Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi toadi69 z miasteczka Poznań. Mam przejechane 7388.85 kilometrów w tym 2825.51 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.67 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.


baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy toadi69.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
320.42 km 0.00 km teren
12:04 h 26.55 km/h:
Maks. pr.:52.57 km/h
Temperatura:17.6
HR max:175 ( 98%)
HR avg:138 ( 77%)
Podjazdy:1175 m
Kalorie: 7446 kcal

Poznań-Kołobrzeg A.D.2012

Sobota, 21 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 4

Sobotni poranek 21/07 pobudka o 4:00 zaledwie po niespełna 2 godzinach snu, 50 minut później wsiadam na rower i ruszam do Krzysztofa, na termometrze zaledwie 10 stopni. 9 km które mnie dzieli jadę bardzo szybko i już o 5:05 jestem na Jego osiedlu, 15 minut jazdy, nie schodziłem poniżej 35km/h tętno było bardzo wysokie, jednak przynajmniej byłem prawie o czasie, lecz na niewielkim zgonie. Kiedy już jestem prawie na miejscu, ktoś dzwoni, jednak dzwoniącego telefonu nie odbieram, bo o tej godzinie może dzwonić tylko Krzysztof, a ja za minutę jestem u niego. Chwilę szukam jak zwykle klatki schodowej, w której mieszka, aby wkrótce potem dowiedzieć się, iż zaraz schodzi. Ta chwila trwa na tyle długo że ruszamy po 5:30 :(.
Poprzednio gdy jechaliśmy do Kołobrzegu, start był również opóźniony. Temperatura zaledwie 11 stopni, o 1 stopień więcej niż 40 minut wcześniej, wiatr niewyczuwalny, zanosi się na pogodny dzień. Przez kilka minut przebijamy się osiedlami w kierunku trasy wylotowej na Oborniki. Po godzinie jesteśmy w Obornikach, nie zatrzymując się, szybko wyjeżdżamy z miasta, parę kilometrów za Obornikami pierwszy krótki postój na siusiu, banana i zdjęcie kurtki. Ruszamy w dalszą drogę po 9 minutach. Dość szybko mijamy większe i mniejsze wioski, aby zatrzymać się na nieco dłużej w Połajewku - Krzysztof ma jakieś problemy gastryczne. Mija nieubłaganie czas, po ponad 16 minutach ruszamy w końcu w dalszą drogę, do Czarnkowo już niedaleko. Po około 30 minutach nieco wolniejszej jazdy niż miało to miejsce przez ostatnią godzinę, jesteśmy w Czarnkowie.
W przeciwieństwie do wyjazdu z przed 3 lat, tym razem nie szukamy sklepów i jedzenia, zatrzymujemy się dopiero na moście nad Notecią, zaraz za granicami miasta. Chwila przerwy na zdjęcia, banan i już czas nagli, aby w dalszą drogę ruszać.
Noteć pod Czarnkowem © toadi

Za Czarnkowem w drodze do Trzcianki, zaczynamy odczuwać, że jedziemy jednak pod wiatr, z początku wiatr jest słaby, jednak z każdą godziną powoli się wzmaga, lub tracę siły i coraz bardziej zaczynam odczuwać jego oddziaływanie. Faktem jest jednak że przed 7 nie było widać po drzewach i zaroślach aby wiał, a określenie kierunku był nie możliwe, zaś od kilku minut wiemy już skąd dmucha, a i po zaroślach i drzewach widać jego obecność :(
Most na Noteci (Czarnków) © toadi

Ostatnie spojrzenie za siebie zanim ruszymy na Trzciankę © toadi

północna strona Noteci, za mostem © toadi

No moście © toadi

Około 11 km przed Trzcianką dostaję pierwszą zmianę od Krzysztofa, całkiem przyjemnie się jedzie za drugą osobą, tętno spada z około 150 do 130-140 wyraźnie lżej się jedzie. Miasto mijamy dość szybko, zasobów nie ma potrzeby uzupełniać więc nie zatrzymujemy się, jednak zaraz za miastem krótki postój na brzegu jeziora aby chwilę odpocząć i coś zjeść. Dochodzi trzecia godzina jazdy, nie licząc przerw, więc pora na małe jedzonko. Jeszcze przed wyjazdem założyłem, że co mniej więcej godzinę (około 30 km) będę robił krótki 5-10 minutowy postój, aby w spokoju się posilić.
Po niespełna 10 minutach ruszamy w dalszą drogę, kolejny punkt docelowy to Wałcz. Docieramy do granicy województwa wielkopolskiego, zanim wjedziemy na teren zachodniopomorskiego, zatrzymujemy się aby uwiecznić tę chwilę na fotkach.
granica województw © toadi

spojrzenie za siebie, wielkopolska wita © toadi

Na jednym z podjazdów Krzysztof mocniej naciska i wychodzi ponownie na prowadzenie, jedzie przodem około 10-11km, a ja ponownie oszczędzam siły jadąc za nim. Gdzieś niefortunnie oparłem rower i czujnik prędkości nieco się odchyla, nie spostrzegłem tego od razu, jakiś czas jadę i wpatruję się w wariujący licznik, który pokazuje jakieś rozpaczliwie niskie prędkości, z zerową włącznie. Po około 4-5 km postanawiam się na chwilę zatrzymać aby poprawić położenie czujnika. Doganiam Krzysztofa i ponownie jadę za nim, jednak widzę że zaczyna zwalniać, a w dodatku wykonuje dość ryzykowny manewr, wyjeżdżając w kierunku wyprzedzającego nas samochodu, odbił dobry metr do osi jezdni, więc wkrótce daję Jemu zmianę.

Przed Wałczem jest pasmo kilku podjazdów i zjazdów, ale generalnie jedzie się głównie pod górkę wbijając na ponad 70 metrów wyżej, niż jest to przed pierwszym z podjazdów. Tu praktycznie każdy z nas jedzie indywidualnie, każdy na własny sposób, ja staram się wykorzystać zjazdy, po to aby rozpędzić się niewielkim kosztem i kolejny podjazd pokonać mniejszym wysiłkiem, wytracając powoli prędkość na podjeździe.
Kilka kilometrów przed Wałczem © toadi

Krzysztof ma całkiem odmienną taktykę, stara się odpoczywać na zjazdach, a później mozolnie walczy na podjazdach. w tym czasie parę razy zatrzymuję się na szczytach lokalnych górek. Przed Wałczem kolejny raz po krótkim pościgu doganiam Go i wyprzedzam, chwilę jadę przed nim, mijamy linię pierwszych zabudowań Wałcza, w tym słyszę za sobą hałas i soczyste "kur...". Obracam się i spostrzegam Krzyśka w rowie. Nie wiem jeszcze co się wydarzyło. Podprowadzam poboczem rower do Krzysztofa i dowiaduję się, że na dobrą sprawę również i On nie wie co się wydarzyło, iż znalazł się w rowie, stwierdza że kolejny raz go "zamuliło" i stracił na chwilę kontrolę nad rowerem i tym co się wokół niego dzieje. Na Jego szczęście lądowanie w rowie okazało się dość miękkie. W rowie na poboczu mija kilka długich minut, postanawiamy że musimy się zatrzymać na dłużej i coś zjeść. Decyzja jest prosta, musimy dojechać do centrum i poszukać albo sklepu albo kawiarni. Krzysztof wybiera wariant z kawiarnią, zamierza również kontynuować dalszą jazdę na Kołobrzeg, jednak chce koniecznie coś zjeść i wypić kawę aby Go odmuliło. Około 2 km pokonujemy w bardzo wolnym tempie, spokojnie docieramy do tej samej kawiarenki na rogu, w której jedliśmy poprzedniego razu jadąc do Kołobrzegu w czerwcu 2009.
Wypijam kawę i zjadam naleśniki, podobnie Krzysztof, zjada jakieś ciacha, dwie kawki i po 40 minutach jesteśmy gotowi ruszać w dalszą drogę nad morze.
Wałcz © toadi

Jeszcze krótki postój przy banku, parę złoty muszę wyjąć ze skarbonki aby mieć gotówkę na dalszą drogę. Za sobą mamy 117km, przed nami jeszcze około 140km.
Powoli jedziemy przez miasto kierując się zgodnie z oznakowaniem najpierw na Szczecin, a później na Kołobrzeg, na wyjeździe z miasta, nieco mnie zarzuciło na torach, które pod mało ciekawym kątem przecinały drogę, wada wąskich oponek, ale obyło się bez wywrotki, nawet podpórki nie zaliczyłem. Parę kilometrów za miastem zjeżdżamy do lasu w wiadomym celu. Na odcinku drogowym, który jest bardzo szeroki (dawny pas drogowy lotniska), na poboczach sporo straganików z miodem, grzybami itp. Nie zatrzymujemy się jednak, jedziemy przed siebie, miód i grzyby nam są nie potrzebne. W połowie długości "lotniska" zjeżdżam na lewo, robiąc miejsce na zmianę Krzysztofowi, nie zajarzył jednak o co chodzi :), przez kolejne 7 minut jadę na kolę (trzecia zmiana i ostatnia), jednak prędkość dość mocno spada do 25km/h i niżej, więc szybko ponownie wychodzę na zmianę.
Na 140 km, jeszcze przed Czaplinkiem kolejny postój, ponownie zatrzymujemy się na małe co nie co, i odpoczynek. Od wyjazdu z Wałcza, na odkrytych odcinkach dość mocno dokucza nam wiatr, więc i siły szybko się kurczą. Jesteśmy niecałe 11 km przed Czaplinkiem i 111 km od Kołobrzegu. Czas szybko mija, prawie 30 minut postoju powoduje, że robi mnie się dość chłodno, rozgrzane ciałko szybko studzi wiatr, 18 stopni Celsjusza nie powala, słonko dziś nie rozpieszcza, jednak dla samej jazdy to korzystne. Ruszamy w dalszą drogę i już po chwili jesteśmy 6 km przed Czaplinkiem, ponownie zatrzymujemy się, aby udokumentować wiekopomną chwilę kiedy do Kołobrzegu pozostało nam tylko, albo aż 100km.
Jeszcze 100 km do Kołobrzegu © toadi

Zadowolony z półmetka wyprawy :) © toadi

Ruszamy, do Czaplinka zostało 6 km, do kolejnego większego postoju, który był zaplanowany pozostało 11 km. Czaplinek mijamy bez zatrzymywania się. Na podjeździe za miasteczkiem Krzysztof zostaje, zwalniam i chwilę czekam, żeby ponownie siadł mnie na koło, powoli przyśpieszam, na liczniku 18-19 km/h, jednak kiedy się obracam okazuje się, że Krzysiek nie utrzymał koła, ponownie zwalniam, jedziemy z prędkością 16-18km/h do Starego Drawska pozostało około 5km. W końcu jesteśmy przy ruinach Zamku Drahim. Szukamy knajpy.
Chwilę siedzę z Krzysztofem, krótka rozmowa, propozycja aby sprawdził na GPS gdzie ma najbliższy dworzec PKP, jednak pomimo że za nami zaledwie 160 km, minęła 14:00 i prawie 100 km do Kołobrzegu plus 45 do Koszalina, chce jechać dalej. Dalsza podróż w tempie jakie było na ostatnich kilometrach plus prawdopodobne liczne postoje nie dają szans na dojechanie w sensownym czasie do Kołobrzegu i zdążenie na pociąg z Koszalina, zaś czekanie za rannym pociągiem nie wygląda już tak różowo. Jednak Krzysztof jest zdeterminowany do tego aby dojechać do Kołobrzegu mimo wszystko, wyklucza możliwość odpuszczenia i powrotu pociągiem, w wyniku różnicy zdań, postanawiam zostawić go w restauracji a samemu ruszyć na Kołobrzeg. Nie zamawiałem jedzenia, nie czułem takiej potrzeby aby chwilę po 14 jeść, ostatnie kilometry były w spokojnym dość tempie, a w dodatku na postojach sporo zjadłem więc ruszam w drogę. Jest 14:10.
10 km dalej, za Kluczewem, na skraju lasów ciągnących się pod Połczyna Zdrój jestem zmuszony zatrzymać się i iść w krzaczki :). Jadąc najpiękniejszym odcinkiem trasy do Kołobrzegu staram się trzymać prędkość powyżej 30km/h i jednocześnie rozglądam się na boki podziwiając okoliczne widoki, wzniesienia, lasy, jeziora. Ten najpiękniejszy z całej trasy odcinek bardzo szybko mija i już jestem w Połczynie. Poprzednio w 2009 zatrzymywaliśmy się w centrum aby coś zjeść, tym razem miasto jest tylko jednym z wielu mijanych dziś miejsc. Górka za miastem, 30 metrowy podjazd kosztuje mnie sporo sił, odczuwam wyraźnie że się kurczą i niewiele ich już pozostało w rezerwie.
Na 190 km skręcam w leśną ścieżkę i robię krótką przerwę na jedzonko zanim zaczynę walkę z kolejnym ponad 30 metrowym podjazdem. Po zdobyciu podjazdu, kolejne 25 km to głównie zjazd w dół, co prawda jest tu kilka krótkich podjazdów, jednak dzięki korzystnemu nachyleniu terenu udaje się mnie trzymać prędkość w granicach 33km/h. W końcu docieram do Białogardu, miasto ciągnie się w nieskończoność, mijają minuty, w końcu znajduję się u wylotu miasta. Jednak kolejne 34 km czeka mnie walka z silnym wiatrem, który do samego Kołobrzegu będzie dmuchał prosto w twarz i starał się uprzykrzyć końcówkę trasy. U wylotu miasta robię kolejny postój, ostatni już przed Kołobrzegiem.
Wiem co mnie czeka przez najbliższe 70-90 minut, pamiętam prognozę z meteo o kierunku i sile wiatru na dziś, więc tym razem zjadam więcej niż na poprzednich postojach, wypijam większość wody jaką mam jeszcze ze sobą, zostawiając około szklanki w bidonie na ostatnie 34 km, bukłak jest już pusty. Czas ruszać w kierunku morza na ostatni etap.
Z początku, walka z wiatrem jakoś mnie idzie, jednak powoli tracę siły i coraz mniej mam chęci na walę z wiatrem. Na skrzyżowaniu przed Karlinem, decyduję się na jazdę przez miasteczko, aby chociaż na krótko schować się przed wiatrem wśród zabudowań. Jednak miast szybko się kończy i zaczynają się dalsze zmagania z wiatrem, z każdą minutą zaczynam odczuwać coraz wyraźniej zmęczenie, powoli zwalniam, nawet już nie próbuję utrzymywać prędkości 30 km/h zadowalam się 28, aby stopniowo zwolnić do 26. Na podjazdach prędkość spada jeszcze bardziej, nie trzymam nawet 20km/h ostatnie 10 km przed Kołobrzegiem walcząc z silnym wiatrem kulam się zaledwie 22-25 km/h, jednak mam spory zapas czasu, który wypracowałem na odcinku Stare Drawsko - Białogard, więc się specjalnie tym nie przejmuję.
W końcu z dala widzę już miasto, cel już blisko, z niecierpliwością wypatruję tablicy z napisem KOŁOBRZEG, w końcu jest. Jestem prawie u celu, został jeszcze tylko kawałek do dworca i molo jeszcze tylko 10 minut i KONIEC.
Prawie u celu © toadi

Tablica informująca o lokalnych atrakcjach © toadi

Tradycyjnie już, można by rzec, zatrzymuje się przed tablicą określającą granice miasta, jest 17:34, mam godzinę do pociągu. Jestem szczęśliwy że dojechałem do celu, co prawda został jeszcze kawałek do dworca PKP i plaży, jednak to już nawet gdybym miał się czołgać było na wyciągnięcie ręki. Cieszę się w duszy że to już kres dzisiejszych zmagań, pomimo zmęczenia, pragnienia i silnego głodu jestem szczęśliwy, zadowolony, wszystko ze mnie schodzi.
Po wjechaniu do miasta, szybko docieram w rejon dworca, od kilku minut, może nawet więcej niż kilku minut mocno mnie ssie, jestem głodny, strasznie głodny, w gębie od prawie godziny nie gościła nawet kropla wody, za dworcem w okolicach plaży zatrzymuje się aby w końcu zaspokoić głód i pragnienie. Zamawiam na początek żurek, pierogi i herbatę. Jednak zanim skończyłem jeść domówiłem sobie naleśniki oraz schabowy z pyrami. O ten schabowy było jednak za dużo, ale to miało okazać się dopiero za chwilę, naleśniki z jakąś polewą i owocami szybko zniknęły z talerza, gdy dobrnąłem do połowy schabowego wyraźnie czułem się przejedzony, wynalazłszy jednak nie wiadomo skąd, jakieś rezerwy miejsca w żołądku i dokończyłem schabowego oraz pyry. Miałem chęć jeszcze na lody, jednak tylko chęć, miejsce na nie już by się nie znalazło.
Była prawie 18:30, albo szybko na dworzec i powrót do Poznania, albo na plaże której jeszcze nie widziałem, decyzja musiała zapaść szybko, gdyż do odjazdu pociągu było już niewiele czasu, a jeszcze bilet musiałem kupić, albo kierunek plaża i powrót z Koszalina do Poznania, jednakże ten drugi wariant miał pewien mankament, mankament w postaci dodatkowych 45 km do pokonania. Chęć spędzenia chociaż chwili nad brzegiem morza zwyciężyła, idę na plaże w pobliże molo, robię parę fotek, spędzam krótką chwilę wdychając nadmorskie powietrze z jodem, jednak silny i dość chłodny wiatr skutecznie zniechęca mnie do dłuższego pobytu na plaży. Zresztą na plaży pustki, za to tłumy ludzi na nadmorskim deptaku wśród bud jarmarcznych, sklepików, lodziarni, knajp itd. Przez ponad godzinę kręcę się rowerkiem po Kołobrzegu w strefie nadmorskiej, gdy dochodzi 20 w jednym ze sklepów kupuję butelkę wody, przelewam do bukłaka i powoli kieruję się w kierunku ronda, ronda przez które wjechałem do Kołobrzegu ponad 2 godziny temu.
Molo w Kołobrzegu © toadi

Morze pod Kołobrzegiem przywitało wiatrem, słońcem ale i chłodem © toadi

Plaża w Kołobrzegu © toadi

Morze © toadi

Rower na zasłużonym odpoczynku - plażuje © toadi

Zmęczony, najedzony, zadowolony © toadi

Okoliczna fauna © toadi


Jest 20:15 jadę 11 w kierunku Koszalina, wiatr który towarzyszył mnie w drodze z Białogardu do Kołobrzegu i skutecznie "umilał" podróż, ucichł, trochę szkoda, bo 45 km dmuchał by w plecy, a teraz cisza, listki prawie nie drgną, identycznie jak o poranku.
Staram się trzymać 30km/h, gdzieś w myślach zaświtała mnie idea aby podjechać jeszcze do jeziora Jamno. Kilometry szybko ubywają, słonko za moimi plecami coraz niżej, cień z każdą minutą się wydłuża, gdy minęła 21, słońce jest ledwo nad horyzontem, a wg słupków przydrożnych widać że mam za sobą dopiero 25km, jednak nie jadę nawet godziny. Gdy minęła 21:30 słońca od dobrych kilkunastu minut już nie widać i robi się coraz ciemniej, od prawie godziny dla własnego bezpieczeństwa jadę z zapalonymi światłami. Na drodze nr 11 co jakiś czas niemiła niespodzianka dla rowerzystów, zakaz jazdy rowerami, więc tam gdzie zakaz obowiązuję, jadę chodnikami i/lub ścieżkami rowerowymi o ile takowe są, na jednym z takich odcinków nie dostrzegam na czas dość wysokiego krawężnika i ze znaczną prędkością walę w niego, zablokowany amorek zajęczał, odblokował się a ja o włos nie zaliczam OTB, przez krótki moment jechałem tylko na przednim kole, aż zimny pot na mnie wyszedł, a może to skutek przemęczenia i wieczornego spadku temperatury. Na 35 km zatrzymuję się, robię fotkę aby sprawdzić czy cokolwiek wyjdzie na komórce przy ilości światła jaka jest, jednak wyszedł głównie mrok :(. W myślach nadal mam podjechanie do j. Jamno, jednak wiem że zdjęć żadnych już tam nie zrobię, nie znam terenu, nie wiem co mnie tam spotka, nie mam również mapy, więc pomimo, że zjazd na Jamno jest dobrze oznakowany, postanawiam sobie darować, może innym razem będzie dostatecznie dużo czasu aby tam zajechać i przed wszystkim za dnia a nie po zmroku.
Do dworca PKP zostało około 6 km, do odjazdu pociągu bardzo dużo czasu, więc odpuszczam i ostatnie 6 km jadę bardzo powoli w tempie około 14km/h, nie mam się do czego i gdzie spieszyć, jadę ścieżką rowerową i chodnikami, w końcu docieram do dworca, dochodzi godzina 22, kupuję bilet i pozostaje tylko czekać za pociągiem, czekać 2 godziny, około 11 w nocy dociera na dworzec Krzysztof, widać że jest bardzo zmęczony, i wkuty. Pociąg podjechał na peron jak to już pewnie w tradycji PKP z małym opóźnieniem, wsiadamy do ostatniego wagonu, konduktor ma pewne obiekcje co do tego, iż w składzie nie ma wagonu dla rowerów, jednak większych problemów nie stwarza. Większą część drogi siedzę na korytarzu, blokując przejście na tył wagonu i tym samym mając baczenie na rowery. Cześć trasy przesypiam co chwilę budząc się. Około 4 robi się widno, w pociągu jest bardzo zimno. Do Poznania docieramy o czasie. Żegnamy się na dworcu i ruszamy do domciu, pozostało jeszcze 7 km spokojnej jazdy. O 5 jestem w domciu, do wanny napuszczam gorącej wody, łykam aspirynkę, pajda chleba i do wanny. Cała niedziela to tylko sen i jedzenie. W poniedziałek rano do pracy, jadąc rowerem czuję w nogach zmęczenie, jednak nie jest źle, bywało znacznie gorzej.

Wyjazd udany jak dla mnie, chociaż tego dnia wolał bym przejazd z Kołobrzegu do Poznania, wiatr by wtedy nie przeszkadzał, a wręcz pomagał na trasie, więc i potu mniej bym z siebie dziś wylał. Bardzo dużo czasu przy niewielkiej ilości kilometrów które pokonałem schodzi na powolne jeżdżenie po Kołobrzegu, nie zdejmowałem licznika, więc nawet wtedy kiedy w tłumie prowadziłem rower zliczał przebyte kilometry oraz czas.

Poznań - Oborniki 29,21km 6:32-> jazda 1:00:15 29,21 km/h
Poznań - Czarnków 67,84km 8:15-> jazda 2:19:53 29,07km/h
Poznań - Trzcianka 85,04km 9:55-> jazda 2:55:20 29:16km/h
Poznań - Wałcz 116,16km 10:35-> jazda 3:59:08 29,16km/h
Poznań - Czaplinek 156,22km 13:32-> jazda 5:35:14 27,98 km/h
Poznań - St.Drawsko 163,34km 14:05-> jazda 5:54:12 27,68km/h
Poznań - Połczyn Zd.185,48km 15:02-> jazda 6:36:18 28,10km/h
Poznań - Białogard 213,92km 16:08-> jazda 7:30:45 28:46
Poznań - Kołobrzeg 253,19km 17:40 -> jazda 8:54:11 28,44 km/h
Koszalin - Kołobrzeg 45,2km 21:58 -> jazda 1:40:57 26,85 km/h
Dojazdy 16km
Kręcenie się po Kołobrzegu 6,05 km
Kategoria powyżej 200 km



Komentarze
toadi69
| 16:00 niedziela, 29 lipca 2012 | linkuj Marcin do tego szoska nie jest potrzebna, w 2009 przejechaliśmy na góralach tą samą trasę z powrotem PKP z Kołobrzegu, wtedy miałem jeszcze autorka, który był odrobinę cięższy od obecnego Giancika. Wystarczy tylko dwa dni wolnego czasu; jeden na jazdę do Kołobrzegu i powrót PKP, drugi na umieranie :)

z3waza
| 15:52 niedziela, 29 lipca 2012 | linkuj Nieźle, nieźle - ja też to wreszcie zrobię... jak wreszcie zafunduję sobie szosę.
toadi69
| 09:24 niedziela, 29 lipca 2012 | linkuj Jacek dzięki, ale relacja jest z tygodniowym poślizgiem :(
JPbike
| 09:22 niedziela, 29 lipca 2012 | linkuj Gratulacje Zbyszku, mocny i dzielny z Ciebie facet na rowerze !
Ciekawie i szczegółowo zrelacjonowałeś trzysetkowy wypad nad Bałtyk :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa serwo
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]