjazdu i ktoś tam drze się GIGA PROSTO, MEGA W LEWO.
Ten czwarty z tyłu to ja :) © toadi

gdzieś z tyłu wlecze się sapiące Goggle ;) © toadi

Jadę prosto i przed mną już tylko mała grupka, którą staram się dojść, dzieli mnie do nich jakieś 100-200 metrów, jednak powoli odrabiam stratę, za mną ktoś tam jedzie, ale generalnie pusto, jak to zwykle na dłuższych dystansach. Stopniowo odrabiam stratę do uciekającej grupy, wysiłek jest spory, jadą nieco zbyt szybko jak dla mnie, więc tętno w granicach 170 oscyluje, czuję chwilami, że powinienem odpuścić nieco, jednak zostało mnie bardzo niewiele zaledwie kilka metrów. Docieramy do wioski, pierwszy nieco dłuższy docinek asfaltu, jednak na dzień dobry jest pod górkę, a nogi zaczynają strajkować, asfaltowy podjazd w Grodzisku daje mnie w kość, grupka do której tyle odrobiłem nieco mnie ucieka, jednak widzę że się rozerwała. Postanawiam gonić dalej. W końcu dochodzę ich. Jestem zadowolony z siebie, powoli przesuwam się do przodu, już dwóch lub trzech mam za sobą, od znajomego z Polska na Rowery dzieli mnie zaledwie dwóch rowerzystów. Wyraźnie czuję zmęczenie, staram się odpoczywać gdzie i kiedy się tylko da, w końcu docieramy do rowu z wodą, wszyscy z przodu zsiadają więc i ja zsiadam, w tym ....
Skurcz, ledwo mogę przekroczyć wąski strumyk, z dużym trudem robię dwa kroki, jednak ból jest coraz silniejszy, Wsiadam na rower i staram się mimo wszystko jechać, grupka ponownie mnie ucieka, wyprzedzają mnie osoby, które samemu 5 minut temu wyprzedziłem, jednak powoli ból przechodzi. Przyśpieszam i staram się ponownie nadrobić stratę. Jednak kiedy docieramy do kolejnego asfaltowego odcinka, odpuszczam na podjeździe, nie chcę ryzykować ponownie skurczy, i grupka definitywnie mnie odchodzi w siną dal. Dziurawy asfalt szybko się kończy, odcinek zjazdu po bruku nieźle trzęsie, jeszcze kilka silniejszych depnięć i docieram do bufetu. Za mną nikogo nie widać, więc zatrzymuję się i zaczynam pałaszować banany popijając pepsi, nie trwało długo jak jakaś ekipa w składzie około 10 osób szybko przemyka nie zatrzymując się na bufecie. Obracam się i widzę że jedzie jeszcze kilku, wsiadam i ruszam.
Dłuższy czas jadę samemu, około 300 metrów za mną jest trzech rowerzystów, dystans raz się zwiększa raz zmniejsza, w pewnej chwili widzę że jeden z nich się urwał i zaczyna mnie dochodzić. Po kilku minutach jedziemy razem, rozmawiamy....
W pewnej chwili gostek rzuca parę słów i stwierdza, iż przyśpiesza, będzie próbował dogonić jeszcze kogoś i jak powiedział tak uczynił. Jadę jemu na kole, nie trwa to jednak długo, facio po około kilometrze łapie pane i koniec dobrego, ponownie muszę jechać samemu, zanim odjadę pytam czy ma dętkę, jednak jest zaopatrzony w to co trzeba.
Jadę dalej we własnym tempie, staram się trzymać tętno pomiędzy 150-160, i jednocześnie kontroluję czy mnie ktoś nie goni. Jeszcze przed ponownym dojechaniem do miejscowości Grodzisko doganiam i wyprzedzam rowerzystę, który odpadł z jednej z grup, widać iż walczy i jest wypalony, spokojnie jemu odjeżdżam i po chwili ponownie jadę sam, tylko za mną od dłuższego czasu ekipa dwóch-trzech rowerzystów jedzie w oddaleniu do 300 metrów.
Przez Grodzisko przemykam dość szybko, korzystam z kolejnego odcinka asfaltowej drogi, nie ma tego za wiele ale jednak. Od Grodziska dalsza trasa maratonu prowadzi do punktu, w którym był rozjazd GIGA/MEGA, tymi samymi dróżkami, jednak w przeciwnym kierunku. Pusto, tylko w dali majaczy sylwetka jakiegoś rowerzysty, dość szybko doganiam, okazuje się jednak że nie ma numerka.
Punkt rozjazdu już blisko i kolejny maratończyk wyprzedzony, jednakże ten walczy i nie chce mnie odpuścić, muszę mocniej naciskać aby mu uciec. Teraz skręcam w lewo, chwila asfaltem, lekko pod górę i ponownie w las, jedziemy już trasą wspólną dla obu dystansów, wypracowałem pewną przewagę, dość bezpieczną, odcinek wzdłuż lasu wydawał się spokojny, więc jeszcze przed 50 km chcę przyjąć żel, odkręcam nakrętkę, trochę lepkiego żelu ląduje na palcach, chwytam w zęby tubę z żelem. Nie zauważyłem na czas dziury w efekcie żel ląduje na ścieżce, a mnie zostaje to co miałem na pacach, :(
Ostro z drugiego bufetu, byle nie dać się dogonić. © toadi

Na około 50 km jest bufet, kolejny raz zatrzymuje się aby z niego skorzystać, jedna z pań wyjmuje zapasowy żel z plecaka, szybko go otwieram i wysysam, zapijam pepsi, które serwują na bufecie, na placek nie ma już czasu, gdyż już mnie depczą po piętach, wsiadam na rower i uciekam, gostek szybko chwycił kubek i mnie goni. Lekki zjazd szeroką ścieżką dociskam co sił w efekcie uciekam na jakieś 20 metrów. Skręcamy w leśne chaszcze, podjazd pod górkę, między drzewami rozciągnięta po obu stronach taśma. Wiem że jak zsiądę z rowera to nie będę mógł zrobić kroku, skurcze chwytają kiedy tylko chce zrobić krok, tak było na bufecie, więc nie ryzykuję. Po śladach w piasku widzę że sporo osób wzniesienie pokonało z buta. Nogi pieką, powoli wspinam się na młynku. W końcu widzę koniec męki, przynajmniej tak mnie się wydawało. Na szczycie gwałtowny skręt i w dół, zmieniam biegi aby dokręcić, jednak po kilkunastu metrach zakręt o 180 stopni w piasku między drzewami, strasznie wąsko, aby nie wyrypać się chwytam za drzewo. Zakręt kończy się ostrym podjazdem ponownie na to samo wzniesienie, szybka zmiana biegów, ponownie na młynek, napęd aż trzeszczy. Mozolna wspinaczka, kiedy jestem na szczycie po mojej lewej trzech rowerzystów zaczyna zjazd, są na wyciągniecie ręki. Motywuje mnie to do mocniejszego naciskania na pedały, po kolejnych dwóch kombinacjach podjazd, zawrócenie, zjazd, zakręt i podjazd, jestem na wzniesieniu paręnaście metrów obok miejsca w którym pierwszy raz wjechałem :(. Zatrzymuje się na chwilę aby wyjąć fiolkę z tauryną i podobnymi wynalazkami, szybko wypijam strasznie gorzką miksturę zapijam wodą z bukłaka i ruszam. W gębie gorzko, więc co kilka chwil pociągam kolejny łyk wody.
Po 7 km zabawy w podjazdy i zjazdy w końcu ponownie szersze leśne ścieżki. Około 100-200 metrów za mną jakiś pościg, jeden rowerzysta nieco bliżej dwóch wyraźnie dalej. Uciekam i kontroluję odległość, jest dobrze nie widzę aby wyraźnie się kurczyła. Doganiam kolejnego rowerzystę, znajomego z Polska na Rowery, który walczy z silnym skurczem. Szeroka leśna ścieżka, zakręt ostro w prawo, biorę go po wewnętrznej jak większość zakrętów tego dnia, jednak zaraz za zakrętem pułapka. Ostro hamuję i zatrzymuję się kilka centymetrów przed kałużą, która jest prawie na całą szerokość ścieżki i sporej długości, nie chcę ryzykować przejazdu przez nią, jestem w nieciekawym miejscu, muszę się wycofać, aby ominąć ją z lewej, po prawej widać że ci którzy próbowali szli pieszo, z lewej da się swobodnie przejechać. W tym momencie dogania mnie pierwszy z grupy pościgowej i wyprzedza lewą stroną. Muszę zrobić kilka kroków i ponownie łapią mnie skurcze wsiadam i zaczynam gonić, kolejna dwójka dosłownie kilka metrów za mną, jest źle. Skurcze nie odpuszczają, złapały w obie łydki a do tego nie mogę sobie pozwolić na odpuszczenie, udaje się uciec jednak nie jestem w stanie dogonić gościa, który mnie wyprzedził. Popełniłem błąd na zakręcie, który przypłaciłem utratą jednego miejsca. Do samej mety już nie dam się nikomu wyprzedzić, ale nie uda się mnie również dojść jadącego z przodu rowerzysty.
Ostatnia prosta przed metą, nikogo przed nikogo za w zasięgu wzroku © toadi

Na metę docieram z czasem 3h:47m:32s
7/14 w M4
51/76 Open mężczyzn (54/81 wraz z kobietami)
strata do zwycięzcy 1h7 minut
W stosunku do ubiegłego roku, czas gorszy, ale i trasa trudniejsza, dłuższa, zwycięzcy również mieli gorsze czasy w porównaniu do edycji 2011.
Gdybym na trasie urwał 1 minutę i kilka sekund, wyprzedził bym ostatnie dwie kobiety z dystansu Mega :).

Za mną 69,7km z tego najwyżej 4 km asfaltem, reszta w terenie, w przeciwieństwie do poprzednich edycji w których brałem udział, zmniejszyli znacznie ilość odcinków asfaltowych, dołożyli leśnych duktów i podjazdów, podjazdów na tyle dużo zafundował organizator że wyszło prawie 980 metrów przewyższeń na 70 km wydawało by się płaskiej trasy.

Po maratonie jak zwykle makaronik, chwila odpoczynku, rozmów i tombola która nie okazała się dla mnie szczęśliwa. Około 17 wraz z Panem Andrzejem wsiadamy na rowery i kierujemy się do Lipna na dworzec PKP, tym razem jedziemy nieco okrężną trasą. W Osiecznej zagadaliśmy się i wyjechaliśmy inną drogą, jednak do Lipna docieramy na czas, robiąc sobie mały rozjazd 20 km :)
W Poznaniu jesteśmy o 20, jeszcze kilka kilometrów po poznańskich ulicach, jeszcze kilka mocniejszych depnięć z panem Andrzejem i jestem w domciu. Teraz tylko kąpiel, jedzonko, i spać, spać i odpoczywać.
Następnego dnia budzę się głodny jak wilk, nogi bolą, głównie miejsca w których łapały skurcze, jednak poniedziałek jakoś przecierpiałem. Wtorek okazuje się że jest jeszcze gorzej, ledwie mogę schodzić po schodach. Dziś już jest znacznie lepiej, wracam do stanu normalności, na Michałki muszę być sprawny i gotowy na 100km.

Link do zdjęć z maratonu, oczywiście nie ja jestem autorem
http://strefasportu.pl/galerie/2012_09_09_osieczna/

Dane wyjazdu:
68.00 km 0.00 km teren
03:15 h 20.92 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

do/z pracy

Czwartek, 6 września 2012 · dodano: 12.09.2012 | Komentarze 2

dojazdy i powroty z pracy
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
78.00 km 1.00 km teren
04:10 h 18.72 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

do/z pracy

Czwartek, 30 sierpnia 2012 · dodano: 02.09.2012 | Komentarze 0

dojazdy do i z pracy z całego tygodnia
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
62.20 km 57.00 km teren
03:25 h 18.20 km/h:
Maks. pr.:37.59 km/h
Temperatura:23.7
HR max:175 ( 98%)
HR avg:154 ( 87%)
Podjazdy:687 m
Kalorie: 2648 kcal

Maraton w Nowej Soli

Niedziela, 26 sierpnia 2012 · dodano: 02.09.2012 | Komentarze 4

Ranek jak i poprzedzająca noc nie wróżyły dobrej pogody, należało się spodziewać że teren będzie ciężki, przemoczony nocnymi opadami i wzbogacony licznymi kałużami. Tak też się stało, szczęście jednak w tym że wypogodziło się około 9 rano i nie trzeba było jechać w deszczu.
Śniadanie było szybkie, nie zbyt obfite a do tego z małą ilością cukrów.
Po dotarciu na miejsce uregulowanie formalności, odnalezienie znajomych wśród obecnych: Marek, Jacek, Mariusz i szybko należy ustawić się do sektorów startowych. W poprzednim maratonie wywalczyłem drugi sektor, więc tym razem start już nie z ostatniego sektora.
MTB Nowa Sól chwilę przed startem ©

O 11:00 nadchodzi chwila startu, pierwszy sektor, a zwłaszcza pierwsze rzędy dość szybko ruszają, jednak im dalej z tyłu tym wolniej. Początek to wały okalające Odrę, obfitujące w dość wąskie ścieżki, na których nie mieści się za wielu rowerzystów. Jednak Jacek i Marek właśnie na tych wąskich ścieżkach wyrywają do przodu, szybko tracę z pola widzenia Jacka, dość długo jadę za markiem, rozdziela nas około 10 innych rowerzystów. Pierwszy delikatny zjazd, z wału, a już zaczyna robić się zator, niektórzy nie odważyli się zjechać, sprowadzają rowery, co jest powodem, że powstaje mały korek. Chwila asfaltem jakaś wioska, kolejny singielek.
W pewnym momencie po wjechaniu do wioski wyjazd z niej prowadzi wzdłuż zabudowań, dość mocno pod górkę, na końcówce podjazdu dostrzegam Marka walczącego ze swym rowerem. Teraz ja jestem z przodu, Marek musi gonić. W tym miejscu dostrzegam kilku "sprytnych", którzy zamiast zjazdu w dół do wioski i podjazdu pod górkę, wybrali skrót i od razu teleportowali się dzięki temu zabiegowi, kilkanaście miejsc do przodu. No cóż, zabrakło sędziego który by zareagował, ale jak się okazuje nie dla wszystkich zasady fair play są oczywiste.
Przez jakiś czas czuję oddech Marka na swych plecach. Krótki zjazd wąwozem w dół, zakręt o 180 stopni i ponownie pod górkę. W tym momencie zaciąga mnie łańcuch, więcej niż wkuty jestem zmuszony kawałek rower podprowadzić, i ponownie to ja muszę gonić Marka.
MTB Nowa Sól, gdzieś na trasie maratonu ©

Dłuższą chwilę jadę kontrolując odległość do Marka. Wytyczona trasa obfituje w liczne kałuże, niektóre z nich są niewielkie i nie stanowią problemu, jednak wiele z nich zajmuje całą szerokość ścieżki i trzeba się decydować ucieczki gdzieś bokami albo przejazdu przez środek. Omijając jedną z takich sporych kałuż decyduje się na ominięcie jej z prawej przez niewielkie zarośla, jednak nie dostrzegam bezpośrednio za kilkoma małymi i niegroźnymi gałązkami sporej gałęzi, w efekcie mocno obrywam w ramie i spycha mnie w kierunku bajorka, jednak jakoś udaje mnie się nie wywrócić. Cały czas kontroluję odległość do Marka. Na jednej z przeszkód, rowie dziewczyna jadąca przede mną zsiada z rowera i tym samym mnie blokuje. Marek gdzieś mnie znika, mijam spory konar pod którym należy przejechać i zaczynam pościg aby ponownie dojść Marka. Na interwałowej sekcji górek najpierw doganiam Go, a następnie na jednym z podjazdów wyprzedzam. Dłuższą chwilę jadę przodem, jednak Marek kontroluje odległość.
Na pierwszym bufecie próbuję w locie pochwycić butelkę z wodą, jednak butelka wypada mnie z ręki. W Bobrownikach około 2 km drogi asfaltowej, na moje nieszczęście osoba jadąca z przodu jest zbyt daleko aby ją dojść i skorzystać z jazdy w pociągu, zaś Marek jest na tyle blisko, że zwolnienie choćby na chwilę spowoduje że mnie dojdzie. Staram się trzymać prędkość 32km/h, jednak na więcej nie mam specjalnie sił. Skręt w lewo i ponownie singielki w lesie. W pewnej chwili dostrzegam oznaczenie rozjazdu, łup i lecę.... nie dostrzegłem w porę małej hopki i krótki lot kończy się lądowaniem na przednie koło, na szczęście hopka była niewielka więc i lot nie był zbyt wysoki i daleki. Na rozjeździe skręcam w lewo i ... pusto, za mną tylko Marek i jakiś gostek który jedzie bezpośrednio za nim. Czuję że mam kryzys, zaczyna wysiadać żołądek, jednak jadę dalej, wychodzi bokiem środowy wyjazd i 300km, zbyt mało czasu upłynęło, aby organizm doszedł do siebie. Na jednym z zakrętów zamiast skręcić w prawo jadę prosto, szybko spostrzegam błąd i zawracam, jednak ponownie Marek jest z przodu.
Nie mam specjalnie sił aby go ścigać, jadę swoje.
Kolejna pętla i kolejny raz te same przeszkody, zjazd do wioski i ponowny podjazd, który i tym razem robię w siodełku, z jednej strony łatwiej nikt nie przeszkadza, jednakże czuję już nogi i spore zmęczenie. Podjazd pod kolejną górkę pokonuję z buta, na młynku łańcuch zaciąga a na środkowej jak dla mnie nie da się tego podjechać.
Ponownie zjazd wąwozem i podjazd na którym po raz kolejny na młynku zaciąga mi łańcuch, tracę kolejną lokatę. Jednak podejmuje atak i po dość krótkiej chwili wyprzedzam gostka.
Doganiam i wyprzedzam jeszcze jednego maratończyka, który widać że nie ma sił na podjęcie walki. Dłuższy czas uciekam przed dwoma młodszymi od siebie, jednak odległość która mnie do nich dzieli to zaledwie 100, a w porywach 200 metrów.
Docieram do bufetu, woda w bukłaku na wyczerpaniu, więc postanawiam się zatrzymać. Dwa kubki iso i ruszam, jednak ponownie muszę ścigać, naciskam mocno na pedały i po krótkiej chwili doganiam a następnie wyprzedzam rowerzystów, którzy wykorzystali moment kiedy zatrzymałem się na bufecie. Staram się dawać z siebie jak najwięcej, ponowny 2 km odcinek asfaltu w Bobrownikach, uciekam jednak sił mam na tyle mało aby utrzymywać prędkość około 28 km/h, przy prędkości o 1 km wyższej organizm już nie wytrzymuje i zwracam część śniadania. Obracam się za siebie i widzę dwóch współpracujących rowerzystów w pościgu za mną, mimo wszystko jednak przewaga nie maleje, skręcam w las i wyraźnie dostrzegam że nie tylko mnie nie dogonili, ale ja im jeszcze trochę uciekłem. Krótki odcinek singli w lesie, ponownie skok na hopce, na którą wjeżdżam z przyjemnością, tym razem lądowanie na tylne koło. Rozjazd, na którym kieruje się ku mecie, obracam się za siebie nikogo z tyłu w zasięgu wzroku, jednak z przodu równie pusto.
Walcząc z sobą i brakiem sił zmierzam kolejne km do mety, kolejny raz tym razem w samotności wałami i widzę przed sobą metę. W dali dostrzegam zegar nieubłaganie odmierzający czas, sekundy szybko upływają, a do mety jeszcze kilka depnięć. Chcę dojechać zanim upłynie 3:25, jeszcze jedno, dwa depnięcia, ufff, meta i czas 3:25:59. Udało się.
MTB Nowa Sól - wjazd na metę © toadi

Meta w Nowej Soli © toadi

Na mecie czekają Marek, który dołożył mnie prawie 3 minuty oraz poza wszelką nadzieją na dorównanie Mariusz z Jackiem.

Maraton udany, trasa dość trudna, ale w moim odczuciu jedna z najfajniejszych u Kaczmarka. Dzięki koledzy za miło spędzone popołudnie.
Wynik oficjalny to zaledwie 55 na 66 w Open oraz 8 na 10 w M4, mogło być lepiej, jednak niewiele, może gdyby nie środowy wypad udało by się nawiązać lepszą walkę z Markiem i na mecie dzieliły by nas sekundy a nie 3 minuty :)

Dane wyjazdu:
48.00 km 10.00 km teren
02:22 h 20.28 km/h:
Maks. pr.:31.70 km/h
Temperatura:16.9
HR max:144 ( 81%)
HR avg:124 ( 70%)
Podjazdy:162 m
Kalorie: 488 kcal

dojazd na PKP, nocleg i maraton w Nowej Soli

Sobota, 25 sierpnia 2012 · dodano: 02.09.2012 | Komentarze 0

Najpierw dotarcie na dworzec PKP, później na nocleg pod Nową Solą.
Kiedy dotarłem do Zielonej Góry, nadciągał zmierzch ale i burzowe chmury. Nie minęło zbyt wiele czasu i wraz z zapadnięciem nocy, zaczęło mocno padać, schroniłem się pod niewielkim zadaszeniem aby przeczekać burzę. Czasz nieubłaganie upływał, a nawałnica nie przechodziła, daszek był nader skromny, więc od kolan w dół zacinał na mnie deszcz. Było po 21 jak przestało na tyle padać aby ruszyć 4 litery spod daszku i udać się na miejsce noclegu. Jechałem na wyczucie, bez mapy. Powoli aby nie być zachlapanym wodą jaką zabierały koła z mokrej drogi. W Zatoniu, korzystam z nadarzającej się okazji, wracają jakieś osoby z zabawy, zatrzymuję się aby zapytać o dalszą drogę, jak się okazuję w samą porę, gdyż przejechałem zjazd we właściwym kierunku. Kawałek wracam aby skręcić w nieoznakowaną drogę, która prowadzi w las, po około 10 minutach docieram do dość sporego skrzyżowania w lesie, z zerowym oznakowaniem, skręcam jednak w prawo. Po kolejnym kwadransie docieram d o celu.
Rozpakowuje się szybko zjadam kolację i idę spać.
Całą noc pada, w czarnych kolorach maluje mnie się kolejny dzień i maraton MTB o ile nie przestanie padać.
Pobudka dość wcześnie rano, nadal pada, szybkie jedzonko i wsiadam na rower aby dojechać do Nowej Soli i miejsca startu, w między czasie przestało padać, nawet słonko wychodzi zza chmur. Do Nowej Soli mam około 8 km i jestem na starcie.
Kategoria do 100 km


Dane wyjazdu:
25.00 km 1.00 km teren
01:04 h 23.44 km/h:
Maks. pr.:47.59 km/h
Temperatura:25.0
HR max:170 ( 96%)
HR avg:121 ( 68%)
Podjazdy: 90 m
Kalorie: 590 kcal

Sprawdzenie napędu

Sobota, 25 sierpnia 2012 · dodano: 25.08.2012 | Komentarze 2

Po zmianie łańcucha oraz drobnych regulacjach głównie na przedniej przerzutce wybrałem się na nie męczący spokojny kursik do Gowarzewa, jedynie dwa razy nieco mocniej przydepnąłem aby sprawdzić do ilu podbiję tętno maksymalne
Kategoria do 100 km


Dane wyjazdu:
62.00 km 5.00 km teren
02:40 h 23.25 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

do/z pracy

Czwartek, 23 sierpnia 2012 · dodano: 24.08.2012 | Komentarze 0

co tydzień to samo do/z pracy plus kilka km po malcie w czwartek na rozkręcenie nóg po środowym wyjeździe. piątkowy dojazd już doliczony, jeżeli w piątek wykręcę coś więcej niż standardowe 13km to poprawię wpis :)
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
308.00 km 60.00 km teren
13:08 h 23.45 km/h:
Maks. pr.:51.40 km/h
Temperatura:24.3
HR max:172 ( 97%)
HR avg:137 ( 77%)
Podjazdy:661 m
Kalorie: 8250 kcal

NSR - burza - niedosyt

Środa, 22 sierpnia 2012 · dodano: 23.08.2012 | Komentarze 6

Wyjazd przekładany z dnia na dzień, w efekcie wypadło na środę, nieco niefortunnie jak się miało później okazać, ale wyjazd doszedł do skutku. Było kilka wariantów, start z Poznania i NSR do zapory w Jeziersku, jednak co z powrotem ?. Bardziej zachęcający wariant to dojechać rankiem PKP gdzieś w rejon Jezierska i wracać NSR do Poznania. Łatwo powiedzieć gorzej zrealizować, z kilku wariantów dojazdu: Ostrów Wielkopolski, Konin, Koło, Kalisz, Błaszki i Sieradz, najbliżej było z Błaszek, jednak, bardzo długi czas przejazdu z przesiadką w Ostrowiu Wlkp oznaczał że o 5 musiał bym być na dworcu w Poznaniu, a w Błaszkach o 8:52 bym był. Wybrał więc wariant wydawało by się bardziej optymalny. Dojazd PKP do Koła i start z Koła o godzinie 8:00 przez Turek i Dobrą do Zapory, bagatelka około 51km, czyli 2 godzinki jazdy.
Ratusz w Kole © toadi

Pobudka wcześnie rano, szybkie wyszykowanie się, jeszcze szybszy dojazd na dworzec w Poznaniu i już jadę do Koła, gdzie wysiadam kilka minut przed 8:00. Tu małe zaskoczenie, droga mokra, pełno kałuż, widać że niedawno padało, jednak nie zwlekając kieruję się na drugą stronę Warty, a następnie zgodnie z oznakowaniem na Turek. Za miastem nie widać już że padało, jedzie się ciężko, wiatr w twarz nie pomaga, jednakże wiem że tylko nieco ponad 50 km będę jechał pod wiatr, a od zapory zawracam i wtedy wiatr będzie mnie pomagał, przynajmniej tak sądziłem.
Na długich odcinkach drogi przebiegają prace drogowe, brak oznakowań poziomych, a drogowcy robią pobocze, do Turka docieram o 9, nie skracam sobie drogi przez centrum miasta chcąc uniknąć kluczenia i szukania właściwej drogi wylotowe.
Chwilę po 9 jestem na drodze do Sieradza, jednak niebo mocno pociemniało za moimi plecami. Na wylocie z miasta zatrzymuje się przy małym sklepiku, trzeba coś zjeść i napełnić bukłak wodą. W sklepiku na pytanie czy to jagodzianki w odpowiedzi otrzymałem "TAK, z serem i budyniem" :)
Po uzupełnieniu zapasów i małym jedzonku, ruszam na Sieradz, po około 30 minutach jestem w miejscowości Dobra, wokół pełno ciemnych chmur, jednak jeszcze nie pada, ruszam w dalszą drogę, mam nadzieje przed 10:15 dojechać w okolice zapory Jeziersko. Nie przejechałem zbyt wiele, kierunek wiatru się zmienił, już nie dmucha w twarz, jednak zaczyna kropić oraz grzmi, robi się mało ciekawie.
Kościół pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Dobrej © toadi

Nie mam map tego rejonu, przed sobą widzę że pada, nie mam ochoty moknąć, nie ma się też gdzie schować, więc skręcam w lewo i zaczynam uciekać przed nawałnicą, liczę że dojadę do jakiegoś przystanku czy też innego schronienia. Po około 16 km, zaczyna intensywnie padać, jednak w miejscowości Smulsko zatrzymuje się przy remizie OSP i tam postanawiam przeczekać pod dachem. Czekając za przejściem burzy mijają wlokące się w nieskończoność cenne minuty, w końcu dochodzi 12, ale nadal pada, już nie tak intensywnie, ale nieco za mocno :(, jednak widać że chmury się rozchodzą i zaczynam mieć nadzieję że za kilka minut będę mógł ruszyć. Około 12:30 w końcu pomimo że nadal pada, a właściwie tylko kropi rusza, jadę dość wolno bo koła zabierają dużo wody z drogi.
Drogowskaz wskazuje że jadę na Uniejów, drogą nr 72. Pięknie, tylko dlaczego aż tak bardzo oddaliłem się od celu. Z przeciwka nadjeżdża ciężarówka wyprzedzając na trzeciego dwa samochody osobowe, unoszę rękę do góry, w odpowiedzi facet miga światłami i trąbi, nie odpuszcza, będąc na straconej pozycji uciekam na pobocze do rowu, nie zamierzałem sprawdzać czy kierowca ciężarówki odpuści wyprzedzanie, nie miał bym bowiem żadnych szans w konfrontacji z masą pojazdu. Chwilę po 13 jestem na moście w Uniejowie. Teraz pozostaje tylko odszukać niebieski szlak NSR i na zaporę.
Uniejów-kościół Wniebowzięcia NMP z XIVw © toadi

Uniejów © toadi

Odszukanie szlaku okazuje się jednak nie tak łatwe, więc postanawiam jechać wałami przeciwpowodziowym w końcu przecież doprowadzą mnie do Zapory. Pierwsze podejście kończy się dotarciem dotarciem do chaszczy i zarośli, muszę nieco wrócić i bardziej oddalić od Warty. Kolejne kilometry to jazda wzdłuż wałów, pomimo że ścieżka wydaje się twarda i dość dobra, jednak jedzie się ciężko, tempo około 22km/h i tętno powyżej 150. Jednak najgorsze jest to że nie widać oznakowań NSR.
Oznakowanie na wałach przeciwpowodziowych za Uniejewem w kierunku na zaporę © toadi

Ścieżka wije się raz w lewo raz w prawo, chwilami zbliża do Warty, aby już po kilkudziesięciu metrach oddalić, podziwiam rozległe łąki, pojedyncze zabudowania, generalnie całkowita pustka, ani żywej duszy. Po niecałej godzinie dostrzegam oznakowanie NSR, a po kolejnym kwadransie który dość szybko upływa, dostrzegam zaporę, jestem na miejscu.
Warta © toadi


Wreszcie dotarłem do zapory :) © toadi

Tablica informacyjna na zaporze w Jeziersku © toadi

http://youtu.be/Z9GN9vVipIk
Jazy zapory w Jeziersku © toadi

Zapora w Jeziersku - Dźwig nad jazami © toadi

Zalew Jeziersko © toadi

Zalew Jeziersko © toadi

Zalew Jeziersko © toadi


Kilka fotek i chwil na samej zaporze, jednak jest dość późno, minęła 14, mam około 4 godzin straty w stosunku do pierwotnego planu, jednak poświęcam kilka minut na podziwianie rozległego zalewu, którego końca nie widać, na lewym i prawym brzegu rosną drzewa, widać wieże kościołów, jednak na wprost jest tylko woda. Świeci pięknie słoneczko, jest wręcz błogo, chciało by się zostać dłużej i wygrzewać w promieniach słońca, jednak nie mam na to czasu. Ruszam więc w drogę powrotną, chętnie pojechał bym drugim brzegiem, jednak brak czasu i mapy oraz przebłyski rozsądku każą wracać tą samą trasą którą przyjechałem z Uniejewa.
Jeszcze ostatnie spojrzenie na zaporę i ruszam w drogę powrotną do Poznania © toadi

Pomimo że jadę ścieżką którą pokonywałem kilka minut wcześniej jazda w przeciwnym kierunku nie jest nużąca, w końcu docieram do miejsca w którym dostrzegłem w dniu dzisiejszym pierwsze oznaczenie NSR. tym razem poniżej rowera odwrócona litera "F" ze strzałką na górnym ramieniu, co u licha, jaja sobie ktoś robi czy co ? Na następnym odcinku brak jakichkolwiek drzew poza trawami i krzakami odkryty teren, jakaś zarośnięta ścieżka odchodzi w lewo, gdzieś w pobliskie zarośla, po kolejnych kilkuset metrach znacznie szersza ścieżka biegnie w lewo do jakiejś chaty, nie skręcam lecę prosto wzdłuż wału, jednak w pewnym momencie dostrzegam na narożniku budynku oznaczenie ścieżki, no tak, muszę nieco wrócić i wjechać na biegnącą w lewo ścieżkę, która oddala się od Warty.
NSR fragmentami pomimo że biegnie wałami przeciwpowodziowymi jest bardzo przyjazny dla rowerów © toadi

Ciekawa twórczość na NSR © toadi

Rozlewiska przy NSR © toadi

Woda, wszędzie woda, za plecami Warta, a z drugiej strony wałów jakieś jeziorko © toadi

Przydrożna kapliczka © toadi

Po kolejnych kilkuset metrach zaczyna się asfaltowa droga, strasznie dziurawa, jednak mimo to prędkość wzrasta powyżej 28km/h, jedzie mnie się wyraźnie lepiej i spokojniej. Mijam kolejne wioski i bez problemu kierując się oznaczeniem NSR docieram ponownie do Uniejewa. Woda na wyczerpaniu, więc robię zakupy, spędzam kilka dłuższych chwil w pobliżu fontanny z gorącą wodą, posilam się, uzupełniam bukłak, jakieś fotki i czas ruszać w drogę na Koło, pozostaje jeszcze odszukanie szlaku.
Zamek w Uniejowie © toadi

Zamek w Uniejowie z mostu © toadi

Most łączący miasto z zamkiem © toadi

Gorące źródła na brzegu Warty © toadi

Źródło termalne na rynku w Uniejowie © toadi


Tablice informacyjne zarówno ta na rynku w mieście jak i przed Termami nad Wartą w okolicach zamku wskazują że NSR biegnie między Zamkiem a Wartą, więc udaję się w tym kierunku, oznaczeń brak jednak ścieżka jest całkiem fajna więc i chce się nią jechać, tylko około 100 metrów jakiś geniusz wysypał warstwę drobnych kamyków, w których zapadają się koła i jedzie się gorzej niż w głębokim piasku. W pewnym momencie ścieżka zaczyna szerokim łukiem skręcać w lewo i oddala się od Warty, zapala się jakaś lampka kontrolna, szukam czegokolwiek co mnie przybliży do rzeki, jest, kawałek czymś co trudno nazwać ścieżką, zapewne wydeptane przez wędkarzy. Docieram do koryta rzeki, jednak to ślepy zaułek, nie ma możliwości jechać dalej, jakiegokolwiek szlaku czy ścieżki brak, wracam. Zataczam duże koło wokół parku zamkowego i ląduję ponownie na dziedzińcu zamku. Super, szkoda tylko że jestem w punkcie wyjścia, a 30 minut przeleciało. Stoję ponownie przed tablicą, gapię się na nią i ... dupa. Na mapie pokazującej miasto i jego atrakcje NSR wyraźnie zaznaczono na prawo od zamku, na drugiej mapie, mapie okolic, szlak jest tak wyrysowany że nie widać jednoznacznie z której strony przebiega. Wiem że z prawej nie mam co szukać, już tam byłem więc jadę na lewo od zamku, jakimś nasypem, po chwili okazuje się że jest to właściwa ścieżka, jest oznakowanie. Po około kilometrze lub nieco później kończy się las i zaczyna otwarta przestrzeń z rzadka porośnięta drzewami, znacznie liczniej występują tu pasące się na łąkach krowy niż drzewa przy NSR. Wiatr z każdą chwilą staje się coraz mniej przyjemny, wyraźnie utrudnia jazdę, druga ścieżka biegnie dołem nasypu, postanawiam tam zjechać i schronić się za wałem przeciwpowodziowym. Jednak ścieżka szybko się kończy, a jazda łąką nie dość że wyhamowuje mnie do około 17km/h to w dodatku co chwila muszę zsiadać z rowera aby przenieść go nad elektrycznym pastuchem, których w okolicy jest cała masa, każde poletko, każda łączka jest ogrodzona drutem na niewysokich drewnianych słupkach. Organoleptycznie przekonuje się że napięcia w drucie nie ma, jednak lepiej wrócić na nasyp i dalej jechać pod wiatr nasypem niż męczyć się dołem gdzie odcinki ścieżek kończą się na łąkach i gdzie muszę przeskakiwać nad ogrodzeniami.
Za Uniejewem spotykam gromadkę odpoczywających rowerzystów © toadi

Wałami na odkrytym terenie i przy dość silnym wietrze jechało się ciężko © toadi

Przeprawa promowa w brzezinach, dziś było ich więcej :) © toadi

Warta w okolicach przeprawy promowej w Brzezinach © toadi

Jeszcze przed przeprawą promową w Brzezinach, grupka rowerzystów rozłożyła się pod drzewem i odpoczywa, po śladach na piasku widać że musieli jechać z przeciwka, kilka cześć i zapytań skąd/dokąd i jadę dalej. Zatrzymuję się na przeprawie promowej do Brzezin, gdzie przeprawia się jakiś ciągnik z pługiem, robię fotkę i ruszam w trasę.
Warta © toadi

Warta jest piękna © toadi

NSR © toadi

Rozległe płaskie tereny w niecce Warty © toadi

NSR © toadi

Po 14 km od Uniejewa kolejna przeprawa promowa, Wilamówka - Kozubów, muszę chwilę poczekać, gdyż przeprawa jest co 15 minut, a dopiero co skończyła się poprzednia, czas wykorzystuje na wciągnięcie banana i batonika. W końcu prom rusza, ustawia się pod kontem do nurtu rzeki i nurt rzeki przepycha prom na drugi brzeg. Po kilkuset metrach i lekkim podjeździe zaczynają się ponownie drogi asfaltowe. Szlak wije się przez małe senne wioski, na drogach pusto, prawie zero ruchu, jedzie się przyjemnie i znacznie szybciej niż wałami. Przed oczami przelatują kolejno Wilamów , Brzozków, Lekaszyn, Chruścin i docieram do Chełmna. Od kilku kilometrów jest problem z odnajdywaniem oznaczeń NSR, nie dlatego że ich niema, ale przez wszechobecną ulotkę "Sprzedam Kury", która jest nalepiona na każdym drzewie, słupie przystanku itd., czasami spod "Kur" widać fragment oznakowania szlaku, innym razem przejeżdżam przez całą wioskę i nie mogę doszukać się żadnego oznakowania, no cóż, reklama dźwignią handlu. Problem potęguje również fakt, że w większości przypadków na skrzyżowaniach we wioskach brak drogowskazów, często muszę jechać na wyczucie, czasami w efekcie mniejszy lub krótszy fragment muszę wracać, ale. Jestem już pod Chełmnem nad Nerem, z oddali widać wieżę kościoła górującą ze wzgórza, wiadukt nad autostradą, mostek nad niewielką rzeczką, zapewne to Ner, i ... około 20-30 metrów podjazdu o nachyleniu 7% po płytach sześciobocznych betonowych płytach, strasznie nierównych, każda wykrzywiona w innym kierunku, fakt że podjazd jest męczący, zwieńczony wjechaniem na trasę 473.
Chełmno nad Nerem © toadi

Warta w okolicach Rzuchowa © toadi

Samo Chełmno nad Nerem jest niewielkie, jednak rozwidlenie jest słabo oznakowane, jedynie dobrze oznakowano kierunek na Koło, oznakowanie szlaku jedno w okolicach kościoła, ale na samej krzyżówce brak, no może nie do końca brak, jest dla jadących w przeciwnym kierunku, jednak ciężko wywnioskować z którego. Chwilę poświęcam na odszukanie właściwego zjazdu, w końcu dostrzegam w oddali kierunkowskaz na Rzuchów. W samym Rzuchowie kolejne skrzyżowanie, tym razem na sporej wierzbie jest oznakowanie szlaku, jednak pozostał tylko rower, a strzałka odpadła wraz z korą. Mam kolejny dylemat, w prawo, raczej nie bo wjadę na trasę 473, w lewo droga prowadzi blisko wałów, ale po przejechaniu około km nie widzę żadnych oznaczeń, zawracam wybieram wariant na wprost, jest jakieś oznaczenie, jednak zamiast niebieskiego jest to czerwony szlak. Nieco wk... wracam na skrzyżowanie, zero kierunkowskazów, oznakowanie szlaku w stanie agonalnym, jednak jakaś kobita się nawinęła, zapytałem którędy na Majdany i już byłem na właściwej drodze, mijam Majdany, Budy Przybyłowskie w których pomimo wszechobecnej reklamy kur, w porę dostrzegam oznakowanie szlaku i skręt w prawo, za którym kończy się asfalt a zaczyna piach, na kolejnym skrzyżowaniu, jednak brak oznaczeń, odcinek na wprost wiedzie do lasu pomiędzy polami, nie ma jednak żadnych drzew więc sprawdzam czy znajdę oznakowanie na ścieżce biegnącej w lewo, krótki zjazd i na kolejnych mijanych drzewach ani śladu oznakowania NSR, wracam, podjazd w głębokim piasku mając już sporo km w nogach daje mocno w kość.
Na trasie w okolicach Budy Przybyłowskiej © toadi

Wrzosy, czy to już koniec lata ? © toadi

Wrzosy © toadi

Jadę w kierunku lasu, liczę że na skraju lasu odnajdę oznakowanie szlaku wraz z pierwszymi drzewami, jednak zawiodłem się, oznakowanie było jakieś 200 metrów wgłąb, ale za to od razu na w ilości 3 sztuki na kilku pobliskich drzewach. Dalsza część ścieżki oddale się nieco od Warty i prowadzi do Koła przez Przybyłów i Grzegorzew, w końcu jednak docieram do Koła, przez jakiś czas jadę za traktorem z przyczepą, jest całkiem przyjemnie :) W Kole robię dłuższy postój w okolicach ruin zamku, jednak Zamek jest z drugiej strony rzeki :(
Koło - Zamek © toadi

Ruiny zamku w Kole © toadi

Warta w okolicach Koła © toadi

Ruszam wałami na Konin, z początku jedzie się dość przyjemnie, w okolicach miejscowości Dzierżawy, Wały stykają się z drogą, ze względu na brak oznakowania szlaku zjeżdżam na drogę, po około 2 km nie dostrzegając żadnego oznakowania szlaku NSR, wiem że należało jechać nadal wałami, nie mam jednak ochoty zawracać, skręcam na jakąś ścieżkę prowadzącą na południe, ścieżka jednak kończy się polem, muszę kawałek prowadzić, nie da się jechać po świeżo zaoranej ziemi, na końcu pola spotkała mnie niespodzianka w postaci rowu z wodą, poszukałem dogodnego miejsca i przeskoczyłem rów, rower tak ustawiłem aby nie obalił się do wody a jednocześnie dało się go wyciągnąć jak już będę z drugiej strony. Jeszcze kawałek polami i ponownie jestem na wale przeciwpowodziowym. Jakość nawierzchni zostawia wiele do życzenia, dużo piasku, darni zgarniętej z podnóża wału, jakiejś nazwożonej ziemi, oraz koleiny po ciężkim sprzęcie jedzie się trudno i wolno.
Remont wałów przeciwpowodziowych między Kołem a Koninem niósł ze sobą różne utrudnienia, to jedno z nich, tak wyglądała nawierzchnia po której przyszło jechać rowerem © toadi

Co jakiś czas na lub w pobliżu wału stoi ciężki sprzęt budowlany, Po kilku km męczenia się po remontowanym wale, przed miejscowością Ochla jestem zmuszony opuścić szlak, dalsza jazda jest niemożliwa, wszystko rozkopane, W Ochli przez moment jadę szlakiem który również nie prowadzi w tym miejscu wałami, na wylocie z wioski szlak kieruje ponownie na wał, podejmuję próbę wjechania, jednak ustawiono znak informujący o pracach remontowych oraz zakazie ruchu. Ścieżka na wale w stanie, który nie zachęca do jazdy. Z Ochli kieruje się na Kramsko, szlakiem pielgrzymkowym z Koła do Lichenia, by w Kuźnicy odbić na Biechowy i tamtejszą przeprawę promową. Na przeprawie promowej kolejna niespodzianka, przeprawa promowa nieczynna, w tym momencie nie mam wyboru, muszę jechać do Konina nie tak jak prowadzi NSR, tylko poszukać alternatywnej drogi. Do Konina docieram przez Święte, Żrekie i w Patrzykowie drogą 266 do centrum Konina.
W okolicach Ochli za Kołem © toadi

Jest już po 19, stanowczo za późno aby dalszą część jechać do Poznania przez Śrem jak prowadzi NSR, więc mam do wyboru albo mając prawie 200 km na liczniku wracać do Poznania pociągiem, lub dobrą stówkę przejechać rowerem. Kieruje się na trasę 92, w Golinie skręcam na południe aby dotrzeć do Środy Wlkp. Za Goliną robi się już całkowicie ciemno, jednak jedzie się całkiem przyjemnie i stosunkowo szybko. W Środzie Wlkp. jestem około 23, do domu mam jeszcze nieco ponad 33 km, jednak drogami, które bardzo dobrze znam. Kieruję się na Śródkę, Tulce. W domu jestem o 24:25, mam wszystkiego serdecznie dość, 4 litery bolą, o nogach nie wspomnę, a rano muszę wstać i do roboty.
Gdzieś w okolicach Goliny, chwilę przed zapadnięciem zmroku, to już ostatnie na dziś zdjęcie © toadi

Po wyjeździe zostaje niedosyt, w planach od Konina do Poznania miałem dalsze trzymanie się NSR, jednak zapadający zmrok zmusił mnie do zweryfikowania planów i uproszczenia oraz skrócenia trasy. O ile miałem mapy powiatu Konińskiego, która sięgała do Koła, Poznania i okolic, pozostawała pewna niewielka luka między oboma mapami, to nie miałem żadnych map okolic Uniejewa i trasy miedzy zaporą a Kołem, to się chwilami mściło na trasie, ale nie było aż tak źle. Trasę przejechałem, z małymi problemami, największy problem, i w sumie sporo km dołożone bez potrzeby, spowodowane było ucieczką przed burzą, ale też doszedł zmarnowany czas na przeczekanie deszczu, a w efekcie zabrakło czasu na realizację w 100% planu.
Ilość km w terenie gdzieś pomiędzy 60 a 80 km, trudno oszacować ile tego dokładnie wyszło.

Zdjęcia w Piątek wieczorem dodam.
Kategoria powyżej 200 km


Dane wyjazdu:
64.00 km 5.00 km teren
02:40 h 24.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

do/z pracy

Czwartek, 16 sierpnia 2012 · dodano: 24.08.2012 | Komentarze 0

jak co tydzień, dojazdy doi z pracy
Kategoria Dojazdy do pracy