Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi toadi69 z miasteczka Poznań. Mam przejechane 7388.85 kilometrów w tym 2825.51 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.67 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.


baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy toadi69.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
84.00 km 74.00 km teren
06:53 h 12.20 km/h:
Maks. pr.:47.36 km/h
Temperatura:24.9
HR max:174 ( 98%)
HR avg:147 ( 83%)
Podjazdy:2560 m
Kalorie: 5122 kcal

Mój pierwszy raz

Sobota, 7 lipca 2012 · dodano: 12.07.2012 | Komentarze 12

Na mój pierwszy raz, czyli maraton MTB na wymagającym dystans GIGA, wybrałem Stronie Śląskie. Wybrałem, powiedzmy że z własnej a nie przymuszonej woli, acz za "serdeczną" namową niejakiego Klosia :), który to po maratonie w Lubrzy, w dość prosty i jednoznaczny sposób określił dystans na najbliższy maraton - "tylko Ci... nie jadą giga" czy coś w podobnym brzmieniu. Chciał nie chciał, ale motywacja zadziałała i wybrałem dystans giga na zbliżającym się "łatwym' golonkowym maratonie w Stroniu Śląskim. Kiedyś tam zdarzyły się ekscesy z dystansem giga, jednakże było to na płaskim terenie, stąd też nie miałem żadnego doświadczenia w dłuższych niż dystans mega maratonach w górach.

W piątek wybrałem się na dworzec, skąd miałem dojechać do Wrocławia a dalej już autem z Marcinem. Ledwo co znalazłem się na R.Rataje, kiedy uświadomiłem sobie że telefon został w domu :(, nawrotka i szybko do domciu po telefonik, w drugim podejściu na moście dworcowym wypada mi butelka z wodą, która nieszczęśliwie poturlała się do barierki i spadła niżej. Szybki zakup biletu i pędem do pociągu, pytam jeszcze gdzie wagon dla rowerów, takowy miał być w składzie (przewóz rowerów), ale od konduktora dowiaduje się że mam wsiadać do ostatniego wagonu. Szara rzeczywistość PKP, w ostatnim wagonie znajduje się przedział dla podróżnych z większym bagażem więc znajduje sobie jakieś tam miejsce. Pociąg rusza, mnie zlewa pot, myślę sobie nieźle pocisnąłem jadąc na dworzec, a wydawało się że jadę na luzie. Widzę jednak że pot leje się strumieniami nie tylko ze mnie, wszystko jasne, jest bardzo gorąco.
Podróż do Wrocka mija na pogawędce z przygodnie napotkanym podróżnym, który para się paralotniarstwem, w międzyczasie dwa dłuższe postoje, które są nie planowane w rozkładzie, jeden w szczerym polu i w pełnym słońcu, w wagonie temperatura szybuje do prawie 50 stopni skali Celsjusza, zresztą przez całą podróż było między 45 a 47 stopni, więc te 3 stopnie nie czyniły wielkiej różnicy, z małym niewielkim ale, w trakcie kiedy pociąg się przemieszczał przez otwarte okna, wpadało nieco świeższego powietrza. W końcu docieram do Wrocławia, Marcin już za mną czeka, pakuje rower na bagażnik, a ja w tym czasie podążam na stację paliw poszukać czegoś do picia, nie piłem ponad 4 godziny, a w pociągu było nieco za ciepło :)
Ruszamy, kierujemy się na Kłodzko, mijamy kilka mniej ciekawych miejscowości, aby w okolicach Bardo ukazały się nam góry w pełnym tego wymiarze. W Kłodzku zakupy i małe co nie co i ruszamy do Lądka dopełnić formalności - opłacenie startu.
Gdy docieramy do Siennej, chwila nam schodzi na poszukiwanie naszej bazy, jak się miało okazać była nieźle zamaskowana. W tym czasie zaczęło już nieźle padać, burza z piorunami, chcemy się rozpakować, jednak okazuje się że gdzieś zapodziały się klucze od bagażnika dachowego. Na miejscu są już Jarek z Jackiem, wracamy do Lądka, w strugach deszczu zmierzamy ponownie do bazy zawodów, zgarbieni w poszukiwaniu kluczy, a nóż gdzieś wypadły i leżą, nie ma ich jednak, w bazie zawodów też nic nie wiedzą. Wracamy do samochodu, przemoczeni do suchej nitki. Nieco zrezygnowani w przekonaniu, że teraz to tylko rozwiercać zamki, Marcin podejmuje jeszcze jedną próbę, bingo klucze się odnalazły, wracamy w strugach ulewnego deszczu do naszej noclegowni, po drodze spotykamy jeszcze Jacka z Jarkiem, którzy wybrali się uzupełnić "izotoniki" :)
Rozpakowujemy siebie i rowery nie bacząc na ulewny deszcz, kiedy lądujemy w pokoju, nie pozostaje nic innego jak przebrać się, założyć coś suchego, zjeść kolację pogadać nieco w oczekiwaniu na resztę ekipy, która niebawem dotrze.
W końcu docierają Wojtas, Marek, Jacek i Mariusz. Jest późno więc wymieniwszy parę zdań udajemy się w objęcia Morfeusza.

Plan na nadchodzący dzień, na maraton, jest prosty, dojechać do mety przed 18:00 oraz nie być ostatnim na mecie oraz na trasie maratonu, oby nie jechał za mną quad z napisem KONIEC.

Ranek wita nas piękną słoneczną pogodą, zjadamy śniadanko i wkrótce myk na rowery. Docieramy na miejsce startu, chwila na pogadankach i ustawiamy się w sektory, startuję z ostatniego (491 m.n.p.m.).





Nadchodzi chwila startu, ruszamy, strasznie ciężko, więc szybko zmieniam z 44/11 na niższy bieg, obie przerzutki idą w ruch i w tym momencie spada łańcuch, szybko zakładam i ruszam, nawet nie wyjechałem jako ostatni z sektora :)

Po przejechaniu około 1 km orientuję się że nie mam licznika, zawracam w kierunku startu, warto było, licznik leżał tam gdzie spadł łańcuch, podnoszę go i ruszam.

Nieco wkuty, nie bacząc że planowałem od startu jechać spokojnie, mocno naciskam, aby jak najszybciej zniwelować różnicę do ostatniego w peletonie. Po około 2 km udaje się dojść ostatnią osobę, która wpycha rower na pierwszym kamienistym podjeździe, przed babką jeszcze troje innych podąża z buta, nie zsiadam z rowera, naciskam i wyprzedzam już nie jestem ostatni, jestem przed ostatni :), chwilę później po kolejnym podjeździe mam już co najmniej 5 osób z tyłu. Przełęcz pod Chłopkiem (733)jest już za plecami, teraz podjazd na Wilczyniec (877). Przed sobą dostrzegam Marca, wpycha rower na górkę. Mnie udaję się podjechać. Jakiś czas jadę za nim, mam go w zasięgu wzroku, na nawet łatwych zjazdach oraz prostych odcinkach nieco mnie ucieka, jednak na podjazdach dystans udaje się zmniejszyć. Gdzieś jeszcze przed Puchaczówką w okolicach wzniesienia Pasiecznik (883), wyprzedzam Jabłczyńską, długo będziemy się na trasie tasować. Kolejny mocny podjazd, kolejni piechurzy popychający swe rowery, mnie jednak udaje się wjechać (897). Czuję że jestem nieco zmęczony, pościg i wjeżdżanie na wszystkie dotychczasowe górki, na które jak widziałem większość wpycha rowery, kosztowało mnie sporo sił, więc muszę nieco spuścić z tonu, przecież to dystans giga, muszę o tym pamiętać. Jadę spokojnie, równym tempem na tętnie około 150bpm.

Trasa prowadzi Drogą Albrechta, która wije się zboczem Czarnej Góry i Jaworowej Kopy
Szeroka szutrowa ścieżka, nieco w dół, jedzie się tu dość szybko, doganiam i zaczynam wyprzedzać Ślązaka, który jedzie z przodu, atak jednak podejmuje w najmniej sensownym miejscu i momencie, w chwili kiedy trzeba skręcić w lewo na łąkę i jechać w dół. Nie spostrzegam oznakowania, skupiony na wyprzedzaniu i tylko dzięki zimnej krwi Ślązaka nie dochodzi do kraksy. Ostro hamuję, zawracam, skręcam w dół na łąkę. Ślązak ponownie mnie uciekł, jest już na dole. przed ścianą lasu. Część jadę część sprowadzam, nie chcę ryzykować. Gdzieś na tym zjeździe ponownie doganiam Ślązaka i wyprzedzam.
Na dole zjazdu ostry zakręt w prawo i pod górę, mocno zwalniam, widzę nieszczęśnika, który "zdjął" w kamieniach przednią oponę, wszystko otrzaskane mleczkiem, dla niego to już koniec tego maratonu, grupka stojąca na zakręcie instruuje go, aby zamiast podchodzić pod górkę, poszedł inną ścieżką, skąd będzie miał bliżej do Międzygórza.
Wspinając się chwilami, chwilami jadąc po płaskim czy lekko w dół zostawiam za sobą górę Parkową i Międzygórz. Dalej trasa prowadzi ku leśniczówce Jawornica i dalej pod górkę wzdłuż rz.Wilczka, gdzie na 18 km czeka obficie zastawiony bufet i rozjazd trasy Mega/Giga. Dłuższy czas spędzam korzystając z dobrodziejstw bufetu, w pewnej chwili docierają tu Jabłczyńska i Ślązak. Dość już tego dobrego, trzeba ruszać, zostawiam za sobą bufet i zaczynam podjazd na Śnieżnik. Z początku trasa jest łatwa po płaskim, lekko z górki, a podjazdy dość proste i krótkie, przed sobą widzę jakichś uciekinierów, próbuje ich dojść, jednak wkrótce zaczyna się poważniejszy podjazd pod górkę, który dopiero na Śnieżniku się kończy, dystans nieco zmniejszyłem, jednak nie udaje się dogonić. Odpuszczam, nie chcę się wypruć z sił, za mną na dłuższych prostych widzę Jabłczyńską i Ślązaka, gdzieś przed szczytem udaje się mnie doścignąć jednego z maratończyków który wpycha rower, widać że ma dość. Wyprzedza mnie też żwawo gostek który jakiś czas temu na poboczu naprawiał rower. Docieram w końcu na najwyższy punkt maratonu (1257) do schroniska lekko w dół. Przed zjazdem po łączce zatrzymuje się i upuszczam powietrze, mam za dużo go i koła odbijają się jak pingpongi :)
Dochodzi mnie w tym czasie Jabłczyńska, jednak na łączce jadę pierwszy, początek ścieżki sprowadzam. Odcinkami staram się jechać, niektóre ponownie zsiadam, jednak im niżej tym częściej jadę, w pewnym momencie ścieżka jest dla mnie w 100% przejezdna. Spostrzegam znajomą postać na poboczu łatającą dętkę, zatrzymuję się, Marcin miał pecha, złapał kapcia i to drugiego dziś, nie ma drugiego zapasu, więc zostają tylko łatki, jedną dętkę użyczam i zanim ruszyłem, ponownie jestem za Jabłczyńską, nie zwlekając ruszam przed siebie. Dokręcam aby tylko jak najszybciej wyprzedzić Ją. Dość szybko osiągam cel, jednak zjazd się dość szybko kończy, i ostro w prawo, punkt kontrolny a zaraz za nim wodopój dla dystansu giga, na Śnieżniku skończyło się picie w bukłaku, więc chętnie korzystam z okazji, zatrzymuje się i uzupełniam zapasy, w tym czasie ponownie wyprzedza mnie Jabłczyńska. Ruszam. Ponownie trzeba się wspinać pod górkę, tym razem wśród ogona dystansu mega, który po części wpycha rowery a po części stara się jechać. Ścieżka jest dość trudna, nie dość że pod górę to w dodatku sporo błota, a fragmentami płynie wartko woda. W końcu dochodzę uciekinierkę jeszcze przed przełęczą śnieżnicką, zjazd po szerokiej szutrowej ścieżce usłanej kamieniami zaczynam spokojnie, jednak już po chwili na liczniku grubo ponad 30km/h, kogoś z mega wyprzedzam, na poboczach trup ściele się gęsto, co kilkadziesiąt metrów, a to przy rynnie odpływowej, a to po kilku większych kamykach od jednego do trzech rowerzystów walczy z laczkami a to na prawym poboczu za kilka metrów na lewym lub obu, na dystansie niespełna 4 km około 20 osób łata lub wymienia dętki. Zjazd wokół wzniesienia Storma, kosztował wiele osób sporo czasu na wymianę i/lub łatanie dętek, mnie udaje się bez przygód przejechać, cały czas na stojąco, rowerem strasznie trzęsie, zaczynają boleć nadgarstki, bolą nogi.

W końcu docieram do drugiego bufetu. Kolejny postój. W tym miejscu rozchodzą się ścieżki mega i giga. Ruszam, gigowcy jadą w prawo, pod kolejną górkę zostawiając z lewej wzniesienie Porębek, zaś mega skręca w lewo, w dół, aby objechać Porębek.
Na podjeździe pod Płaczka, drogą nad lejami, po raz kolejny i ostatni wyprzedzam Jabłczyńską, jestem zdeterminowany na tyle aby ponownie wykrzesać z siebie więcej sił, ponownie tętno skacze pod 170, obracam się rywalka zostaje dość mocno z tyłu, przed sobą mam łagodny podjazd, droga nad lejami jest bardzo malownicza, szkoda że nie ma dość czasu na podziwianie widoków. Gdzieś pracują drwale, którzy zadają pytanie ile jeszcze osób jedzie, odpowiedziałem że minimum 8 a 10 osób.
Odcinek zjazdu kończy się trzema wykrzyknikami i ostro w prawo. Zaskoczenie z początku po h... te wykrzykniki, na tak łatwej szutrowej ścieżce, ale po chwili wszystko było jasne. Ostro w górę, rynną po głazach o kamieniach. około 55 metrów w pionie i 30 do pokonania z buta. Podchodzi się ciężko, nogi się ślizgają, prędkość oscyluje w granicach 2-4km/h. W końcu jestem na szczycie, jest ~44 km, 950m.n.p.m. na początku szlaku granicznego nie wydaje się że będzie trudno, jednak już po kilkuset metrach jazdy wśród borówek, korzeni i skał, zaczyna się mokro, błotniście, jedno wielkie bagno. Jedzie się trudno, jednak wmawiam sobie że jeszcze tylko 100, 200 metrów i będzie normalnie, jestem jednak w błędzie.
Do przełęczy Płoszczyna (817) 5 km bagna, jednak w końcu docieram do bufetu, na miejscu jest sam G.Golonko, namawia aby korzystać z bufetu, co czynię, wciągam żela, mocno popijam, uzupełniam pustawy już bukłak. Po wymianie kilku zdań z G.G. okazuje się że zwycięzca jest już od 30 minut na mecie, a kolejne 10 km nie jest nic inne od tych 5 km, które przejechał przed chwilą. Pocieszony perspektywą dalszego taplania się w błocie, wypompowany z sił, walka na bagnie i wysiłek przejechania w całości pierwszego odcinka, zabrały mi zbyt wiele nadwątlonych już sił, rezerwy zaś były niewielkie. Po chwili dojechał Marcin, szybko uzupełnił zapasy i ruszyliśmy ku drugiej części szlaku granicznego, ku bagnu.
Chwile jechaliśmy razem, jednak czułem nadchodzący kryzys, brakowało coraz częściej sił, perspektywa kolejnych kilometrów w błocku dołowała i odbierała zapał do jazdy. Po kilku minutach zostaję z tyłu, Marcin ucieka, a ja nie próbuję nawet Go ścigać. Kolejne kilometry walczę ze ścieżką i wszechobecnym błotem, a może głównie ze sobą i własną słabością. Mijam kilku Czechów pchających rowery, wokół piękne borówki, aż chciało by się zatrzymać i ich skosztować. Staram się jechać, jednak w paru miejscach daję za wygraną, zsiadam z rowera, kawałek pcham i tak mijają kolejne minuty. Minuty się dłużą, czas ucieka, wszystko trwa wieczność, a ja mam wrażenie że szlak oraz błota nie mają końca, zaczyna mnie ogarniać zwątpienie, zaczynam powątpiewać że przed 18 dotrę na metę.
Gdzieś w okolicach wzniesienia Rude Krzyże (1053) zsiadam z rowera, kładę go w borówki, teren wygrał ze mną, muszę odpocząć, mam dość. Wyjmuję żel, mocno go popijam, około 5 minut siedzę i podziwiam widoki, w tym czasie wyprzedza mnie jakiś rowerzysta, ma czerwoną nalepkę, właśnie straciłem lokatę, jednak mam to gdzieś, teraz muszę nieco odpocząć, wiem że te kilka minut pozwoli mnie odżyć, odżyć na tyle, aby być może pokonać pozostały do mety dystans, dalsza jazda czy prowadzenie rowera nie dały by tyle co te kilka minut spędzone na odpoczynku. Pozbywam się wody z bidonów, po co mnie dodatkowy kilogram czegoś co nie potrzebne.
Ruszam w dalszą drogę. Jeszcze jedno wzniesienie do pokonanie i zaczyna się techniczny singielek pośród drzew również powalonych drzew, jest to całkiem ciekawa i miła odmiana po tych kilkunastu km spędzonych na bagnie szlaku granicznego. Wyjazd z singielka, strzałka kieruje prawo, duktem nad Spławami w dół, 3 km zjazdu są dość przyjemne, chociaż strasznie telepie na kamieniach, przyhamowuję przed każdym zakrętem, nie wiem co jest za zakrętem, a nikogo nie ma przed mną, również za sobą nie widzę pościgu. Bufet na 60km (744m.n.p.m.) mijam bez zainteresowania, mam sporo wody w bukłaku. Bezpośrednio za przedostatnim bufetem zaczyna się ostatni podjazd tego dnia. Gdzieś w tej okolicy spostrzegam kolejny raz tego dnia Jabłczyńską, co jest u licha, teleportacja ?. Czarnobielskim Duktem przez siodło Martena oraz Czarny Dukt docieram do Przełęczy Sucha (1003), spodziewałem się że ten ostatni odcinek będzie wyjątkowo trudny, jednak wbrew oczekiwaniu jestem nadspodziewanie szybko na przełęczy, spoglądam na licznik, sprawdzam wysokość, wygląda że teraz już tylko w dół.
Odcinek osfaltem, wrzucam na blacik i na płaskim odcinku asfaltu przyśpieszam do 25km/h, ostatni już bufet mijam, przez myśl nawet nie przeszło aby z niego skorzystać, zresztą chłopacy już się zwijali. Zaczyna się zjazd, początkowo asfaltowy, jednak za bufetem szutry i kamienie, pytanie ilu tu miało jeszcze kapcia :). Jadę dość ostrożnie, na prostych pozwalam się rozpędzić rowerkowi, chwilami nawet dokręcam, jednak przed każdym zakrętem zwalniam do bezpieczniejszej prędkości. Gdzieś na zjeździe mijam turystów z kijkami, którzy uciekają do rowu, szutrówka się kończy. Kawałek dziurawym asfaltem, malusi podjeżdzik i już prawie meta, Jakieś pojedyncze zabudowania, tablica Stronie Śląskie. Wypatruje bacznie strzałek, aby gdzieś nie skopać na ostatnim kilometrze, w końcu rondo no i meta.
Na mecie oficjalny czas to 7 godzin 20 minut i 40 sekund. 113 lokata na 121 którzy ukończyli. 18 zawodników nie ukończyło na dystansie giga.
Do pozostałych kumpli z teamu spora strata o ile nie ogromna.
Trasa fajna, pomimo że bagno i szlak graniczny przeklinałem, to już po maratonie uważam że była to jakaś odmiana w stosunku do całości maratonu czy też innych edycji.



Na mecie jeszcze chwila na pogaduchy, makaron, zdjęcie z G.G. i ruszamy do domciu na odpoczynek, jednak te 5,5 km miało być pełne niespodzianek i przygód :)
Zdjęcia w dużej części Marcina, thx :)


Komentarze
z3waza
| 12:16 środa, 18 lipca 2012 | linkuj Eee tam zaraz wzięcie to MY jesteśmy tacy przystojni :D
KeenJow
| 11:57 środa, 18 lipca 2012 | linkuj Gratki za ukończenie i odwagę !
Ale Che miała wzięcie ;))
JPbike
| 11:52 sobota, 14 lipca 2012 | linkuj Zbyszek - jesteś naszym niezwykle dzielnym i bardzo wartościowym zawodnikiem ! :)
Najbardziej zazdroszczę wielokrotnego tasowania z Asią Jabłczyńską ;)
MaciejBrace
| 22:28 piątek, 13 lipca 2012 | linkuj No ładnie pojechane. Gratulacje
toadi69
| 20:21 czwartek, 12 lipca 2012 | linkuj :)
JoannaZygmunta
| 20:19 czwartek, 12 lipca 2012 | linkuj :)
I koniec z tą Panią :) Asia , będzie mi miło :)
toadi69
| 20:05 czwartek, 12 lipca 2012 | linkuj Marcin: Strach pomyśleć co by było gdybyś miał jeszcze jednego kapcia, o ile bym na czas dogonił podał bym kolejną dętkę, ale wtedy byś pewnie ze mną przegrał :)
Pani Joanno :) Wiemy że ktoś trzymał za nas kciuki :) kiedy tylko je puszczono pękały łańcuchy, szprychy, puszczały SPD, gięły się tarcze hamulcowe i decentrowały koła :)
JoannaZygmunta
| 19:50 czwartek, 12 lipca 2012 | linkuj Gratki! Byłam z Was wszystkich bardzo dumna :)
z3waza
| 19:30 czwartek, 12 lipca 2012 | linkuj Na ostatnim bruku to ja rozmawiałem z moim rowerem - "tylko wytrzymaj, nie zalicz proszę pany, jeszcze troszkę, dasz radę" :D
toadi69
| 15:39 czwartek, 12 lipca 2012 | linkuj Poprawione :)

Mariusz - Twoja motywacja z Lubrzy była jedyna, a po takiej motywacji nie było innego wyboru jak start na giga albo wcale :)
klosiu
| 14:56 czwartek, 12 lipca 2012 | linkuj Niezła relka! Gratuluję ukończenia w dobrym stanie :).
Zawsze twierdziłem, że dobra motywacja to podstawa ;P
Kenic
| 14:31 czwartek, 12 lipca 2012 | linkuj Bardzo ciekawa recenzja. Też planuje wystartować w maratonie i obawiam się, że też będę w końcówce stawki.

Ps. Popraw tylko wyraz "duł" bo aż oczy szczypią :P
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa eczon
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]