Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi toadi69 z miasteczka Poznań. Mam przejechane 7388.85 kilometrów w tym 2825.51 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.67 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.


baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy toadi69.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
105.76 km 60.00 km teren
04:18 h 24.60 km/h:
Maks. pr.:54.28 km/h
Temperatura:21.5
HR max:177 (100%)
HR avg:155 ( 87%)
Podjazdy:673 m
Kalorie: 3415 kcal

BM Suchy Las 2012

Niedziela, 12 sierpnia 2012 · dodano: 12.08.2012 | Komentarze 8

Nie planowałem startu w Suchym Lesie, na sobotę miałem całkowicie inne plany, które wykluczały start następnego dnia w Suchym Lesie. Jednak pogoda w sobotę była jaka była, czyli pochmurnie i deszcz wręcz wisiał w powietrzu, a w planach długa trasa, więc z początku postanowiłem przesuną wypad na niedzielę.
W Sobotę wieczór, jednak zmieniłem zamiary, postanowiłem że wystartuję w Suchym Lesie na dystansie Mega. Wieczorem wymieniłem blacik, który był już w stanie przedagonalnym, na asfaltowe drogi jeszcze się nadawał, przepuszczał bardzo rzadko, tylko przy próbie gwałtownego przyśpieszenia, ale w terenie nie rokował najlepiej. Sprawdzam czy przerzutka działa jak należy po zmianie blacika, na sucho bez sprawdzania w trasie, wydaje się że wszystko w najlepszym porządku, jednak wydaje się jest jak najbardziej uzasadnione.
Niedziela rano pobudka o 7:00, jedzonko i około 9:00 ruszam w kierunku na Suchy Las. Nie zdołałem wydostać się z osiedla a tu ktoś woła mnie z imienia. Obracam się nie widzę nikogo, zawracam i dostrzegam Marcina. Przyjechał z żoną odstawić dzieci :), zamieniamy dwa zdania i ruszam na Suchy Las.
Dojazd do Suchego Lasu, staram się jechać ostrożnie, aby niepotrzebnie nie męczyć się przed startem, siły przydadzą się na maratonie. Na moście Mieszka I, dostrzegam po przeciwnej stronie Maksa na kolarce, unoszę rękę do góry, jednak brak reakcji, pewnie nie widział mnie. Po około 40 minutach jestem na miejscu, za mną prawie 18km, z tego trochę w terenie.
Szybko reguluję formalności przedstartowe.
Mała pogawędka z Joanną i Marcinem (dzięki gdyby nie Ty o mało stracił bym licznik), Wojtkiem oraz Maciejem i jego znajomą, plus kilka osób. Idę ustawić się do sektora 3. Tam spotykam ekipę Bloom`a oraz witam się z Jackiem (JP), który właśnie udaje się do własnego sektorka. A tak swoją drogą dziś widać sporo koszulek teamowych, szkoda że wielu nie znam wcale albo ledwo z widzenia z innych maratonów.
Redaktor Kurek jak zwykle zajmuje się konferansjerką. Pojawiła się również TV WTK, przeprowadzają wywiady z wybranymi losowo osobami, w końcu nadchodzi chwila startu.

Pierwsze metry jak zwykle dość powoli i ociężale, przepychanie się w tłumie i pilnowanie aby w kogoś nie walnąć. Wyjazd na asfalt i większość rusza ostro, chcą dogonić ludzi z pierwszego sektora, ja również nie oszczędzam się i szybko zyskuje kilkanaście albo więcej lokat, podjazd ul. meteorytową wyprzedzam kolejne osoby, kilka osób wyprzedza mnie, jednak bilans jest wyraźnie dodatni. Dostrzegam kilka koszulek dziwnie znajomych - koszulek gogglowców, jestem zadowolony, brakuje mnie do nich od 5 do 10 metrów, do tych których widzę. Asfalt szybko się kończy, zjazd po kamykach w kierunku mety i slalom między parkanami, ruszamy ostro po dziurach właściwą trasą.

Na jednej z dziur łańcuch zeskakuje na środkową tarczę, pociągam manetkę, jednak nie chce wejść, przerzutka dostała już nieco błota, po paru próbach rezygnuję, jadę na środkowej. Zemściło się że nie sprawdziłem poprzedniego dnia na trasie czy przerzutka właściwie działa, ograniczyłem się wyłącznie do sprawdzenia na sucho :(
W pewnym momencie mam dość jazdy na wysokiej kadencji, zatrzymuje się z boku, pomagam wskoczyć na swoje miejsce łańcuchowi ręką, udaje się, reguluję na baryłce i ruszam dalej, wszystko co zyskałem na rozjeździe właśnie przepadło.
Błoto na poligonie jest niemiłosierne, widzę jak kilka osób wykonuje dziwne ewolucje ślizgając się, inni jeszcze ciekawsze ratując się przed upadkiem, jednak nie wszystkim się to udaje, w końcu są pierwsze ofiary, pierwsze osoby zaliczają kąpiel, jedna w kałuży wraz ze swoim rowerem, a druga dwa metry dalej leży na brzuszku w niezłym błocie, pewnie pompki robi, czyżby do komandosów chciał aplikować :). Robi się mały zator, niektórzy zatrzymują się bezradnie inni starają się jechać, ja jestem w drugiej grupie, pomimo że opony jadą gdzie chcą udaje mnie się jakoś ominąć dwójkę taplających się, co prawda samemu ratuję się przed upadkiem podpierając i odpychając prawą ręką od skarpy. Uff udało się, za sobą słyszę jeszcze jakiś plask, pewnie ktoś następny zaliczył błoto, nie obracam się aby samemu nie zaliczyć gleby.
W końcu po kilku długich minutach w grupie innych kolarzy wydostajemy się z błotnej pułapki krótki odcinek asfaltem pod górkę, na początku trzymam koło, widząc gościa ostro rwącego do przodu podczepiam się i po chwili wraz z nim jesteśmy w czubie peletoniku, wykorzystuję okazję i przed zjazdem na drugi OS w poligonowych błotach jestem na prowadzeniu, doganiamy kilku innych i ... pojechali prostu a ja i ktoś jeszcze zapatrzeni w koszulki przed nami nie dostrzegamy strzałek i zjazdu w lewo, za plecami tylko ktoś krzyknął że źle jedziemy zawracam i jestem na końcu grupki, którą wyprzedziłem na asfalcie.
Kolejny OS to odzyskiwanie utraconej pozycji, idzie mozolnie, ale co pewien czas przesuwam się do przodu, w pewnej chwili ktoś ostro tnie centralnie przez wielką kałuże i ... prawie w niej został, rower wpadł do osi, jednak OTB nie było, prędkość oraz stanięcie na pedałach i gostek jest już za kałużą, jednak przed następną chowa się za mnie i omija po prawej stronie. Coś przeszła jemu ochota na pokonywanie kałuż centralnie. Na wysokości jakichś ruin bloków lekki podjazd w błocie, zalepione opony nieźle się ślizgają, jak większości na tym odcinku, jednak jakoś się udaje pokonać tę przeszkodę, niektórzy schodzą z rowerów i podpychają dwa, trzy metry.
Ponownie wyjazd na asfalt, jest w połowie grupy kilku, no może kilkunastu rowerzystów, kałużę przed asfaltem biorę centralnie, jednak miejsce chyba nie trafiłem, i mam wodę w butach, było dość głęboko. Jacyś ludzie krzyczą aby omijać kałuże, jednak ja już jest na asfalcie, ostrzeżenie było ciut za późno.
Pierwsze metry trzymam się komuś na kole, nieco rozerwana grupka częściowo się skleja, jestem 3 licząc od pierwszego, tempo jest jednak między 30-35, troszkę wolno, gwałtownie przyśpieszam, i wyprzedzam mając nieco ponad 40 km/h, urwałem się, nie udało się nikomu siąść na koło. Doganiam trójkę tworzącą mały peletonik, na krótką chwilkę jestem 4, łapię oddech i łyk wody. Ponownie atakuje jak poprzednio, ponownie się udało, jednak ta trójka nie daję za wygraną, gonią.
Na wysokości ruin kościółka zaczyna brakować nieco pary, zwalniam, jednak po kilku chwilach ponownie nieco przyśpieszam. Teraz już oszczędzam siły, peleton zaczyna powoli mnie doganiać, czekam kiedy mnie ogarnie i będę mógł nieco odpocząć na kole. Wchłonięty zostałem na granicy Biedruska, liczyłem na szybciej. Przez Biedrusko jadę jako 3, 4 w peletonie, pilnuje się, chcę ponownie zaatakować na zjeździe przed szlakiem nadwarciańskim. Zaczyna się zjazd, atakuje i jako pierwszy skręcam na nadwarciański, staram się gonić uciekających przede mną, co kilka minut kogoś doganiam i wyprzedzam, w pewnym momencie już nie ma nikogo przede mną, a przynajmniej nie ma w odległości, którą ogarnia wzrok.
Mijam punkt pomiaru czasu, od kilku minut widzę że jakaś grupa mnie goni, z początku byli dość daleko ale z każdym kilometrem dystans się zmniejsza, jadę sam, peleton ma prościej. W Morasku na asfalcie sporo nadrabiają do mnie, ja z kolei doganiam i wyprzedzam kogoś na podjeździe na ul. Morenowej (do stacji wodociągów). Zjazd oznaczony wykrzyknikami, ręce lądują na hamulce, jednak staram się nie hamować, na końcu zjazdu, strażak krzyczy że ostro w prawo i pokazuje kierunek jazdy, a ja lecę prosto w kałużę, nie wiem co robić, na hamowanie nie ma czasu i miejsca, na ostrą zmianę kierunku nie widzę szans, przy tej prędkości skończyło by się wywrotką. Na szczęście kałuża nie jest przesadnie głęboka, nie trafiam też w niej na kinder niespodziankę w postaci kamienia czy jakiejś głębszej dziury. Jednak znacznie mnie spowolniła, na tyle mocno, że wchodząc w zakręt nie musiałem specjalnie mocno już hamować. Podjazd na najwyższy punkt maratonu, to ucieczka przed dwoma ścigającymi mnie kolarzami. Jednemu z nich udaje się mnie dojść i prześcignąć na początku szutrowego zjazdu, jednak ambicje wzięły górę nad rozsądkiem i mocno przyśpieszam, wyprzedzam gościa i za kilkadziesiąt metrów muszę ostro hamować, organizator ustawił barierki tak aby spowolnić wszystkich, Na punkcie pomiaru czasu mam 1:24:43 (jadąc mini miał bym 108 lokatę). Jak się później okażę miałem w tym momencie 6 minut straty do Marcina.
Slalom pokonany i ponownie opuszczam strefę kibica, początek drugiej pętli, ktoś krzyczy, ktoś głośno kibicuje mnie i motywuje żeby docisnąć. Ten doping nieco sił dodaje i chęci do walki. Jak się okazało dopingowali Seba284 oraz Grigor86 , brawo i dzięki chłopaki, żeście przyjechali pokibicować a i kilka fajnych fotek zrobił Grigor - dzięki za nie, jedną sobie nawet przyczyłem :)
toadi69 goni ile sił © grigor86


Kolejny wjazd na błotny odcinek, jestem nadal przed pościgiem, mimo że mam gościa praktycznie na kole jakoś nie kwapi się do wyprzedzania, pewnie nie chce ryzykować, podobnie jak poprzednim razem na błocku rower prowadza się jak i gdzie chce, jedyna różnica że jest bardzo luźno na trasie nie ma tłumu jak przy pierwszej pętli. Felerne miejsce z pierwszej pętli gdzie widziałem błotne kąpiele, a i samemu ratowałem się odepchnięciem od skarpy tym razem łatwiej pokonuje, nieźle mnie zarzuciło jednak mimo to sprawniej przejechałem. Wyraźnie czuję w nogach zmęczenie, jednak walczę i staram się nie dać, na asfalt wydostaje się pierwszy, jednak jadący za mną gostek atakuje i wyprzedza mnie, widać jednak że i On jest zmęczony, w ataku tym było mało impetu, więc bez trudu siadam na kole i jadę za nim. Ponownie zjazd w prawo na Glinno (powinno zwać się Błotno) i dalszy ciąg błotno-poligonowych atrakcji jakie zafundował nam organizator, taplając się wśród kałuż i błocka staram się trzymać za gościem, jednak nieco mnie odchodzi. Wyjazd na asfalt, bufet który ponownie ignoruje. nieco jednak zwalniam, aby pokonać asfaltowy odcinek w mini peletonie, jedziemy we troje, daje zmiany i stopniowo doganiamy pojedyncze osoby przed nami, jednak gościa który mnie uciekł nie udaje się dogonić, również On jedzie w mini peletonie.
Za Biedruskiem ponownie wjazd w szlak nadwarciański, wyraźnie czuję że nadchodzi kryzys, chętnie bym odpuścił na kilka minut aby odpocząć, jednak cały czas trzymam się grupki i powoli dochodzimy poprzedzające nas osoby, początkowo nasza trójka daje zmiany w tym ja. Na jednym z błotek gość za którym jechałem, a byłem bardzo blisko, poniżej metra, wpada w poślizg, najpierw ratuje się podpórką na prawą stronę, aby po chwili wyrzuciło go w lewo i w efekcie zatrzymuje się w zaroślach z lewej strony ścieżki, jestem na prowadzeniu grupki. Staram się trzymać tempo, doganiamy w końcu uciekinierów, najpierw jednego, a po pewnym czasie już za mostkiem drugiego. Ja jednak jestem już zajechany, nie wiem skąd mam siły aby się nadal trzymać i nie odpaść, chwilami prędkość oscyluje powyżej 30km/h a na lekkich zjazdach dochodzi do 37. Zaczynamy wyprzedzać ogon mini, pojedyncze osoby jadące dość wolno, widać że są bardziej zmęczone niż ja. Jednak spora grupka dogania nas, grupka która cały czas była około 100-200 metrów za nami, a przed którą uciekałem już od bardzo wielu kilometrów. Dłuższy czas trzymam się na końcu sporej grupy, w pewnym momencie jadący za mną gość odpada. Kilometr dalej dostrzegam, że facet który jedzie przede mną osłab a grupa ucieka, udaje się jakoś dospawać, jednak gostek został.
Lekka górka przed bufetem i okazuje się, że od dłuższego czasu jadę na rezerwie, grupa również mnie ucieka, sięgam do kieszonki wyjmuję kofeinę z guaraną wypijam, kilka łyków wody, w tym momencie jakiś gostek mnie wyprzedza i ucieka, jednak ja musiałem zwolnić aby się posilić. Po kilku długich chwilach zaczynam odczuwać że shot zaczyna działać, nieco przyśpieszam i powoli zaczynam zmniejszać dystans dzielący mnie do klienta, który kilka długich chwil temu mnie wyprzedził.
Gostek nieźle ciśnie, jednak dystans bardzo powoli się zmniejsza, co jakiś czas najpierw on, a po chwili ja wyprzedzamy ludzi z mini, czasami kogoś z mega na niezłym zgonie, mimo to jadą szybciej niż ci z mini. W końcu Morasko, i podjazd do stacji Aquanetu, nogi pieką, staram się jak mogę, ale wiele już nie mogę, mimo wszystko utrzymuję prędkość powyżej 22km/h, w pierwszej pętli było wyraźnie lepiej. Zjazd, tym razem bajorko na końcu zjazdu mnie nie zaskoczyło, zaskoczył mnie jakiś facio z psem, który łaził bez smyczy (pies nie facio), a może to i dobrze że nie był na smyczy, bo pewnie miał bym OTB, pies przebiegł na drugą stronę ścieżki, jego właściciel pozostał z przeciwnej.
Podjazd na "górę Morasko" wyprzedzam kogoś z mini, ślicznie schodzi na bok ustępując miejsca, schodzi gdyż podprowadza rower, pocieszam go że do mety tylko 2 km. Właśnie tylko 2km, a mnie brakuje aby dogonić gościa około 150 metrów. Przed szczytem jeszcze jeden z mini ustępuje miejsca, pięknie dziękuję i dociskam ile jeszcze mnie sił zostało, gdzieś tam mam nadzieję że może się uda jeszcze kogoś dogonić. Zjazd szutrem w dół i meta.
Mogło być lepiej, jednak pomimo wszystko i tak jestem zadowolony.
Czas 2:47:38 (Open: 104/146 w M4: 22/30).
Strata do zwycięzcy, przepaść - 31 minut
Strata do Marcina - 11 minut, nie udało się powtórzyć rezultatu z Lubrzy.
Strata do JP - 15 minut
Strata do Josipa - 15 minut

Joanna na mini była 5 w swej kategorii (18 na 38 kobiet) z niezłym czasem 1:38

Prędkość średnia 24,84km/h
Dystans 69,2km (około 50km w terenie)
Tętno maksymalne 177
Tętno średnie 165 (99% powyżej 153)
Przewyższenia - 465m skąd tyle się tego uzbierało
Różnica między najniższym i najwyższym punktem 100m, najwyższy punkt Morasko - 153 m.n.p.m., najniższy gdzieś w okolicach mostku na szlaku nadwarciańskim (53m.n.p.m.).

Po maratonie jak zwykle posiłek i piwko regeneracyjne, kilka chwil spędzonych na rozmowach, oczekiwanie na losowanie w tomboli, tym razem nikomu z nas szczęście nie dopisało. A później pozostało się pożegnać i wracać do domu.

Do domu wracałem spokojnie, starałem się nie wchodzić na 3 strefę mimo to w kilku miejscach przebiło 150. Trasa powrotna nieco różniła się od tej do Suchego Lasu, dołożyłem sobie kilka kilometrów w terenie, jednak jechałem znacznie spokojniej niż w trakcie maratonu, miało być regeneracyjni i było.

Dzień udany, pogoda i towarzystwo dopisały.
Moim zdaniem można było nieco jeszcze uatrakcyjnić trasę prowadząc ją w okolicach góry Morasko tak aby podjazd od strony schodów zaliczyć, następnie wzorem maratonów prowadzących na Dziewiczą, zjechać i ponownie podjechać z innej strony.

To znalazłem na temat MTB Suchy Las, nawet Team Goggle się w paru miejscach załapał :)
www.youtube.com/watch?list=PL025C2E9465485BD6&v=9KSZ_OnaSP8


Komentarze
klosiu
| 19:52 poniedziałek, 13 sierpnia 2012 | linkuj Fajnie że tak obficie piszesz, jest co czytać :). Trenować trzeba, następny Kaczmarek już niedługo :).
JoannaZygmunta
| 18:05 poniedziałek, 13 sierpnia 2012 | linkuj Dzięki za fotki :)
JPbike
| 16:41 poniedziałek, 13 sierpnia 2012 | linkuj Racja Zbyszku - takie maratony są świetnymi treningami :)
No właśnie - ja tez uważam to co napisałeś w ostatnim zdaniu odnośnie atrakcyjniejszej trasy.
bloom
| 07:56 poniedziałek, 13 sierpnia 2012 | linkuj https://fbcdn-sphotos-a-a.akamaihd.net/hphotos-ak-snc6/264925_351739178236002_756714863_n.jpg
bloom
| 22:09 niedziela, 12 sierpnia 2012 | linkuj Trasa była by dużo lepsza gdyby była odwrócona. Tyle byłoby dygania pod górkę !
toadi69
| 21:57 niedziela, 12 sierpnia 2012 | linkuj Grzegorz (imienniku) - na przyszłość nie czytaj na głos, a gęba mniej będzie bolała ;) pociesz się tym że mnie paluchy od klikania bolą.

Marcin - chyba tylko to zaważyło że wystartowałem, uznałem że start w maratonie jest mocnym treningiem z motywacją o jaką trudno jadąc poza maratonem. A co do emocji, fakt było dziś ich sporo.
z3waza
| 21:42 niedziela, 12 sierpnia 2012 | linkuj No i fajnie, że się zdecydowałeś pojechać... najlepszy trening to walka :) Tyle emocji nie dostarczy nic innego (no prawie :) )
grigor86
| 21:07 niedziela, 12 sierpnia 2012 | linkuj Ale żeś się rozpisał!!!! Aż mnie gęba boli od czytania!!! :-)))
Miło było Ci pokibicować i zobaczyć na żywca. Gratuluję udanego występu i powodzenia men w następnych maratonach.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa losie
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]