Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi toadi69 z miasteczka Poznań. Mam przejechane 7388.85 kilometrów w tym 2825.51 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.67 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.


baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy toadi69.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
111.95 km 69.00 km teren
05:10 h 21.67 km/h:
Maks. pr.:43.89 km/h
Temperatura:20.5
HR max:174 ( 98%)
HR avg:156 ( 88%)
Podjazdy:1135 m
Kalorie: 4251 kcal

Osieczna A.D.2012

Niedziela, 9 września 2012 · dodano: 12.09.2012 | Komentarze 14

Pobudka około 5 rano, szybkie jedzonko i wyjazd na Dworzec PKP jak zwykle nieco za późno więc z konieczności muszę jechać stosunkowo szybko, ale docieram na czas i zaplanowanym pociągiem jadę do Lipna pod Lesznem.
W pociągu spotykam Andrzeja K. W Lipnie jesteśmy kilka minut przed 9. Do Jeziorek pod Osieczną docieramy sprawnie chwilę po 9. Załatwienie formalności, numerki przypięte, i okazuje się że nadbagaż musimy wieść w trakcie maratonu ze sobą :(
O 10:00 wystartował maratonik XC dla juniorów po miejscowym parku, dzieciaki ostro walczyły ze sobą od pierwszej aż do ostatniej 7 pętli, a na nas, starszaków czas przyszedł o 11:00
Jak zwykle start w sporym tłoku, z początku ruszam nieco niemrawo, jednak w chwili kiedy zrównał się ze mną Andrzej, uznałem że zbyt niemrawo ruszam więc wydarłem co sił, tętno momentalnie przekracza 170 bpm, jednak jedzie mnie się nie najgorzej. Kamyki i gałązki uskakują spod kół, mimo że start jest delikatnie pod górkę, większość mocno pociska i wzbijają się tumany kurzu. Po chwili wyjazd na asfacik, naciskam mocno aby dojść grupkę która jedzie jakieś 100 metrów z przodu, kilka osób siada mi na koło, lekki podjazd, i wszyscy skręcają w pole, koniec szybkiej jazdy asfaltem kilka naciśnięć na korbę i łatwe się skończyło. Jedziemy wśród pól, a może właściwiej było by napisać wśród kurzu. Docieramy do skraju lasu i znikamy na leśnych ścieżkach. Nie wiem kiedy, nie wiem jak a tu pierwszy trudniejszy podjazd, głównie z przyczyny dużego zagęszczenia rowerzystów oraz piasku. W połowie podjazdu gostek wykłada się jak długi w poprzek ścieżki, nie zdołał się wypiąć z SPD, leży jak długi i wstać nie może, męczy się aby wypiąć buciory, jednak nie specjalnie to jemu wychodzi. W efekcie trzeba zsiąść z roweru i przenieść go wzorem innych boczkiem, ruszenie pod górkę, nie da rady, więc do szczytu drepczę.
Delikatnie pod górkę wzdłuż wyrębu, niebawem podjazd a Jagodę © toadi

Podjazd na Jagodę widziany z wierzy widokowej © toadi

Jagoda, na trasie zmagać przyszło się nie tylko z górkami, piaskiem i własnymi słabościami ale i z ułożonymi stertami gałęzi. © toadi

Znowu w siodle, krótki zjazd, kilka zakrętasów, mniejszych i większych podjazdów, przeszkód spowodowanych wyrębem lasu i w końcu zaczyna się piaszczysty podjazd na Jagodę, na podjeździe wybieram wariant przez piasek, szybko wyprzedzam jedną osobę, jednak zaczynają mnie boleć nogi, piasek jest za głęboki i zbyt wiele sił tracę na pokonanie go, uciekam na bok i po chwili jestem na szczycie.
Walka z piaskiem i podjazdem na Jagodę © toadi

Podjazd pod Jagodę © toadi

I jeszcze jedno ujęcie na podjeździe do Jagody © toadi

Zjazd w sporym tłumie, wymyty i rozjechany piach nie ułatwia zjazdu, więc jedna noga wypięta w pogotowiu w razie wywrotki, do której na szczęście nie doszło.
Pożyczone od Krzysztofa vel Rzepkok © toadi

Andrzej walczy dzielnie na zjeździe © toadi

A co się działo na zjeździe, uff, było gorąco dla wielu kończyło się lotami, dla innych wywrotkami, sporo fotek zrobił na zjeździe Rzepkok -> Zjazd z Jagody oczami Rzepkoka
Dość szybko jestem na dole, kieruję się wraz z tłumem nie bacząc specjalnie za strzałkami, aż w pewnej chwili dostrzegam oznaczenie rozjazdu i ktoś tam drze się GIGA PROSTO, MEGA W LEWO.
Ten czwarty z tyłu to ja :) © toadi

gdzieś z tyłu wlecze się sapiące Goggle ;) © toadi

Jadę prosto i przed mną już tylko mała grupka, którą staram się dojść, dzieli mnie do nich jakieś 100-200 metrów, jednak powoli odrabiam stratę, za mną ktoś tam jedzie, ale generalnie pusto, jak to zwykle na dłuższych dystansach. Stopniowo odrabiam stratę do uciekającej grupy, wysiłek jest spory, jadą nieco zbyt szybko jak dla mnie, więc tętno w granicach 170 oscyluje, czuję chwilami, że powinienem odpuścić nieco, jednak zostało mnie bardzo niewiele zaledwie kilka metrów. Docieramy do wioski, pierwszy nieco dłuższy docinek asfaltu, jednak na dzień dobry jest pod górkę, a nogi zaczynają strajkować, asfaltowy podjazd w Grodzisku daje mnie w kość, grupka do której tyle odrobiłem nieco mnie ucieka, jednak widzę że się rozerwała. Postanawiam gonić dalej. W końcu dochodzę ich. Jestem zadowolony z siebie, powoli przesuwam się do przodu, już dwóch lub trzech mam za sobą, od znajomego z Polska na Rowery dzieli mnie zaledwie dwóch rowerzystów. Wyraźnie czuję zmęczenie, staram się odpoczywać gdzie i kiedy się tylko da, w końcu docieramy do rowu z wodą, wszyscy z przodu zsiadają więc i ja zsiadam, w tym ....
Skurcz, ledwo mogę przekroczyć wąski strumyk, z dużym trudem robię dwa kroki, jednak ból jest coraz silniejszy, Wsiadam na rower i staram się mimo wszystko jechać, grupka ponownie mnie ucieka, wyprzedzają mnie osoby, które samemu 5 minut temu wyprzedziłem, jednak powoli ból przechodzi. Przyśpieszam i staram się ponownie nadrobić stratę. Jednak kiedy docieramy do kolejnego asfaltowego odcinka, odpuszczam na podjeździe, nie chcę ryzykować ponownie skurczy, i grupka definitywnie mnie odchodzi w siną dal. Dziurawy asfalt szybko się kończy, odcinek zjazdu po bruku nieźle trzęsie, jeszcze kilka silniejszych depnięć i docieram do bufetu. Za mną nikogo nie widać, więc zatrzymuję się i zaczynam pałaszować banany popijając pepsi, nie trwało długo jak jakaś ekipa w składzie około 10 osób szybko przemyka nie zatrzymując się na bufecie. Obracam się i widzę że jedzie jeszcze kilku, wsiadam i ruszam.
Dłuższy czas jadę samemu, około 300 metrów za mną jest trzech rowerzystów, dystans raz się zwiększa raz zmniejsza, w pewnej chwili widzę że jeden z nich się urwał i zaczyna mnie dochodzić. Po kilku minutach jedziemy razem, rozmawiamy....
W pewnej chwili gostek rzuca parę słów i stwierdza, iż przyśpiesza, będzie próbował dogonić jeszcze kogoś i jak powiedział tak uczynił. Jadę jemu na kole, nie trwa to jednak długo, facio po około kilometrze łapie pane i koniec dobrego, ponownie muszę jechać samemu, zanim odjadę pytam czy ma dętkę, jednak jest zaopatrzony w to co trzeba.
Jadę dalej we własnym tempie, staram się trzymać tętno pomiędzy 150-160, i jednocześnie kontroluję czy mnie ktoś nie goni. Jeszcze przed ponownym dojechaniem do miejscowości Grodzisko doganiam i wyprzedzam rowerzystę, który odpadł z jednej z grup, widać iż walczy i jest wypalony, spokojnie jemu odjeżdżam i po chwili ponownie jadę sam, tylko za mną od dłuższego czasu ekipa dwóch-trzech rowerzystów jedzie w oddaleniu do 300 metrów.
Przez Grodzisko przemykam dość szybko, korzystam z kolejnego odcinka asfaltowej drogi, nie ma tego za wiele ale jednak. Od Grodziska dalsza trasa maratonu prowadzi do punktu, w którym był rozjazd GIGA/MEGA, tymi samymi dróżkami, jednak w przeciwnym kierunku. Pusto, tylko w dali majaczy sylwetka jakiegoś rowerzysty, dość szybko doganiam, okazuje się jednak że nie ma numerka.
Punkt rozjazdu już blisko i kolejny maratończyk wyprzedzony, jednakże ten walczy i nie chce mnie odpuścić, muszę mocniej naciskać aby mu uciec. Teraz skręcam w lewo, chwila asfaltem, lekko pod górę i ponownie w las, jedziemy już trasą wspólną dla obu dystansów, wypracowałem pewną przewagę, dość bezpieczną, odcinek wzdłuż lasu wydawał się spokojny, więc jeszcze przed 50 km chcę przyjąć żel, odkręcam nakrętkę, trochę lepkiego żelu ląduje na palcach, chwytam w zęby tubę z żelem. Nie zauważyłem na czas dziury w efekcie żel ląduje na ścieżce, a mnie zostaje to co miałem na pacach, :(
Ostro z drugiego bufetu, byle nie dać się dogonić. © toadi

Na około 50 km jest bufet, kolejny raz zatrzymuje się aby z niego skorzystać, jedna z pań wyjmuje zapasowy żel z plecaka, szybko go otwieram i wysysam, zapijam pepsi, które serwują na bufecie, na placek nie ma już czasu, gdyż już mnie depczą po piętach, wsiadam na rower i uciekam, gostek szybko chwycił kubek i mnie goni. Lekki zjazd szeroką ścieżką dociskam co sił w efekcie uciekam na jakieś 20 metrów. Skręcamy w leśne chaszcze, podjazd pod górkę, między drzewami rozciągnięta po obu stronach taśma. Wiem że jak zsiądę z rowera to nie będę mógł zrobić kroku, skurcze chwytają kiedy tylko chce zrobić krok, tak było na bufecie, więc nie ryzykuję. Po śladach w piasku widzę że sporo osób wzniesienie pokonało z buta. Nogi pieką, powoli wspinam się na młynku. W końcu widzę koniec męki, przynajmniej tak mnie się wydawało. Na szczycie gwałtowny skręt i w dół, zmieniam biegi aby dokręcić, jednak po kilkunastu metrach zakręt o 180 stopni w piasku między drzewami, strasznie wąsko, aby nie wyrypać się chwytam za drzewo. Zakręt kończy się ostrym podjazdem ponownie na to samo wzniesienie, szybka zmiana biegów, ponownie na młynek, napęd aż trzeszczy. Mozolna wspinaczka, kiedy jestem na szczycie po mojej lewej trzech rowerzystów zaczyna zjazd, są na wyciągniecie ręki. Motywuje mnie to do mocniejszego naciskania na pedały, po kolejnych dwóch kombinacjach podjazd, zawrócenie, zjazd, zakręt i podjazd, jestem na wzniesieniu paręnaście metrów obok miejsca w którym pierwszy raz wjechałem :(. Zatrzymuje się na chwilę aby wyjąć fiolkę z tauryną i podobnymi wynalazkami, szybko wypijam strasznie gorzką miksturę zapijam wodą z bukłaka i ruszam. W gębie gorzko, więc co kilka chwil pociągam kolejny łyk wody.
Po 7 km zabawy w podjazdy i zjazdy w końcu ponownie szersze leśne ścieżki. Około 100-200 metrów za mną jakiś pościg, jeden rowerzysta nieco bliżej dwóch wyraźnie dalej. Uciekam i kontroluję odległość, jest dobrze nie widzę aby wyraźnie się kurczyła. Doganiam kolejnego rowerzystę, znajomego z Polska na Rowery, który walczy z silnym skurczem. Szeroka leśna ścieżka, zakręt ostro w prawo, biorę go po wewnętrznej jak większość zakrętów tego dnia, jednak zaraz za zakrętem pułapka. Ostro hamuję i zatrzymuję się kilka centymetrów przed kałużą, która jest prawie na całą szerokość ścieżki i sporej długości, nie chcę ryzykować przejazdu przez nią, jestem w nieciekawym miejscu, muszę się wycofać, aby ominąć ją z lewej, po prawej widać że ci którzy próbowali szli pieszo, z lewej da się swobodnie przejechać. W tym momencie dogania mnie pierwszy z grupy pościgowej i wyprzedza lewą stroną. Muszę zrobić kilka kroków i ponownie łapią mnie skurcze wsiadam i zaczynam gonić, kolejna dwójka dosłownie kilka metrów za mną, jest źle. Skurcze nie odpuszczają, złapały w obie łydki a do tego nie mogę sobie pozwolić na odpuszczenie, udaje się uciec jednak nie jestem w stanie dogonić gościa, który mnie wyprzedził. Popełniłem błąd na zakręcie, który przypłaciłem utratą jednego miejsca. Do samej mety już nie dam się nikomu wyprzedzić, ale nie uda się mnie również dojść jadącego z przodu rowerzysty.
Ostatnia prosta przed metą, nikogo przed nikogo za w zasięgu wzroku © toadi

Na metę docieram z czasem 3h:47m:32s
7/14 w M4
51/76 Open mężczyzn (54/81 wraz z kobietami)
strata do zwycięzcy 1h7 minut
W stosunku do ubiegłego roku, czas gorszy, ale i trasa trudniejsza, dłuższa, zwycięzcy również mieli gorsze czasy w porównaniu do edycji 2011.
Gdybym na trasie urwał 1 minutę i kilka sekund, wyprzedził bym ostatnie dwie kobiety z dystansu Mega :).

Za mną 69,7km z tego najwyżej 4 km asfaltem, reszta w terenie, w przeciwieństwie do poprzednich edycji w których brałem udział, zmniejszyli znacznie ilość odcinków asfaltowych, dołożyli leśnych duktów i podjazdów, podjazdów na tyle dużo zafundował organizator że wyszło prawie 980 metrów przewyższeń na 70 km wydawało by się płaskiej trasy.

Po maratonie jak zwykle makaronik, chwila odpoczynku, rozmów i tombola która nie okazała się dla mnie szczęśliwa. Około 17 wraz z Panem Andrzejem wsiadamy na rowery i kierujemy się do Lipna na dworzec PKP, tym razem jedziemy nieco okrężną trasą. W Osiecznej zagadaliśmy się i wyjechaliśmy inną drogą, jednak do Lipna docieramy na czas, robiąc sobie mały rozjazd 20 km :)
W Poznaniu jesteśmy o 20, jeszcze kilka kilometrów po poznańskich ulicach, jeszcze kilka mocniejszych depnięć z panem Andrzejem i jestem w domciu. Teraz tylko kąpiel, jedzonko, i spać, spać i odpoczywać.
Następnego dnia budzę się głodny jak wilk, nogi bolą, głównie miejsca w których łapały skurcze, jednak poniedziałek jakoś przecierpiałem. Wtorek okazuje się że jest jeszcze gorzej, ledwie mogę schodzić po schodach. Dziś już jest znacznie lepiej, wracam do stanu normalności, na Michałki muszę być sprawny i gotowy na 100km.

Link do zdjęć z maratonu, oczywiście nie ja jestem autorem
http://strefasportu.pl/galerie/2012_09_09_osieczna/


Komentarze
toadi69
| 04:37 piątek, 14 września 2012 | linkuj Marcin - krótko po starcie oraz do rozjazdu to faktycznie tasowałem się z kilkoma osobami, jednak od rozjazdu, to w większości samotne rzeźbienie ewentualnie pojedyncze osoby czy też małe grupki krótko po rozjeździe.

Przemek - czy wynik ładny, osobiście uważam, że był by ładniejszy gdybym miał czas z ubiegłego roku lub odrobinę lepszy od tego z 2011 przy dłuższej i trudniejszej trasie. Nawet gdzieś wśród przeglądanych fotek widziałem kawalkadę samochodów oczekujących na odblokowanie drogi przez policję, a możliwe że i ja gdzieś tam byłem wśród wielu dwukołowych przyczyn tego zatoru:)

Grzegorz - leżałem plackiem, najpierw jakieś 15 minut na trawie w okolicach mety, a później prawie godzinę we wannie i później po małym co nieco, zaszyłem się pod kołderką na długie godziny, a wpis sporządziłem ze sporym opóźnieniem, gdy już się dostatecznie odleżałem, do wtorku włącznie tylko leżeć, spać i żreć na nic więcej nie było chęci.
toadi69
| 04:37 piątek, 14 września 2012 | linkuj Marcin - krótko po starcie oraz do rozjazdu to faktycznie tasowałem się z kilkoma osobami, jednak od rozjazdu, to w większości samotne rzeźbienie ewentualnie pojedyncze osoby czy też małe grupki krótko po rozjeździe.

Przemek - czy wynik ładny, osobiście uważam, że był by ładniejszy gdybym miał czas z ubiegłego roku lub odrobinę lepszy od tego z 2011 przy dłuższej i trudniejszej trasie. Nawet gdzieś wśród przeglądanych fotek widziałem kawalkadę samochodów oczekujących na odblokowanie drogi przez policję, a możliwe że i ja gdzieś tam byłem wśród wielu dwukołowych przyczyn tego zatoru:)

Grzegorz - leżałem plackiem, najpierw jakieś 15 minut na trawie w okolicach mety, a później prawie godzinę we wannie i później po małym co nieco, zaszyłem się pod kołderką na długie godziny, a wpis sporządziłem ze sporym opóźnieniem, gdy już się dostatecznie odleżałem, do wtorku włącznie tylko leżeć, spać i żreć na nic więcej nie było chęci.
grigor86
| 22:15 czwartek, 13 września 2012 | linkuj Że też Tobie chce się tak pisać po takich znojach maratonowych....ja to bym pewnie plackiem leżał na podłodze :-)
Rodman
| 21:01 czwartek, 13 września 2012 | linkuj ładny wynik ! gratki :-)
tak właśnie myślałem, że tam gdzieś jedziesz jak stałem w korku "bo maraton jedzie" :D
z3waza
| 20:53 czwartek, 13 września 2012 | linkuj O! widzę że nawet ze starym Swatem się tasowałeś - gratki
toadi69
| 19:25 czwartek, 13 września 2012 | linkuj Asia, jednak miejsce na podium w Kole jest bardzo cenne, nie wspomnę o punktach do generalki
toadi69
| 19:23 czwartek, 13 września 2012 | linkuj no o jednym, w paru miejscach miał byś Tomek nie wesoło, jednak 90% trasy spokojnie dał byś radę
JoannaZygmunta
| 19:23 czwartek, 13 września 2012 | linkuj Fajny opis. Kiedyś też tam jechałam i mi się podobało. Szkoda, że się z gogolowym wyścigiem nałożyło.
bloom
| 19:22 czwartek, 13 września 2012 | linkuj Termin był zarezerwowany, niestety w piątek wymieniałem tarcze i klocki. 1 hamulec sie zapowietrzył, nie miałem przyrządów żeby naprawic problem, a o 1 hamulcu nie bd jeździł.
toadi69
| 18:52 czwartek, 13 września 2012 | linkuj Tomek, zgadzam się że 64sto robią niezłą imprezkę w Osiecznej, a trasa z roku na rok jest coraz bardziej wymagająca. Żałuj żeś nie przyjechał, za rok rezerwuj sobie termin

Jakub - trasa była trudna jak na Wlkp, suma podjazdów ponad 900 metrów nieco mówi o trasie, też walczyłem ze skurczami, jednak u mnie było nieco inaczej, musiałem cały czas siedzieć w siodle, gdyż nawet zatrzymanie na bufecie skutkowało skurczami, a o podchodzeniu z buta nie było mowy.

Mariusz, Twoje opisy czyta się wyśmienicie, szkoda tylko że nie poszło jak chciałeś w Karpaczu. Andrzej walczy o generalkę, więc kolejne dwa starty zalicza u Grabka, ale muszę przyznać jak na jego latka to mocny facet z niego.

Maciej do zobaczenia na Michałkach :), a jak widzę i u Ciebie była niedziela pełna wrażeń
MaciejBrace
| 18:31 czwartek, 13 września 2012 | linkuj Bardzo fajny opis - gratulacje
klosiu
| 17:36 czwartek, 13 września 2012 | linkuj Super opis, zresztą ostatnio sobie przeglądałem twojego bloga i fajnie się to czyta :). Szkoda że Goggle było niedoreprezentowane w Osiecznej, tylko raz tam jechałem, a trasa mi się nawet podobała. Ale cóż, tak bywa. Co tam u Andrzeja, dawno go nie widziałem :). Ponoć w tym roku Grabka jeździł?
jakub1
| 09:14 czwartek, 13 września 2012 | linkuj Walka była ostra. Jak na wlkp to trasa dość wymagająca ,łydy jeszcze dzisiaj czuję. Michałki odpuszczam. Pozdrawiam
bloom
| 08:50 czwartek, 13 września 2012 | linkuj Przez takie wpisy niezwykle żałuję, że tam nie pojechałem. Widzę ze trasa była jeszcze lepsza, żadnych problemów z oznakowaniem itd ! 64100 robi niezłą reklamę regionowi !
Do zobaczenia na michałkach :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa kowst
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]