Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi toadi69 z miasteczka Poznań. Mam przejechane 7388.85 kilometrów w tym 2825.51 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.67 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.


baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy toadi69.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
52.00 km 50.00 km teren
06:00 h 8.67 km/h:
Maks. pr.:54.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1777 m
Kalorie: kcal
Rower:Author

Złoty Stok - pech, pech, pech

Sobota, 15 maja 2010 · dodano: 16.05.2010 | Komentarze 12

Dzień wcześniej wymiana ogumienia.
Panaracer Fire XC Pro na przód oraz Tioga Factory DH 2.1 R
Pobudka o 3:00, szybko uszykowałem się, i ok 4:00 jest już Krzysztof, ruszamy około 4:30, kierunek Złoty Stok :)
Na miejscu lądujemy parę minut przed 9. Już jest całkiem sporo cyklistów, wszyscy się szykują już do startu. Krzysztof zjadł nieco i około 10 byliśmy już gotowi, przebrani, rowery złożone i na rozgrzewkę, najpierw nieco po okolicznych drogach, trochę w górę, nieco w dól, a później jeszcze jeden kawałek z Jarkiem i jego kolegą z teamu Rowery Rybczyński. Zobaczyliśmy co nas czeka, nie zjechałem tego, to było dla mnie zbyt trudne, nie chciałem ryzykować i rozwalić się jeszcze przed startem :)
Godzina startu dochodzi, upuściłem nieco powietrza gdyż na to błoto ponad trzy atmosfery wydawało się zbyt wiele. I o godzinie 11:00 start, sektory zatłoczone, wszyscy ruszyli w zwartym szyku, już na starcie wykorzystuje każdą sposobność aby wyprzedzić chociaż pojedyncze osoby. Przejechałem kawałek, ledwie miasto opuściliśmy i spada mnie łańcuch, klinując się między ramą a małą zębatką - pech po raz pierwszy. W tym czasie kiedy ja usiłuje zejść na pobocze aby następnie usunąć defekt wyprzedza mnie Krzysztof i cała masa innych rowerzystów. Uff, udało się ruszam dalej, zakręt krótki podjazd, przed kolejnym zakrętem na którym jest przewężenie, tłok, wiele osób zsiada, w końcu i ja, zbyt tłoczno, a wszyscy pchają rowery. Za zakrętem szybko wsiadam na rower i ruszam, jednak większość unika kałuż i błota, tłocząc się na bardziej suchym fragmencie trasy. Widząc że tak daleko nie zajadę, nie chcąc jechać w tempie które mnie nie pasowało, uciekam nieco w lewo i nie bacząc na błoto oraz strugę spływającej wody pnę się ku górze, za chwile widzę że jeszcze kilka osób za mną zrobiło to samo. Tioga na bardzo agresywnym bieżniku spisuje się znakomicie, szybko rwę do przodu. Wiem już że będę cały uświniony, jednak widzę również że znacznie lepiej jedzie się tam gdzie spływa woda niż jazda przez błoto, rozjechane błoto przypominające bardziej ugniecione ciasto niż ścieżkę. Nie wiem jak nie wiem kiedy ale w pewnym momencie przecieram oczy ze zdumienia, Krzysztof jest zaledwie parę osób przede mną :) Czy ja mam dziś tak dobry dzień, czy odwrotnie. Ale skoro już Jego prawie dogoniłem to żal nie skorzystać i nie wyprzedzić. Jeszcze chwile zajęło mnie dojście go na dystans może 10-15 metrów (4, 5 rowerzystów) nieco zwolniłem, aby wyrównać oddech, i już po chwili biorę się za wyprzedzanie tych co mnie od niego dzielili. Jeszcze Krzyknąłem do Niego - "Dawaj Krzysztof, dawaj" ale nie usłyszał. Kilka mocniejszych naciśnięć na pedały i już jestem przed Krzysztofem. Uff udało się, i to na podjeździe :)/
Jadę dalej ciągle ścieżka pnie się pod górę, co jakiś czas jestem wyprzedzany przez silniejszych od siebie, ale i ja wyprzedzam. Zakręt w lewo ostrzej pod górę, kusi mnie aby zsiąść ale jakoś jeszcze jadę, widzę że to jedynie kawałek, więc dam radę. Jestem i piękny zjazd, daję w dół ile idzie, trochę zbyt szybko jak się miało okazać, lub jak kto woli zbyt późno dostrzegam że zamiast dalej w dół piękną szeroką ścieżką :) należy skręcić w lewo. Chwilę później kolejny długi podjazd. Jadę ciągle jadę, nie zsiadam pomimo że czasami mam wrażenie że stoję w miejscu, Uff, Fotka jakiś gostek robi mi zdjęcie ja się pnę w górę. W końcu kres wspinaczki. Ale zjazd jeszcze gorszy od podjazdu, błoto ślisko, korzenie kamienie, strugi wody, rowerzyści którzy prowadzą rowery i przewalone drzewa, ciekawe czy ktoś je pokonał bez zsiadania z rowera :), większość udaje mi się zjechać, chociaż z podpórką kilka razy a i z rowera też musiałem zsiadać. I jestem na bufecie. Zeszło mi tam sporo czasu, trochę bananów, pomarańczo, dużo wody, bo bidon tak zgnojony że nawet nie widać czy coś w nim jest, a jak z niego mam pić ?. Nieco czasu upływa, co chwile spoglądam w stronę z której to co raz pojawiają się kolejni rowerzyści - Krzysztofa nie widać. Najedzony i opity ruszam dalej, parę metrów po asfalcie, Orłowiec zostaje w tyle, tylna opona wyje, pomimo że szybko nie jadę. I kolejny podjazd szeroką ścieżką, co raz obracam się czy nie widać za mną Krzysztofa, ciężko mi idzie nieco zbyt wiele wypiłem :(, ale w pewnym momencie wszystko się normuje i przyśpieszam, jeszcze kawałek i już jestem na szczycie. Piękny szybki zjazd na jakiejś wapiennej drodze leśnej gdzie jadę ponad 50 km na godzinę, ścinam wszystkie zakręty, a oczy łzawią i widzę jak przez mgłę, zjazd się jednak szybko kończy :(
Skrzyżowanie, jakiś strażak kierujący ruchem i już jestem na drodze, i ponownie pod górę :( a do tego po asfalcie, na tym ogumieniu znacznie lepiej szło mi na błocku i kamykach. Kolejny podjazd, jadę wolno ale jadę. W pewnym momencie wyprzedza mnie Jacek :) Zawiadamia że Krzysztof jest za mną i że idzie. Mam satysfakcje, że ja jadę, a On idzie. W pewnym momencie daje za wygraną zsiadam z roweru i jakieś 500 metrów pokonuje z buta, może nieco mniej. Wsiadam i prę przed siebie, ciach i kolejny zjazd już nie tak gładki jak poprzedni ale i tak szybko go pokonuję, skały po obu stronach wyglądają malowniczo, oczy mnie łzawią licznik zabłocony, nie wiem z jaką prędkością jadę, jednak z doświadczenia wiem że przekroczyłem 40 km gdyż mniejwięcej przy tej prędkości zaczyna się u mnie łzawienie. Jakieś zabudowania i kolejny punkt żywieniowy. Przecieram z błocka licznik aby jego wskazania były widoczne, banany itd, picie. Zabieram ze sobą butelkę Power Reida, i w drogę, nie ujechałem daleko i Krzysztof mnie wyprzedza, na punkcie kontroli czasu jest chwilę przed mną.
Podjazd na Borówkową Górę, w dużej części z buta, oszczędzam siły, jednak są tacy co jadą. udaje mnie się zachować stały odległość za Krzysztofem, Na zjazdach dystans się nieco powiększa, ale już na kolejnym podjeździe okazuje się że nie uległ zmianie. Jadąc wzdłuż granicy pośród krzewinek borówki docieram do wierzy widokowej obok której ulokowano punkt sanitarny, pytam o dzielący do mety dystans, w odpowiedzi słyszę jedynie ile mam za sobą. I pytanie na jakim jadę dystansie. Zaczynają się zjazdy z Borówkowej, po korzeniach i pomimo że staram się jak najmniej prowadzić rower, parę razy zmuszony jestem zsiadać z niego. Z dwa albo trzy razy aby zmniejszyć prędkość lub zatrzymać się stawiam rower bokiem czasami zjeżdżając na bok między drzewa. Kolejny punkt żywieniowy, na przełęczy Różaniec tym razem ostatni. Kolejne zatrzymanie, teraz głównie słodkie, oraz picie. I ponownie jadę dalej, niebawem na podjeździe widzę że mam Krzysztofa przed sobą, i to maks 200 metrów, postanawiam go dogonić, gdyż spodziewam się że meta już blisko na co by wskazywał licznik. Zmniejszam dystans do około 50 metrów, jeszcze chwilę jadę za nim, w pewnym momencie sięga po żel. Przyśpieszam udaje się mi go dogonić i wyprzedzić, widzę że jednak teraz to On stara się abym jemu nie odskoczył.
Jakiś czas jadę przodem, we własnym tempie, w pewnym momencie parę metrów przed stromym i błotnistym podjazdem chociaż krótkim, zerwałem łańcuch, pech poraz drugi. Na pytanie o skuwacz, odpowiadam że mam i Krzysztof jedzie dalej a ja zostaję i tylko co chwila wyprzedzają mnie kolejni rowerzyści, niektórzy pytając czy dam sobie radę, czy pomóc :) Zmarnowałem nieco czasu, zgubiłem gdzieś sworzeń, niepotrzebnie, musiałem z zapasowego fragmentu łańcucha wycisnąć kolejny, ale w końcu łańcuch był spięty, nałożyłem go na koła zębate i ruszam, najpierw kilka ostrożnych obrotów, ok, wszystko cacy, więc szybko do przodu, parę metrów i wspomniany podjazd, ostro w górę po błocie, zsiadam, wpycham rower w górę i samemu się obok człapię. W końcu wsiadam i do przodu, przez przelatuje mi gdzieś myśl, dawaj, może jest szansa dogonić Krzysztofa, albo chociaż zminimalizować stratę, W większości zjazdy są dość łagodne, błotniste i naszpikowane kałużami lub strugami wody, podjazdów niewiele więc pędzę idzie mi świetnie, Ostry zjazd na ścieżkę leśną, krótko ale dość pionowo, normalnie to bym zsiadł z rowera, jednak tym razem przejechałem to, ponownie w las, i w pewnym momencie jestem w miejscu gdzie z Jarkiem i jego kolegą dziś rano sprawdzaliśmy szlak. Wtedy całość sprowadziłem, teraz ryzykuję, jadę w dół, często podpieram się nogą, parę razy zsiadam, jednak w końcu ląduję przy niewielkim mostku, fotka i jazda ponownie pod górę. Piknie wg licznika niebawem meta, Ze wzniesienia widać miasto, ale co to? Znaki kierują w las. jacyś rowerzyści pchają swe rowery, usiłuję wyprzedzić, niefortunnie - pech po raz trzeci - rower nico się osuwa, uderzam przerzutką w jakiś korzeń albo coś podobnego i skończyła się jazda, przerzutka znalazła się miedzy szprychami :(. Kilka szarpnięć i można chociaż pchać rower, ale o jeździe nie ma już mowy. Wg mnie do mety już bardzo blisko.
Pcham, Pcham, wyprzedzają mnie kolejni rowerzyści, których niedawno samemu wyprzedzałem :( Stacje drogi krzyżowej, chyba specjalnie dla mnie. Inni jadą a ja z buta, po jakiś 30 minutach dzwonię do Krzysztofa, wyjaśniam całą zaistniałą sytuację, tłumaczę że idę z buta. Dowiaduję się że mam jeszcze kilka km, wg niego trasa miała znacznie ponad 50 km, a mnie dopiero co 45 pyknęło. Nieco podłamany że mam jeszcze ponad godzinę, idę już zrezygnowany przed siebie, liczę się że będę ostatni na mecie. Wyprzedza mnie na zjeździe jakiś rowerzysta, pyta co się stało, czy sił zabrakło. Odpowiadam że siły mam, ale rower niezdatny do jazdy. Chwilę później przeszła mnie myśl do głowy, przecież mam z górki dlaczego ja idę ?
Jeszcze chwilę majstruje przy przerzutce, starając się jak najmocniej odciągnąć ją od szprych, ustawiam pedały tak aby lewy pedał był na dole, wsiadam i jadę, z początku ostrożnie, spoglądam co chwila na tylne koło. Wydaje się że jest ok.. Z górki jakoś się toczę, niezbyt szybko, wyprzedzają mnie jacyś rowerzyści, ale to i tak znacznie szybciej niż pieszo. Przed miastem ktoś krzyczy dawaj, dawaj ostatnia prosta. Ale jak ja mam dawać, zwalniam, aby za moment ponownie iść, skończyła się górka :(. Paręnaście kroków i ponownie jadę, super, cieszę się że jest z górki, a nie jak w Karpaczu podjazd przed metą. Wjazd do miasta, kostka brukowa, i zabrakło siły pędu, aby przekroczyć linię mety muszę parę razy się odepchnąć. Koniec, już dojechałem, finał, pomimo że już na starcie musiałem zakładać łańcuch, pomimo że zerwałem go i pomimo że rozwaliłem napęd jestem na mecie. Jeszcze tyle nieszczęść jednego dnia nie miałem, takiego pecha, aby dopełnić pasmo nieszczęść brakowało mi tylko kapcia, a najlepiej od razu dwóch.

Za metą szybko odnajduję Krzysztofa, trzyma kolejkę do myjki wraz z Jackiem. Rower, błoto, błoto koloru nie widać ani czy coś pod tym błotem jest, patrzę na Krzysztofa On i jego rower równie mocno zabłocone, Jacek już umyty przebrany, jednak rowerek nie inaczej wygląda od pozostałych.
W czasie oczekiwania za myjką - było zimno, kolejka długa a do tego bardzo wolno się przesuwała :(. Kilka zdań zamieniamy z Rodmanem i Klosiem.
Krzysztof przynosi jakiś sos, do tego pajdę chleba. A gdzie makaron ?
Czas upływa na rozmowach z Krzysztofem i Jackiem, dreszczach spowodowanych chłodem, jednak nie jest źle.
Po umyciu rowerów, widzę że to mój jednak był pod tą warstwą błota :)
Przebieramy się przy samochodzie, zmywamy wodą mineralną błotne maseczki z twarzy . Samochody do bagażnika i w drogę powrotną.
W przydrożnej knajpie zjadamy kolacjo-obiad (kluski śląski i naleśniki z serem) i w dalszą drogę. Gdzieś przed Rawiczem dopada mnie sen, budzę się co kilkanaście minut, ale generalnie znaczną część trasy przesypiam. Przebudziłem się przed Stęszewem, Hasło skręć na Kórnik, ominiemy miasto. Niepotrzebnie o tej godzinie miasto jest puste, nie ma korków. W domu jestem krótko przed północą. Niedopite kibole przy klatce schodowej odprowadzają swego kumpla. Wystawiamy rower, i inne graty, jeszcze parę zdań i Krzysztof jedzie do siebie a ja idę do windy.

Dzięki za transport Krzysztofowi.
Wszystkim obecnym w Złotym Stoku, tych wymienionych jak i nie, za niepowtarzalną atmosferę zarówno na trasie jak i na mecie, w kolejce do myjki. :)
Jak widać km u Golonki są dość gumowate i mają tendencje do rozciągania w stosunku do pierwotnej wartości, ciekawe czy suma przewyższeń się zgadzała, skoro kilometrów przybyło ?
Wrażenia z trasy niesamowite, czasu na podziwianie widoczków mało, zaledwie kilka razy spojrzałem gdzieś poza trasę.
Błotko, dużo, bardzo dużo, a właściwie czy było tam coś poza błotem ?

Czas marny i miejsce, szkoda a mogło być lepiej gdzieś w okolicach tego co uzyskał Krzysztof, a było 6:20:08.08 oraz 45 miejsce w M4 i 370 w open :(
Krzysztof 5:41:54.007 337 w Open i 40 w M4.
Szkoda nie wiem czy bym dał jemu radę na mecie, bo zawsze tam idzie na maksa, ale gdyby udała mnie się jemu odskoczyć, wtedy kiedy zerwałem łańcuch była szansa, hipotetycznie bynajmniej.



Komentarze
mlodzik | 16:32 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj http://www.velonews.pl/galeria/zdjecia/view-photo/50/9403
KeenJow
| 11:38 poniedziałek, 21 marca 2011 | linkuj W ogóle czekamy na uzupełnienie danych ;) Zbyszek, jak walniesz te wszystkie zaległe wpisy, to ja nie wiem kto je wszystkie przeczyta ;))))
Jarekdrogbas
| 09:40 środa, 16 czerwca 2010 | linkuj Czekam na zdjecie nowego scigacza.
JPbike
| 21:48 środa, 19 maja 2010 | linkuj Ale obszerna i szczegółowa relacja :)
Cieszę się że dotarłeś do mety mimo defektu napędu - tak jak pisałeś - następnym razem będzie lepiej :)
klosiu
| 21:18 środa, 19 maja 2010 | linkuj Lancuch niekoniecznie spada w miejscu gdzie zostal zerwany. Bywa ze duzy przekos przy gwaltownej zmianie biegow na podjezdzie lekko go wygina, sworzen lekko puszcza, ale lancuch trzyma i zrywa sie dopiero kilka km dalej. Pozornie bez powodu.
W takim blocie, pod koniec maratonu napedy byly tak dorzniete (ja mialem chainsucki nawet na sredniej tarczy momentami) ze zerwac lancuch bylo naprawde latwo.
Rodman --> mi lancuch spadl w Zlotym Stoku na zjezdzie, zapomnialem wrzucic choc na srednia tarcze na szczycie podjazdu. Lancuch spadl i zawinal sie dookola pedala, nie wiedzialem ze cos takiego jest mozliwe :). Dobrze ze byly dwa pniaki nad ktorymi rower trzeba bylo przeniesc i to zauwazylem, bo moglbym sie niezle zdziwic gdybym postanowil dokrecic :>.
toadi69
| 20:29 środa, 19 maja 2010 | linkuj Dzięki wszystkim :)
Klosiu: Link do zdjęcia - fajnem nawet nie wiedziałem że mnie pstykneli :)
Czy lepiej, trudno powiedzieć, ale pojedynek z Krzysztofem był pasjonujący, zwłaszcza że widać było że tego dnia On ma gorszy dzień więc na niektórych odcinkach dawałem radę, szkoda że awaria przerwała tą walkę. Gdyż jestem ciekaw czy dał bym jemu radę i dotarł do mety przed nim ?
Zabel: Z miejsca gdzie zniszczyłem przerzutkę i skrzywiłem hak wystarczyło przejść parę metrów i był bym w mieście, jednak chciałem ukończyć, wg licznika bowiem meta była blisko, złudnie blisko, jednak jakoś kilometrów przybyło do mety a przejechany dystans był większy od tego co podawano 41 km i trochę.
He He Maksiu, gdybyś wtedy mnie pogonił, pewnie też byś miał :) Ale tym razem byłeś pierwszy na mecie, jednak miałeś pecha, bo gdyby nie to że zerwałem łańcuch uzyskał byś lepszy czas na mecie ;)
Cześć Rzepkok, kiedy wracasz na rower ? może też wystartujesz w górach, niezłe przeżycia gwarantowane i adrenaliny co nie miara zwłaszcza na zjazdach :)
DunPeal, myśleliśmy że i Ty pojedziesz w Złotym Stoku. Raz pod wozem raz na wozie, trzymaj następnym razem kciuki za mnie, abym nie miał defektów.
Rodman; co do łańcucha, że spad, to nie było niespodzianką, przerzutka przednia ma 11 lat i potworne luzy, już się przyzwyczaiłem do tego że robi mi niespodzianki. Łańcuch, hmm, w Karpaczu owszem nieźle go z ukosowałem, wytrzymał, tu nie zdarzyło się to bynajmniej jakoś nie przypominam sobie, ale mogę się oczywiście mylić, gdyż bardziej byłem skupiony po tym jak Krzysztof mnie wyprzedził na utrzymaniu stałego dystansu dzielącego mnie od niego. Było parę trudniejszych podjazdów zwłaszcza na pierwszych 20 km gdzie trzeszczał, ale od Borówkowej co bardziej strome podjazdy były brane z buta, dlatego zerwanie łańcucha i to jeszcze w miejscu gdzie było względnie płasko zaskoczyło mnie.
Co do rozwalenia przerzutki, nie było upadku, zsunąłem się nico ze skarpy, kiedy wyprzedzałem, jednak ciągle jechałem i bym zdołał wyjechać bez zsiadania z rowera, gdyby nie to że uderzyłem w jakiś korzeń, gałąź, czy co tam dokładnie było i to tak niefortunnie że zakrzywiłem hak, i zniszczyłem przerzutkę. Rower będzie miał wymienione parę zdewastowanych elementów (obie przerzutki, łańcuch) i będzie już lepiej. A jak widać przeciwności nie złamały mnie. :)

Następnym razem będzie lepiej.
rodman | 19:08 wtorek, 18 maja 2010 | linkuj no niezła walka do samego końca, brawo !!
chyba coś więcej pokręciłeś ostatnio, bo Maks był bardzo blisko, wręcz na wyciągnięcie pytki ;P
co do pecha to częściowo się nie zgadzam:
- spadanie łańcucha to nie pech, to źle ustawiony lub zużyty napęd, "samo" nigdy nie spada ;)
- zerwanie łańcucha najczęściej następuje właśnie na podjeździe, kiedy mamy "skośne" ustawienie łańcucha - naciskamy, przycina się, zrywa w najsłabszym miejscu, wcześniej Ci spadł - to też sugeruje pewne zużycie
- zerwanie przerzutki - ok, to jest pech, że akurat przy upadku "coś" jest właśnie w tym miejscu co nasza przerzutka :( , może "shadow" by się schował ? kto wie ...
gratuluję ukończenia i determinacji !! chart ducha jest w maratonie najważniejszy !
teraz z górki ;))
DunPeal
| 20:56 poniedziałek, 17 maja 2010 | linkuj grunt to determinacja :) gratululuje i pozdrawiam.
rzepkok
| 19:18 poniedziałek, 17 maja 2010 | linkuj gratulacje - z takimi przygodami a dałeś radę - podziwiam i szacunek ;)
Maks
| 12:35 poniedziałek, 17 maja 2010 | linkuj Kurcze nawet fajne zdjęcie masz ;)
zabel
| 09:16 poniedziałek, 17 maja 2010 | linkuj najważniejsze że nie zrezygnowałeś i dokulałes się do mety :) Pozdrówka
klosiu
| 00:27 poniedziałek, 17 maja 2010 | linkuj Ladna walka, widze ze z maratonu na maraton idzie ci coraz lepiej :). Szkoda przerzutki, ale najwazniejsze ze ukonczyles mimo to, faktycznie fajnie sie zlozylo ze w Zlotym Stoku koncowka jest z gorki ;)
Bajdełej, moze nie widziales:
http://picasaweb.google.com/katarzyna.mariak/PoweradeSuzukiMTBMarathon2010ZOtyStok#5471943148581626290
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa nosza
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]