Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi toadi69 z miasteczka Poznań. Mam przejechane 7388.85 kilometrów w tym 2825.51 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.67 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.


baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy toadi69.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
105.76 km 60.00 km teren
04:18 h 24.60 km/h:
Maks. pr.:54.28 km/h
Temperatura:21.5
HR max:177 (100%)
HR avg:155 ( 87%)
Podjazdy:673 m
Kalorie: 3415 kcal

BM Suchy Las 2012

Niedziela, 12 sierpnia 2012 · dodano: 12.08.2012 | Komentarze 8

Nie planowałem startu w Suchym Lesie, na sobotę miałem całkowicie inne plany, które wykluczały start następnego dnia w Suchym Lesie. Jednak pogoda w sobotę była jaka była, czyli pochmurnie i deszcz wręcz wisiał w powietrzu, a w planach długa trasa, więc z początku postanowiłem przesuną wypad na niedzielę.
W Sobotę wieczór, jednak zmieniłem zamiary, postanowiłem że wystartuję w Suchym Lesie na dystansie Mega. Wieczorem wymieniłem blacik, który był już w stanie przedagonalnym, na asfaltowe drogi jeszcze się nadawał, przepuszczał bardzo rzadko, tylko przy próbie gwałtownego przyśpieszenia, ale w terenie nie rokował najlepiej. Sprawdzam czy przerzutka działa jak należy po zmianie blacika, na sucho bez sprawdzania w trasie, wydaje się że wszystko w najlepszym porządku, jednak wydaje się jest jak najbardziej uzasadnione.
Niedziela rano pobudka o 7:00, jedzonko i około 9:00 ruszam w kierunku na Suchy Las. Nie zdołałem wydostać się z osiedla a tu ktoś woła mnie z imienia. Obracam się nie widzę nikogo, zawracam i dostrzegam Marcina. Przyjechał z żoną odstawić dzieci :), zamieniamy dwa zdania i ruszam na Suchy Las.
Dojazd do Suchego Lasu, staram się jechać ostrożnie, aby niepotrzebnie nie męczyć się przed startem, siły przydadzą się na maratonie. Na moście Mieszka I, dostrzegam po przeciwnej stronie Maksa na kolarce, unoszę rękę do góry, jednak brak reakcji, pewnie nie widział mnie. Po około 40 minutach jestem na miejscu, za mną prawie 18km, z tego trochę w terenie.
Szybko reguluję formalności przedstartowe.
Mała pogawędka z Joanną i Marcinem (dzięki gdyby nie Ty o mało stracił bym licznik), Wojtkiem oraz Maciejem i jego znajomą, plus kilka osób. Idę ustawić się do sektora 3. Tam spotykam ekipę Bloom`a oraz witam się z Jackiem (JP), który właśnie udaje się do własnego sektorka. A tak swoją drogą dziś widać sporo koszulek teamowych, szkoda że wielu nie znam wcale albo ledwo z widzenia z innych maratonów.
Redaktor Kurek jak zwykle zajmuje się konferansjerką. Pojawiła się również TV WTK, przeprowadzają wywiady z wybranymi losowo osobami, w końcu nadchodzi chwila startu.

Pierwsze metry jak zwykle dość powoli i ociężale, przepychanie się w tłumie i pilnowanie aby w kogoś nie walnąć. Wyjazd na asfalt i większość rusza ostro, chcą dogonić ludzi z pierwszego sektora, ja również nie oszczędzam się i szybko zyskuje kilkanaście albo więcej lokat, podjazd ul. meteorytową wyprzedzam kolejne osoby, kilka osób wyprzedza mnie, jednak bilans jest wyraźnie dodatni. Dostrzegam kilka koszulek dziwnie znajomych - koszulek gogglowców, jestem zadowolony, brakuje mnie do nich od 5 do 10 metrów, do tych których widzę. Asfalt szybko się kończy, zjazd po kamykach w kierunku mety i slalom między parkanami, ruszamy ostro po dziurach właściwą trasą.

Na jednej z dziur łańcuch zeskakuje na środkową tarczę, pociągam manetkę, jednak nie chce wejść, przerzutka dostała już nieco błota, po paru próbach rezygnuję, jadę na środkowej. Zemściło się że nie sprawdziłem poprzedniego dnia na trasie czy przerzutka właściwie działa, ograniczyłem się wyłącznie do sprawdzenia na sucho :(
W pewnym momencie mam dość jazdy na wysokiej kadencji, zatrzymuje się z boku, pomagam wskoczyć na swoje miejsce łańcuchowi ręką, udaje się, reguluję na baryłce i ruszam dalej, wszystko co zyskałem na rozjeździe właśnie przepadło.
Błoto na poligonie jest niemiłosierne, widzę jak kilka osób wykonuje dziwne ewolucje ślizgając się, inni jeszcze ciekawsze ratując się przed upadkiem, jednak nie wszystkim się to udaje, w końcu są pierwsze ofiary, pierwsze osoby zaliczają kąpiel, jedna w kałuży wraz ze swoim rowerem, a druga dwa metry dalej leży na brzuszku w niezłym błocie, pewnie pompki robi, czyżby do komandosów chciał aplikować :). Robi się mały zator, niektórzy zatrzymują się bezradnie inni starają się jechać, ja jestem w drugiej grupie, pomimo że opony jadą gdzie chcą udaje mnie się jakoś ominąć dwójkę taplających się, co prawda samemu ratuję się przed upadkiem podpierając i odpychając prawą ręką od skarpy. Uff udało się, za sobą słyszę jeszcze jakiś plask, pewnie ktoś następny zaliczył błoto, nie obracam się aby samemu nie zaliczyć gleby.
W końcu po kilku długich minutach w grupie innych kolarzy wydostajemy się z błotnej pułapki krótki odcinek asfaltem pod górkę, na początku trzymam koło, widząc gościa ostro rwącego do przodu podczepiam się i po chwili wraz z nim jesteśmy w czubie peletoniku, wykorzystuję okazję i przed zjazdem na drugi OS w poligonowych błotach jestem na prowadzeniu, doganiamy kilku innych i ... pojechali prostu a ja i ktoś jeszcze zapatrzeni w koszulki przed nami nie dostrzegamy strzałek i zjazdu w lewo, za plecami tylko ktoś krzyknął że źle jedziemy zawracam i jestem na końcu grupki, którą wyprzedziłem na asfalcie.
Kolejny OS to odzyskiwanie utraconej pozycji, idzie mozolnie, ale co pewien czas przesuwam się do przodu, w pewnej chwili ktoś ostro tnie centralnie przez wielką kałuże i ... prawie w niej został, rower wpadł do osi, jednak OTB nie było, prędkość oraz stanięcie na pedałach i gostek jest już za kałużą, jednak przed następną chowa się za mnie i omija po prawej stronie. Coś przeszła jemu ochota na pokonywanie kałuż centralnie. Na wysokości jakichś ruin bloków lekki podjazd w błocie, zalepione opony nieźle się ślizgają, jak większości na tym odcinku, jednak jakoś się udaje pokonać tę przeszkodę, niektórzy schodzą z rowerów i podpychają dwa, trzy metry.
Ponownie wyjazd na asfalt, jest w połowie grupy kilku, no może kilkunastu rowerzystów, kałużę przed asfaltem biorę centralnie, jednak miejsce chyba nie trafiłem, i mam wodę w butach, było dość głęboko. Jacyś ludzie krzyczą aby omijać kałuże, jednak ja już jest na asfalcie, ostrzeżenie było ciut za późno.
Pierwsze metry trzymam się komuś na kole, nieco rozerwana grupka częściowo się skleja, jestem 3 licząc od pierwszego, tempo jest jednak między 30-35, troszkę wolno, gwałtownie przyśpieszam, i wyprzedzam mając nieco ponad 40 km/h, urwałem się, nie udało się nikomu siąść na koło. Doganiam trójkę tworzącą mały peletonik, na krótką chwilkę jestem 4, łapię oddech i łyk wody. Ponownie atakuje jak poprzednio, ponownie się udało, jednak ta trójka nie daję za wygraną, gonią.
Na wysokości ruin kościółka zaczyna brakować nieco pary, zwalniam, jednak po kilku chwilach ponownie nieco przyśpieszam. Teraz już oszczędzam siły, peleton zaczyna powoli mnie doganiać, czekam kiedy mnie ogarnie i będę mógł nieco odpocząć na kole. Wchłonięty zostałem na granicy Biedruska, liczyłem na szybciej. Przez Biedrusko jadę jako 3, 4 w peletonie, pilnuje się, chcę ponownie zaatakować na zjeździe przed szlakiem nadwarciańskim. Zaczyna się zjazd, atakuje i jako pierwszy skręcam na nadwarciański, staram się gonić uciekających przede mną, co kilka minut kogoś doganiam i wyprzedzam, w pewnym momencie już nie ma nikogo przede mną, a przynajmniej nie ma w odległości, którą ogarnia wzrok.
Mijam punkt pomiaru czasu, od kilku minut widzę że jakaś grupa mnie goni, z początku byli dość daleko ale z każdym kilometrem dystans się zmniejsza, jadę sam, peleton ma prościej. W Morasku na asfalcie sporo nadrabiają do mnie, ja z kolei doganiam i wyprzedzam kogoś na podjeździe na ul. Morenowej (do stacji wodociągów). Zjazd oznaczony wykrzyknikami, ręce lądują na hamulce, jednak staram się nie hamować, na końcu zjazdu, strażak krzyczy że ostro w prawo i pokazuje kierunek jazdy, a ja lecę prosto w kałużę, nie wiem co robić, na hamowanie nie ma czasu i miejsca, na ostrą zmianę kierunku nie widzę szans, przy tej prędkości skończyło by się wywrotką. Na szczęście kałuża nie jest przesadnie głęboka, nie trafiam też w niej na kinder niespodziankę w postaci kamienia czy jakiejś głębszej dziury. Jednak znacznie mnie spowolniła, na tyle mocno, że wchodząc w zakręt nie musiałem specjalnie mocno już hamować. Podjazd na najwyższy punkt maratonu, to ucieczka przed dwoma ścigającymi mnie kolarzami. Jednemu z nich udaje się mnie dojść i prześcignąć na początku szutrowego zjazdu, jednak ambicje wzięły górę nad rozsądkiem i mocno przyśpieszam, wyprzedzam gościa i za kilkadziesiąt metrów muszę ostro hamować, organizator ustawił barierki tak aby spowolnić wszystkich, Na punkcie pomiaru czasu mam 1:24:43 (jadąc mini miał bym 108 lokatę). Jak się później okażę miałem w tym momencie 6 minut straty do Marcina.
Slalom pokonany i ponownie opuszczam strefę kibica, początek drugiej pętli, ktoś krzyczy, ktoś głośno kibicuje mnie i motywuje żeby docisnąć. Ten doping nieco sił dodaje i chęci do walki. Jak się okazało dopingowali Seba284 oraz Grigor86 , brawo i dzięki chłopaki, żeście przyjechali pokibicować a i kilka fajnych fotek zrobił Grigor - dzięki za nie, jedną sobie nawet przyczyłem :)
toadi69 goni ile sił © grigor86


Kolejny wjazd na błotny odcinek, jestem nadal przed pościgiem, mimo że mam gościa praktycznie na kole jakoś nie kwapi się do wyprzedzania, pewnie nie chce ryzykować, podobnie jak poprzednim razem na błocku rower prowadza się jak i gdzie chce, jedyna różnica że jest bardzo luźno na trasie nie ma tłumu jak przy pierwszej pętli. Felerne miejsce z pierwszej pętli gdzie widziałem błotne kąpiele, a i samemu ratowałem się odepchnięciem od skarpy tym razem łatwiej pokonuje, nieźle mnie zarzuciło jednak mimo to sprawniej przejechałem. Wyraźnie czuję w nogach zmęczenie, jednak walczę i staram się nie dać, na asfalt wydostaje się pierwszy, jednak jadący za mną gostek atakuje i wyprzedza mnie, widać jednak że i On jest zmęczony, w ataku tym było mało impetu, więc bez trudu siadam na kole i jadę za nim. Ponownie zjazd w prawo na Glinno (powinno zwać się Błotno) i dalszy ciąg błotno-poligonowych atrakcji jakie zafundował nam organizator, taplając się wśród kałuż i błocka staram się trzymać za gościem, jednak nieco mnie odchodzi. Wyjazd na asfalt, bufet który ponownie ignoruje. nieco jednak zwalniam, aby pokonać asfaltowy odcinek w mini peletonie, jedziemy we troje, daje zmiany i stopniowo doganiamy pojedyncze osoby przed nami, jednak gościa który mnie uciekł nie udaje się dogonić, również On jedzie w mini peletonie.
Za Biedruskiem ponownie wjazd w szlak nadwarciański, wyraźnie czuję że nadchodzi kryzys, chętnie bym odpuścił na kilka minut aby odpocząć, jednak cały czas trzymam się grupki i powoli dochodzimy poprzedzające nas osoby, początkowo nasza trójka daje zmiany w tym ja. Na jednym z błotek gość za którym jechałem, a byłem bardzo blisko, poniżej metra, wpada w poślizg, najpierw ratuje się podpórką na prawą stronę, aby po chwili wyrzuciło go w lewo i w efekcie zatrzymuje się w zaroślach z lewej strony ścieżki, jestem na prowadzeniu grupki. Staram się trzymać tempo, doganiamy w końcu uciekinierów, najpierw jednego, a po pewnym czasie już za mostkiem drugiego. Ja jednak jestem już zajechany, nie wiem skąd mam siły aby się nadal trzymać i nie odpaść, chwilami prędkość oscyluje powyżej 30km/h a na lekkich zjazdach dochodzi do 37. Zaczynamy wyprzedzać ogon mini, pojedyncze osoby jadące dość wolno, widać że są bardziej zmęczone niż ja. Jednak spora grupka dogania nas, grupka która cały czas była około 100-200 metrów za nami, a przed którą uciekałem już od bardzo wielu kilometrów. Dłuższy czas trzymam się na końcu sporej grupy, w pewnym momencie jadący za mną gość odpada. Kilometr dalej dostrzegam, że facet który jedzie przede mną osłab a grupa ucieka, udaje się jakoś dospawać, jednak gostek został.
Lekka górka przed bufetem i okazuje się, że od dłuższego czasu jadę na rezerwie, grupa również mnie ucieka, sięgam do kieszonki wyjmuję kofeinę z guaraną wypijam, kilka łyków wody, w tym momencie jakiś gostek mnie wyprzedza i ucieka, jednak ja musiałem zwolnić aby się posilić. Po kilku długich chwilach zaczynam odczuwać że shot zaczyna działać, nieco przyśpieszam i powoli zaczynam zmniejszać dystans dzielący mnie do klienta, który kilka długich chwil temu mnie wyprzedził.
Gostek nieźle ciśnie, jednak dystans bardzo powoli się zmniejsza, co jakiś czas najpierw on, a po chwili ja wyprzedzamy ludzi z mini, czasami kogoś z mega na niezłym zgonie, mimo to jadą szybciej niż ci z mini. W końcu Morasko, i podjazd do stacji Aquanetu, nogi pieką, staram się jak mogę, ale wiele już nie mogę, mimo wszystko utrzymuję prędkość powyżej 22km/h, w pierwszej pętli było wyraźnie lepiej. Zjazd, tym razem bajorko na końcu zjazdu mnie nie zaskoczyło, zaskoczył mnie jakiś facio z psem, który łaził bez smyczy (pies nie facio), a może to i dobrze że nie był na smyczy, bo pewnie miał bym OTB, pies przebiegł na drugą stronę ścieżki, jego właściciel pozostał z przeciwnej.
Podjazd na "górę Morasko" wyprzedzam kogoś z mini, ślicznie schodzi na bok ustępując miejsca, schodzi gdyż podprowadza rower, pocieszam go że do mety tylko 2 km. Właśnie tylko 2km, a mnie brakuje aby dogonić gościa około 150 metrów. Przed szczytem jeszcze jeden z mini ustępuje miejsca, pięknie dziękuję i dociskam ile jeszcze mnie sił zostało, gdzieś tam mam nadzieję że może się uda jeszcze kogoś dogonić. Zjazd szutrem w dół i meta.
Mogło być lepiej, jednak pomimo wszystko i tak jestem zadowolony.
Czas 2:47:38 (Open: 104/146 w M4: 22/30).
Strata do zwycięzcy, przepaść - 31 minut
Strata do Marcina - 11 minut, nie udało się powtórzyć rezultatu z Lubrzy.
Strata do JP - 15 minut
Strata do Josipa - 15 minut

Joanna na mini była 5 w swej kategorii (18 na 38 kobiet) z niezłym czasem 1:38

Prędkość średnia 24,84km/h
Dystans 69,2km (około 50km w terenie)
Tętno maksymalne 177
Tętno średnie 165 (99% powyżej 153)
Przewyższenia - 465m skąd tyle się tego uzbierało
Różnica między najniższym i najwyższym punktem 100m, najwyższy punkt Morasko - 153 m.n.p.m., najniższy gdzieś w okolicach mostku na szlaku nadwarciańskim (53m.n.p.m.).

Po maratonie jak zwykle posiłek i piwko regeneracyjne, kilka chwil spędzonych na rozmowach, oczekiwanie na losowanie w tomboli, tym razem nikomu z nas szczęście nie dopisało. A później pozostało się pożegnać i wracać do domu.

Do domu wracałem spokojnie, starałem się nie wchodzić na 3 strefę mimo to w kilku miejscach przebiło 150. Trasa powrotna nieco różniła się od tej do Suchego Lasu, dołożyłem sobie kilka kilometrów w terenie, jednak jechałem znacznie spokojniej niż w trakcie maratonu, miało być regeneracyjni i było.

Dzień udany, pogoda i towarzystwo dopisały.
Moim zdaniem można było nieco jeszcze uatrakcyjnić trasę prowadząc ją w okolicach góry Morasko tak aby podjazd od strony schodów zaliczyć, następnie wzorem maratonów prowadzących na Dziewiczą, zjechać i ponownie podjechać z innej strony.

To znalazłem na temat MTB Suchy Las, nawet Team Goggle się w paru miejscach załapał :)
www.youtube.com/watch?list=PL025C2E9465485BD6&v=9KSZ_OnaSP8

Dane wyjazdu:
80.00 km 10.00 km teren
03:05 h 25.95 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

do/z pracy

Środa, 8 sierpnia 2012 · dodano: 12.08.2012 | Komentarze 0

Całotygodniowy zbiór dojazdów i powrotów z pracy, w środę nieco zmieniłem zwykle pokonywaną trasę, dokładając nieco km w terenie.
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
201.00 km 10.00 km teren
06:56 h 28.99 km/h:
Maks. pr.:48.57 km/h
Temperatura:15.3
HR max:170 ( 96%)
HR avg:141 ( 79%)
Podjazdy:618 m
Kalorie: 4650 kcal

Nocne szalone 200 km

Sobota, 4 sierpnia 2012 · dodano: 05.08.2012 | Komentarze 6

Ktoś tam rzucił hasło nocnej eskapady, ktoś inny zaproponował wyjazd nad Bałtyk nawet podał trasę proponowaną, tych ktosiów znamy z imienia i nazwiska :) Jeszcze inne narwane ktosie podchwyciły temat i nocą z piątku na sobotę pojawiło się 7 nieźle porypanych na rondzie Witosa/Obornicka/Lechicka/Lutycka.

(c)Jacek P.

(c)Marcin
Po kilku minutach rozmowy okazuje się że 5 pojedzie na szoskach Jacek, Jarek, Marcin, Marek, Mariusz, ja na czymś pomiędzy góralem a szoską oraz Jacek P. na góralu. Parę fotek na stacji BP i ruszamy na Oborniki. Od początku tempo mocne prędkości oscylują znacznie powyżej 30km/h, dość powiedzieć że w Obornikach byliśmy po 45 minutach (25km)i wykręciliśmy na tym etapie średnią 33km/h. W samych Obornikach zwalniamy, nieco zakrętów skrzyżowań, ludzi pałętających się bez celu, wśród co niektórych wzbudzamy pewne emocje, słychać jakieś okrzyki o tour de … coś tam. Za Obornikami ponownie nabieramy prędkości, jedziemy utrzymując prędkość powyżej 30 km/h, początkowo niewielka mgła, która tu i ówdzie pojawiała się przed Obornikami, jest coraz gęstsza i na coraz większych odcinkach. Na okularach osadzają się kropelki wody, podobnie na naszych światełkach, więc w pierwszej kolejności wszyscy zdejmują okulary, co jakiś czas przecieramy też światła, przez chwile nieco lepiej oświetlają. Czuję na rękach wilgoć, krople wody spływają po twarzy oraz rękach, to ta piekielna mgła się osadza i wszystko zaczyna być wilgotne. Gdzieś za Pałajewkiem łapie mnie pierwszy skurcz, Nieco zostaję z tyłu, przechodzi więc podganiam peleton, kolejny łapie mnie jakieś 4-5 km przed Czarnkowem, ten jest mocniejszy i znacznie bardziej mnie trzyma, już wiem że dalsza jazda nad morze w tym tempie nie ma sensu, gdyż albo będę spowalniał całość nie dając zmian i jadąc wyłącznie na kole, albo wcześniej czy później odpadnę nie mając już sił ani na dalszą jazdę ani na powrót. Przez Czarnków jedzie mnie się całkiem przyjemnie, pomijając grupkę lokalnych miłośników alkoholi wyskokowych, co to po paru głębszych wychodzą na drogę próbując zatrzymać najpierw peleton a następnie mnie. Krótki postój na moście nad Notecią, gdzie ogłaszam decyzję że tylko do Trzcianki jadę z grupą, a następnie wracam z Jackiem do Poznania.
W tym momencie moja średnia to nadal 32km/h, chłopacy powinni mieć nieco wyższą, gdyż był moment kiedy odpadłem od grupy i parę sekund wcześniej dojechali do mostu.

(c) Jacek P
Gdzieś za Czarnkowem mgła ustępuje, spore odcinki są całkiem przyjemne, jednak jadę na końcu peletonu, oszczędzając się. W końcu docieramy do Trzcianki, dochodzi godzina 3 w nocy, w siodełkach od 2 godzin i 50 minut z krótkimi przerwami po 7 i 8 minut. Przy drodze jest czynna stacja benzynowa, więc cały peleton skręca na pierwszy większy postój. Średnia 31,6km/h sporo. Po dłuższym postoju, ponad półgodzinnym większa część rusza na Wałcz, a ja z Jackiem kierujemy się na Poznań, jest 3:30 w nocy. Pierwsze kilometry staram się dawać zmiany co około 5 minut, wydaje się, że będzie dobrze. W Czarnkowie podjazd w kierunku Poznania jednak wykańcza mnie. Do Czarnkowa trzymamy na zmianę z Jackiem prędkość w granicach 32 km/h, jednak w mieście kiedy na jego wylocie w kierunku Poznania zaczyna się dość długi podjazd gdzie na odcinku 3 km różnica wzniesień wynosiła 67m siły ze mnie zeszły. Od tego momentu trzymałem koło za Jackiem, na zmiany nie wychodziłem. Jeszcze przed podjazdem w Czarnkowie nasza średnia była w granicach 31,6km/h czyli tyle samo co w Trzciance.
Za Czarnkowem praktycznie cały czas jedziemy we mgle, około 4:30 rozwidnia się, jednak pomimo iż jest wyraźnie jaśniej, mgła skutecznie ogranicza widoczność. Tak docieramy w okolice Obornik, gdzie łapie mnie kolejny trzeci już dziś skurcz w lewej łydce. Zatrzymujemy się na kilka minut, w tym czasie mnie skurcz nieco przechodzi. Po niecałych 8 km jesteśmy w Obornikach, średnia nadal w granicach 31,1 km, sporo jednak tylko dzięki wytrwałości i determinacji Jacka, który od Czarnkowa do Obornik cały czas robił za konia, a ja starałem się jedynie trzymać na jego kole. Przez Oborniki które dopiero co się budziły z snu, jedziemy spokojnie, jednak od prawie godziny widać że ruch na drodze znacznie się wzmógł, większość samochodów jedzie w przeciwnym kierunku, nad morze. Za Obornikami, nie chcę opóźniać Jacka, więc proponuje jemu aby dalej już jechał sam i nie zważał na mnie, samemu dość mocno zwalniam i już po chwili Jacek na podjeździe staje na pedały i szybko oddala się we mgle.
Zwalniam na samym podjeździe, jednak za podjazdem też nie przyśpieszam przez około 15 minut jadę z prędkością około 20-24km/h muszę nieco odpocząć i złapać drugi oddech. Gdy zaczynam odczuwać że jest już lepiej powoli przyśpieszam i dalszą część trasy pokonuję z prędkością około 28-30km/h. W końcu docieram do punktu z którego ruszaliśmy, jest jeszcze wcześnie, przeliczam kilometry i wychodzi mnie, że jak pojadę od razu do domu, będę miał nieco ponad 183km, więc postanawiam gdzieś te brakujące 17 km zrobić, Przez chwile jadę W. Witosa, następnie kieruję się na Wojska Polskiego a dalej Golęcińską, jednak przeoczyłem zjazd na Rusałkę. Dłuższą chwilę stoję i zastawiam się gdzie ja u licha jestem. Jadę pewien odcinek Koszalińską, aż do Biskupińskiej, w którą z pewną niepewnością skręcam. Po kilku chwilach jestem w znanym mnie miejscu, uff. Skręcam w lewo i znanymi dobrze ścieżkami kieruję się do Rusałki, mimo że gruntówki, to twarde i jedzie się dobrze, a później przez Sołacz, i Garbary do Rataj. Jednak pech chce, że zabraknie mnie jeszcze odrobina do 200km, więc jeszcze zahaczam o Maltę i do domciu ląduję mając 201km :), jest 7:15 koniec na dziś, jeszcze tylko kąpiel jedzonko i spać, spać, spać.
Nie wyszło jak sądziłem, odpadłem wcześniej niż bym przypuszczał, może to przez całotygodniowe siedzenie po nocy i znaczny deficyt snu, dzień wcześniej kładłem się grubo po 2 w nocy, a bezpośrednio przed wyjazdem miałem nadzieję przespać się po pracy ze 2 lub 3 godziny, jednak skończyło się tylko na planach. A może po prostu byłem dziś za słaby na takie tempo. Tak czy inaczej mimo że nie dotarłem do celu, uważam że warto było, zawsze będą jakieś wspomnienia, a i zmiany w peletonie też dałem :)

Dzięki za wypad, dzięki za świetny pomysł i dzięki Jacek że pociągnąłeś z Czarnkowa do Obornik :) Sorry że tak szybko odpadłem, jednak powrót wydawał się rozsądniejszy od zarzynania siebie i spowalniana Waszej dalszej jazdy :(
Kategoria powyżej 200 km


Dane wyjazdu:
52.00 km 0.00 km teren
02:05 h 24.96 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

do/z pracy plus zakupy

Czwartek, 2 sierpnia 2012 · dodano: 05.08.2012 | Komentarze 2

Dojazdy do pracy oraz z pracy od środy do piątku. Dodatkowo w piątek wypad na zakupy do centrum.
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
26.00 km 0.00 km teren
01:00 h 26.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

do/z pracy

Wtorek, 31 lipca 2012 · dodano: 02.08.2012 | Komentarze 0

dojazdy oraz powroty z pracy
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
65.00 km 0.00 km teren
03:20 h 19.50 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Praca 23-27/07/2012

Środa, 25 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 0

Dojazdy/powroty do/z pracy zebrane z całego tygodnia
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
54.00 km 12.00 km teren
01:48 h 30.00 km/h:
Maks. pr.:52.10 km/h
Temperatura:18.0
HR max:171 ( 96%)
HR avg:142 ( 80%)
Podjazdy:120 m
Kalorie: 1128 kcal

BM wersja zmodyfikowana

Wtorek, 24 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 0

Wtorek po pracy chciałem sprawdzić czy doszedłem już do siebie po ostatnim wypadzie nad morze, więc najlepiej wsiąść na rower i ...
Jak pomyślałem tak też zrobiłem, nie miałem zmienionych kół na szersze, więc wypadło jechać na tych samych, które miałem jadąc nad morze.
Nie miałem specjalnie koncepcji na wyjazd, tym bardziej że nie chciałem nigdzie daleko, jednocześnie miało być w miarę możliwości po mniej ruchliwych drogach. Zdecydowałem się pojechać trasą zbliżoną do Poznańskiego BM, jednak omijając szczególnie piaszczyste fragmenty, uznałem że szutry i twarde gruntówki mogą być, ale piaski już nie.
Ruszyłem z Malty, ścieżkami, którymi biegnie BM. Czułem każdy kamyczek na ścieżce, jednak specjalnie źle się nie jechało, dość szybko dotarłem w okolice J.Swarzędzkiego, tu jednak musiałem odpuścić sobie krótki podjazd w lewo ze ścieżki, pomknąłem prosto. Po dojechaniu do Gruszczyna miałem chwilę zastanowienia, ryzykować trasę BM i walczyć z piaskiem, czy pokombinować i pojechać nieco inaczej. pokombinowałem i pojechałem na Kobylnice, dalej 5 do Biskupic gdzie opuściłem ruchliwą drogę, skierowałem się asfaltami na Promienko, Promno, Góra, Jankowo, Gortatowo, Gruszczyn, J.Swarzędzkie (tym razem w 100% asfalcik), Malta i Dom.
Na odcinku trasy szybkiego ruchu między Kobylnicą a Biskupicami wykręciłem najwyższą swoją prędkość, sprawdzając jednocześnie do ilu podbiję swe tętno, jednak przy 52km/h umarłem i musiałem mocno zwolnić, jednak udało się z podbiciem tętna do 171 :). Później już jechałem znacznie spokojniej, starając się aby tętno utrzymywać około 130-135 uderzeń na minutę. Wygląda na to że organizm doszedł do siebie po wypadzie nad morze, nie jest w 100% tak świeży jak był w sobotę rano, jednak wiele już nie brakuje.
Wracałem już przy zachodzącym słońcu, na ścieżkach maltańskich było już dość mroczno, jednak w domu byłem jeszcze przed zachodem słońca :)
Kategoria do 100 km


Dane wyjazdu:
320.42 km 0.00 km teren
12:04 h 26.55 km/h:
Maks. pr.:52.57 km/h
Temperatura:17.6
HR max:175 ( 98%)
HR avg:138 ( 77%)
Podjazdy:1175 m
Kalorie: 7446 kcal

Poznań-Kołobrzeg A.D.2012

Sobota, 21 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 4

Sobotni poranek 21/07 pobudka o 4:00 zaledwie po niespełna 2 godzinach snu, 50 minut później wsiadam na rower i ruszam do Krzysztofa, na termometrze zaledwie 10 stopni. 9 km które mnie dzieli jadę bardzo szybko i już o 5:05 jestem na Jego osiedlu, 15 minut jazdy, nie schodziłem poniżej 35km/h tętno było bardzo wysokie, jednak przynajmniej byłem prawie o czasie, lecz na niewielkim zgonie. Kiedy już jestem prawie na miejscu, ktoś dzwoni, jednak dzwoniącego telefonu nie odbieram, bo o tej godzinie może dzwonić tylko Krzysztof, a ja za minutę jestem u niego. Chwilę szukam jak zwykle klatki schodowej, w której mieszka, aby wkrótce potem dowiedzieć się, iż zaraz schodzi. Ta chwila trwa na tyle długo że ruszamy po 5:30 :(.
Poprzednio gdy jechaliśmy do Kołobrzegu, start był również opóźniony. Temperatura zaledwie 11 stopni, o 1 stopień więcej niż 40 minut wcześniej, wiatr niewyczuwalny, zanosi się na pogodny dzień. Przez kilka minut przebijamy się osiedlami w kierunku trasy wylotowej na Oborniki. Po godzinie jesteśmy w Obornikach, nie zatrzymując się, szybko wyjeżdżamy z miasta, parę kilometrów za Obornikami pierwszy krótki postój na siusiu, banana i zdjęcie kurtki. Ruszamy w dalszą drogę po 9 minutach. Dość szybko mijamy większe i mniejsze wioski, aby zatrzymać się na nieco dłużej w Połajewku - Krzysztof ma jakieś problemy gastryczne. Mija nieubłaganie czas, po ponad 16 minutach ruszamy w końcu w dalszą drogę, do Czarnkowo już niedaleko. Po około 30 minutach nieco wolniejszej jazdy niż miało to miejsce przez ostatnią godzinę, jesteśmy w Czarnkowie.
W przeciwieństwie do wyjazdu z przed 3 lat, tym razem nie szukamy sklepów i jedzenia, zatrzymujemy się dopiero na moście nad Notecią, zaraz za granicami miasta. Chwila przerwy na zdjęcia, banan i już czas nagli, aby w dalszą drogę ruszać.
Noteć pod Czarnkowem © toadi

Za Czarnkowem w drodze do Trzcianki, zaczynamy odczuwać, że jedziemy jednak pod wiatr, z początku wiatr jest słaby, jednak z każdą godziną powoli się wzmaga, lub tracę siły i coraz bardziej zaczynam odczuwać jego oddziaływanie. Faktem jest jednak że przed 7 nie było widać po drzewach i zaroślach aby wiał, a określenie kierunku był nie możliwe, zaś od kilku minut wiemy już skąd dmucha, a i po zaroślach i drzewach widać jego obecność :(
Most na Noteci (Czarnków) © toadi

Ostatnie spojrzenie za siebie zanim ruszymy na Trzciankę © toadi

północna strona Noteci, za mostem © toadi

No moście © toadi

Około 11 km przed Trzcianką dostaję pierwszą zmianę od Krzysztofa, całkiem przyjemnie się jedzie za drugą osobą, tętno spada z około 150 do 130-140 wyraźnie lżej się jedzie. Miasto mijamy dość szybko, zasobów nie ma potrzeby uzupełniać więc nie zatrzymujemy się, jednak zaraz za miastem krótki postój na brzegu jeziora aby chwilę odpocząć i coś zjeść. Dochodzi trzecia godzina jazdy, nie licząc przerw, więc pora na małe jedzonko. Jeszcze przed wyjazdem założyłem, że co mniej więcej godzinę (około 30 km) będę robił krótki 5-10 minutowy postój, aby w spokoju się posilić.
Po niespełna 10 minutach ruszamy w dalszą drogę, kolejny punkt docelowy to Wałcz. Docieramy do granicy województwa wielkopolskiego, zanim wjedziemy na teren zachodniopomorskiego, zatrzymujemy się aby uwiecznić tę chwilę na fotkach.
granica województw © toadi

spojrzenie za siebie, wielkopolska wita © toadi

Na jednym z podjazdów Krzysztof mocniej naciska i wychodzi ponownie na prowadzenie, jedzie przodem około 10-11km, a ja ponownie oszczędzam siły jadąc za nim. Gdzieś niefortunnie oparłem rower i czujnik prędkości nieco się odchyla, nie spostrzegłem tego od razu, jakiś czas jadę i wpatruję się w wariujący licznik, który pokazuje jakieś rozpaczliwie niskie prędkości, z zerową włącznie. Po około 4-5 km postanawiam się na chwilę zatrzymać aby poprawić położenie czujnika. Doganiam Krzysztofa i ponownie jadę za nim, jednak widzę że zaczyna zwalniać, a w dodatku wykonuje dość ryzykowny manewr, wyjeżdżając w kierunku wyprzedzającego nas samochodu, odbił dobry metr do osi jezdni, więc wkrótce daję Jemu zmianę.

Przed Wałczem jest pasmo kilku podjazdów i zjazdów, ale generalnie jedzie się głównie pod górkę wbijając na ponad 70 metrów wyżej, niż jest to przed pierwszym z podjazdów. Tu praktycznie każdy z nas jedzie indywidualnie, każdy na własny sposób, ja staram się wykorzystać zjazdy, po to aby rozpędzić się niewielkim kosztem i kolejny podjazd pokonać mniejszym wysiłkiem, wytracając powoli prędkość na podjeździe.
Kilka kilometrów przed Wałczem © toadi

Krzysztof ma całkiem odmienną taktykę, stara się odpoczywać na zjazdach, a później mozolnie walczy na podjazdach. w tym czasie parę razy zatrzymuję się na szczytach lokalnych górek. Przed Wałczem kolejny raz po krótkim pościgu doganiam Go i wyprzedzam, chwilę jadę przed nim, mijamy linię pierwszych zabudowań Wałcza, w tym słyszę za sobą hałas i soczyste "kur...". Obracam się i spostrzegam Krzyśka w rowie. Nie wiem jeszcze co się wydarzyło. Podprowadzam poboczem rower do Krzysztofa i dowiaduję się, że na dobrą sprawę również i On nie wie co się wydarzyło, iż znalazł się w rowie, stwierdza że kolejny raz go "zamuliło" i stracił na chwilę kontrolę nad rowerem i tym co się wokół niego dzieje. Na Jego szczęście lądowanie w rowie okazało się dość miękkie. W rowie na poboczu mija kilka długich minut, postanawiamy że musimy się zatrzymać na dłużej i coś zjeść. Decyzja jest prosta, musimy dojechać do centrum i poszukać albo sklepu albo kawiarni. Krzysztof wybiera wariant z kawiarnią, zamierza również kontynuować dalszą jazdę na Kołobrzeg, jednak chce koniecznie coś zjeść i wypić kawę aby Go odmuliło. Około 2 km pokonujemy w bardzo wolnym tempie, spokojnie docieramy do tej samej kawiarenki na rogu, w której jedliśmy poprzedniego razu jadąc do Kołobrzegu w czerwcu 2009.
Wypijam kawę i zjadam naleśniki, podobnie Krzysztof, zjada jakieś ciacha, dwie kawki i po 40 minutach jesteśmy gotowi ruszać w dalszą drogę nad morze.
Wałcz © toadi

Jeszcze krótki postój przy banku, parę złoty muszę wyjąć ze skarbonki aby mieć gotówkę na dalszą drogę. Za sobą mamy 117km, przed nami jeszcze około 140km.
Powoli jedziemy przez miasto kierując się zgodnie z oznakowaniem najpierw na Szczecin, a później na Kołobrzeg, na wyjeździe z miasta, nieco mnie zarzuciło na torach, które pod mało ciekawym kątem przecinały drogę, wada wąskich oponek, ale obyło się bez wywrotki, nawet podpórki nie zaliczyłem. Parę kilometrów za miastem zjeżdżamy do lasu w wiadomym celu. Na odcinku drogowym, który jest bardzo szeroki (dawny pas drogowy lotniska), na poboczach sporo straganików z miodem, grzybami itp. Nie zatrzymujemy się jednak, jedziemy przed siebie, miód i grzyby nam są nie potrzebne. W połowie długości "lotniska" zjeżdżam na lewo, robiąc miejsce na zmianę Krzysztofowi, nie zajarzył jednak o co chodzi :), przez kolejne 7 minut jadę na kolę (trzecia zmiana i ostatnia), jednak prędkość dość mocno spada do 25km/h i niżej, więc szybko ponownie wychodzę na zmianę.
Na 140 km, jeszcze przed Czaplinkiem kolejny postój, ponownie zatrzymujemy się na małe co nie co, i odpoczynek. Od wyjazdu z Wałcza, na odkrytych odcinkach dość mocno dokucza nam wiatr, więc i siły szybko się kurczą. Jesteśmy niecałe 11 km przed Czaplinkiem i 111 km od Kołobrzegu. Czas szybko mija, prawie 30 minut postoju powoduje, że robi mnie się dość chłodno, rozgrzane ciałko szybko studzi wiatr, 18 stopni Celsjusza nie powala, słonko dziś nie rozpieszcza, jednak dla samej jazdy to korzystne. Ruszamy w dalszą drogę i już po chwili jesteśmy 6 km przed Czaplinkiem, ponownie zatrzymujemy się, aby udokumentować wiekopomną chwilę kiedy do Kołobrzegu pozostało nam tylko, albo aż 100km.
Jeszcze 100 km do Kołobrzegu © toadi

Zadowolony z półmetka wyprawy :) © toadi

Ruszamy, do Czaplinka zostało 6 km, do kolejnego większego postoju, który był zaplanowany pozostało 11 km. Czaplinek mijamy bez zatrzymywania się. Na podjeździe za miasteczkiem Krzysztof zostaje, zwalniam i chwilę czekam, żeby ponownie siadł mnie na koło, powoli przyśpieszam, na liczniku 18-19 km/h, jednak kiedy się obracam okazuje się, że Krzysiek nie utrzymał koła, ponownie zwalniam, jedziemy z prędkością 16-18km/h do Starego Drawska pozostało około 5km. W końcu jesteśmy przy ruinach Zamku Drahim. Szukamy knajpy.
Chwilę siedzę z Krzysztofem, krótka rozmowa, propozycja aby sprawdził na GPS gdzie ma najbliższy dworzec PKP, jednak pomimo że za nami zaledwie 160 km, minęła 14:00 i prawie 100 km do Kołobrzegu plus 45 do Koszalina, chce jechać dalej. Dalsza podróż w tempie jakie było na ostatnich kilometrach plus prawdopodobne liczne postoje nie dają szans na dojechanie w sensownym czasie do Kołobrzegu i zdążenie na pociąg z Koszalina, zaś czekanie za rannym pociągiem nie wygląda już tak różowo. Jednak Krzysztof jest zdeterminowany do tego aby dojechać do Kołobrzegu mimo wszystko, wyklucza możliwość odpuszczenia i powrotu pociągiem, w wyniku różnicy zdań, postanawiam zostawić go w restauracji a samemu ruszyć na Kołobrzeg. Nie zamawiałem jedzenia, nie czułem takiej potrzeby aby chwilę po 14 jeść, ostatnie kilometry były w spokojnym dość tempie, a w dodatku na postojach sporo zjadłem więc ruszam w drogę. Jest 14:10.
10 km dalej, za Kluczewem, na skraju lasów ciągnących się pod Połczyna Zdrój jestem zmuszony zatrzymać się i iść w krzaczki :). Jadąc najpiękniejszym odcinkiem trasy do Kołobrzegu staram się trzymać prędkość powyżej 30km/h i jednocześnie rozglądam się na boki podziwiając okoliczne widoki, wzniesienia, lasy, jeziora. Ten najpiękniejszy z całej trasy odcinek bardzo szybko mija i już jestem w Połczynie. Poprzednio w 2009 zatrzymywaliśmy się w centrum aby coś zjeść, tym razem miasto jest tylko jednym z wielu mijanych dziś miejsc. Górka za miastem, 30 metrowy podjazd kosztuje mnie sporo sił, odczuwam wyraźnie że się kurczą i niewiele ich już pozostało w rezerwie.
Na 190 km skręcam w leśną ścieżkę i robię krótką przerwę na jedzonko zanim zaczynę walkę z kolejnym ponad 30 metrowym podjazdem. Po zdobyciu podjazdu, kolejne 25 km to głównie zjazd w dół, co prawda jest tu kilka krótkich podjazdów, jednak dzięki korzystnemu nachyleniu terenu udaje się mnie trzymać prędkość w granicach 33km/h. W końcu docieram do Białogardu, miasto ciągnie się w nieskończoność, mijają minuty, w końcu znajduję się u wylotu miasta. Jednak kolejne 34 km czeka mnie walka z silnym wiatrem, który do samego Kołobrzegu będzie dmuchał prosto w twarz i starał się uprzykrzyć końcówkę trasy. U wylotu miasta robię kolejny postój, ostatni już przed Kołobrzegiem.
Wiem co mnie czeka przez najbliższe 70-90 minut, pamiętam prognozę z meteo o kierunku i sile wiatru na dziś, więc tym razem zjadam więcej niż na poprzednich postojach, wypijam większość wody jaką mam jeszcze ze sobą, zostawiając około szklanki w bidonie na ostatnie 34 km, bukłak jest już pusty. Czas ruszać w kierunku morza na ostatni etap.
Z początku, walka z wiatrem jakoś mnie idzie, jednak powoli tracę siły i coraz mniej mam chęci na walę z wiatrem. Na skrzyżowaniu przed Karlinem, decyduję się na jazdę przez miasteczko, aby chociaż na krótko schować się przed wiatrem wśród zabudowań. Jednak miast szybko się kończy i zaczynają się dalsze zmagania z wiatrem, z każdą minutą zaczynam odczuwać coraz wyraźniej zmęczenie, powoli zwalniam, nawet już nie próbuję utrzymywać prędkości 30 km/h zadowalam się 28, aby stopniowo zwolnić do 26. Na podjazdach prędkość spada jeszcze bardziej, nie trzymam nawet 20km/h ostatnie 10 km przed Kołobrzegiem walcząc z silnym wiatrem kulam się zaledwie 22-25 km/h, jednak mam spory zapas czasu, który wypracowałem na odcinku Stare Drawsko - Białogard, więc się specjalnie tym nie przejmuję.
W końcu z dala widzę już miasto, cel już blisko, z niecierpliwością wypatruję tablicy z napisem KOŁOBRZEG, w końcu jest. Jestem prawie u celu, został jeszcze tylko kawałek do dworca i molo jeszcze tylko 10 minut i KONIEC.
Prawie u celu © toadi

Tablica informująca o lokalnych atrakcjach © toadi

Tradycyjnie już, można by rzec, zatrzymuje się przed tablicą określającą granice miasta, jest 17:34, mam godzinę do pociągu. Jestem szczęśliwy że dojechałem do celu, co prawda został jeszcze kawałek do dworca PKP i plaży, jednak to już nawet gdybym miał się czołgać było na wyciągnięcie ręki. Cieszę się w duszy że to już kres dzisiejszych zmagań, pomimo zmęczenia, pragnienia i silnego głodu jestem szczęśliwy, zadowolony, wszystko ze mnie schodzi.
Po wjechaniu do miasta, szybko docieram w rejon dworca, od kilku minut, może nawet więcej niż kilku minut mocno mnie ssie, jestem głodny, strasznie głodny, w gębie od prawie godziny nie gościła nawet kropla wody, za dworcem w okolicach plaży zatrzymuje się aby w końcu zaspokoić głód i pragnienie. Zamawiam na początek żurek, pierogi i herbatę. Jednak zanim skończyłem jeść domówiłem sobie naleśniki oraz schabowy z pyrami. O ten schabowy było jednak za dużo, ale to miało okazać się dopiero za chwilę, naleśniki z jakąś polewą i owocami szybko zniknęły z talerza, gdy dobrnąłem do połowy schabowego wyraźnie czułem się przejedzony, wynalazłszy jednak nie wiadomo skąd, jakieś rezerwy miejsca w żołądku i dokończyłem schabowego oraz pyry. Miałem chęć jeszcze na lody, jednak tylko chęć, miejsce na nie już by się nie znalazło.
Była prawie 18:30, albo szybko na dworzec i powrót do Poznania, albo na plaże której jeszcze nie widziałem, decyzja musiała zapaść szybko, gdyż do odjazdu pociągu było już niewiele czasu, a jeszcze bilet musiałem kupić, albo kierunek plaża i powrót z Koszalina do Poznania, jednakże ten drugi wariant miał pewien mankament, mankament w postaci dodatkowych 45 km do pokonania. Chęć spędzenia chociaż chwili nad brzegiem morza zwyciężyła, idę na plaże w pobliże molo, robię parę fotek, spędzam krótką chwilę wdychając nadmorskie powietrze z jodem, jednak silny i dość chłodny wiatr skutecznie zniechęca mnie do dłuższego pobytu na plaży. Zresztą na plaży pustki, za to tłumy ludzi na nadmorskim deptaku wśród bud jarmarcznych, sklepików, lodziarni, knajp itd. Przez ponad godzinę kręcę się rowerkiem po Kołobrzegu w strefie nadmorskiej, gdy dochodzi 20 w jednym ze sklepów kupuję butelkę wody, przelewam do bukłaka i powoli kieruję się w kierunku ronda, ronda przez które wjechałem do Kołobrzegu ponad 2 godziny temu.
Molo w Kołobrzegu © toadi

Morze pod Kołobrzegiem przywitało wiatrem, słońcem ale i chłodem © toadi

Plaża w Kołobrzegu © toadi

Morze © toadi

Rower na zasłużonym odpoczynku - plażuje © toadi

Zmęczony, najedzony, zadowolony © toadi

Okoliczna fauna © toadi


Jest 20:15 jadę 11 w kierunku Koszalina, wiatr który towarzyszył mnie w drodze z Białogardu do Kołobrzegu i skutecznie "umilał" podróż, ucichł, trochę szkoda, bo 45 km dmuchał by w plecy, a teraz cisza, listki prawie nie drgną, identycznie jak o poranku.
Staram się trzymać 30km/h, gdzieś w myślach zaświtała mnie idea aby podjechać jeszcze do jeziora Jamno. Kilometry szybko ubywają, słonko za moimi plecami coraz niżej, cień z każdą minutą się wydłuża, gdy minęła 21, słońce jest ledwo nad horyzontem, a wg słupków przydrożnych widać że mam za sobą dopiero 25km, jednak nie jadę nawet godziny. Gdy minęła 21:30 słońca od dobrych kilkunastu minut już nie widać i robi się coraz ciemniej, od prawie godziny dla własnego bezpieczeństwa jadę z zapalonymi światłami. Na drodze nr 11 co jakiś czas niemiła niespodzianka dla rowerzystów, zakaz jazdy rowerami, więc tam gdzie zakaz obowiązuję, jadę chodnikami i/lub ścieżkami rowerowymi o ile takowe są, na jednym z takich odcinków nie dostrzegam na czas dość wysokiego krawężnika i ze znaczną prędkością walę w niego, zablokowany amorek zajęczał, odblokował się a ja o włos nie zaliczam OTB, przez krótki moment jechałem tylko na przednim kole, aż zimny pot na mnie wyszedł, a może to skutek przemęczenia i wieczornego spadku temperatury. Na 35 km zatrzymuję się, robię fotkę aby sprawdzić czy cokolwiek wyjdzie na komórce przy ilości światła jaka jest, jednak wyszedł głównie mrok :(. W myślach nadal mam podjechanie do j. Jamno, jednak wiem że zdjęć żadnych już tam nie zrobię, nie znam terenu, nie wiem co mnie tam spotka, nie mam również mapy, więc pomimo, że zjazd na Jamno jest dobrze oznakowany, postanawiam sobie darować, może innym razem będzie dostatecznie dużo czasu aby tam zajechać i przed wszystkim za dnia a nie po zmroku.
Do dworca PKP zostało około 6 km, do odjazdu pociągu bardzo dużo czasu, więc odpuszczam i ostatnie 6 km jadę bardzo powoli w tempie około 14km/h, nie mam się do czego i gdzie spieszyć, jadę ścieżką rowerową i chodnikami, w końcu docieram do dworca, dochodzi godzina 22, kupuję bilet i pozostaje tylko czekać za pociągiem, czekać 2 godziny, około 11 w nocy dociera na dworzec Krzysztof, widać że jest bardzo zmęczony, i wkuty. Pociąg podjechał na peron jak to już pewnie w tradycji PKP z małym opóźnieniem, wsiadamy do ostatniego wagonu, konduktor ma pewne obiekcje co do tego, iż w składzie nie ma wagonu dla rowerów, jednak większych problemów nie stwarza. Większą część drogi siedzę na korytarzu, blokując przejście na tył wagonu i tym samym mając baczenie na rowery. Cześć trasy przesypiam co chwilę budząc się. Około 4 robi się widno, w pociągu jest bardzo zimno. Do Poznania docieramy o czasie. Żegnamy się na dworcu i ruszamy do domciu, pozostało jeszcze 7 km spokojnej jazdy. O 5 jestem w domciu, do wanny napuszczam gorącej wody, łykam aspirynkę, pajda chleba i do wanny. Cała niedziela to tylko sen i jedzenie. W poniedziałek rano do pracy, jadąc rowerem czuję w nogach zmęczenie, jednak nie jest źle, bywało znacznie gorzej.

Wyjazd udany jak dla mnie, chociaż tego dnia wolał bym przejazd z Kołobrzegu do Poznania, wiatr by wtedy nie przeszkadzał, a wręcz pomagał na trasie, więc i potu mniej bym z siebie dziś wylał. Bardzo dużo czasu przy niewielkiej ilości kilometrów które pokonałem schodzi na powolne jeżdżenie po Kołobrzegu, nie zdejmowałem licznika, więc nawet wtedy kiedy w tłumie prowadziłem rower zliczał przebyte kilometry oraz czas.

Poznań - Oborniki 29,21km 6:32-> jazda 1:00:15 29,21 km/h
Poznań - Czarnków 67,84km 8:15-> jazda 2:19:53 29,07km/h
Poznań - Trzcianka 85,04km 9:55-> jazda 2:55:20 29:16km/h
Poznań - Wałcz 116,16km 10:35-> jazda 3:59:08 29,16km/h
Poznań - Czaplinek 156,22km 13:32-> jazda 5:35:14 27,98 km/h
Poznań - St.Drawsko 163,34km 14:05-> jazda 5:54:12 27,68km/h
Poznań - Połczyn Zd.185,48km 15:02-> jazda 6:36:18 28,10km/h
Poznań - Białogard 213,92km 16:08-> jazda 7:30:45 28:46
Poznań - Kołobrzeg 253,19km 17:40 -> jazda 8:54:11 28,44 km/h
Koszalin - Kołobrzeg 45,2km 21:58 -> jazda 1:40:57 26,85 km/h
Dojazdy 16km
Kręcenie się po Kołobrzegu 6,05 km
Kategoria powyżej 200 km


Dane wyjazdu:
84.00 km 0.00 km teren
04:15 h 19.76 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Praca 16-21/07/2012

Środa, 18 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 0

Wyjazdy do/z Pracy za okres 18-21/07/12
plus zakupy na mieście
Kategoria Dojazdy do pracy


Dane wyjazdu:
125.52 km 100.00 km teren
07:16 h 17.27 km/h:
Maks. pr.:36.26 km/h
Temperatura:19.9
HR max:173 ( 97%)
HR avg:140 ( 79%)
Podjazdy:565 m
Kalorie: 4956 kcal

Szagą w okolicach Trzciela

Sobota, 14 lipca 2012 · dodano: 16.07.2012 | Komentarze 2

Wraz z Krzysztofem wybraliśmy się na MTBO w Trzcielu, ale zacznijmy od początku :)
Rok wcześniej startowaliśmy w WSS Pobiedziska, zajmując ex aequo 5 miejsce, rozochoceni sukcesem o ile można tak powiedzieć, powzięliśmy zamiar powtórzenia tego typu zmagań również w sezonie 2012. Okazja nadarzyła się w Trzcielu 14 lipca :) szaga

W piątek późnym wieczorem miałem problemy gastryczne :( spać szedłem grubo po drugiej w nocy, a pobudka była na 4:30, już zastanawiałem się czy nie zrezygnować o ile do rana nie przejdzie. Jednak po krótkim z konieczności śnie, ranek wydawał się wolny od problemów z wieczora, nie chcą ryzykować zjadłem tylko trochę płatków i o 5:30 zapakowałem się do auta Krzysztofa. Na miejsce dojechaliśmy bez problemów, przed 7 rano, pogoda nie zachęcała, deszcz wisiał w powietrzu, było chłodno. Załatwiliśmy wymagane formalności, przebraliśmy się i po krótkiej odprawie o 8 rano, skierowaliśmy na rynek w Trzcielu, gdzie miał odbyć się start.

Na starcie w Trzcielu © toadi








Chwilę przed startem rozdano mapy, nie były zbyt nowe, wydanie z lat 70, co organizator ogłosił i uprzedził, że nie we wszystkim muszą się zgadzać z obecnym stanem. W przeciwieństwie do roku ubiegłego, tym razem obowiązuje kolejność zaliczania punktów kontrolnych. Do punktu 1 dojazd wydaje się prosty, pierwsza ścieżka w prawo po zjeździe z asfaltu.

Nadchodzi wiekopomna chwila 9:00, start.

Z miasta wyprowadza nas samochód policyjny. Krzysztof wydarł jakby był to maraton u Golonki, z początku trzymam się za nim, nie ma czasu patrzeć na mapę przy prędkości w granicach 30 km/h, chwilami większej.


Skręcamy w ścieżkę leśną, która prowadzi w prawo. Pędząc przeoczyliśmy zjazd do PK1 dopiero kiedy dojechaliśmy do strumienia, zatrzymujemy się i ... . nie możemy znaleźć PK. Po krótkich poszukiwaniach wracamy do miejsca, w którym zjechaliśmy z asfaltu i ponownie rozpoczynamy poszukiwania, dokładnie sprawdzając mapę i stan rzeczywisty. Dołuje nieco że nikogo poza pieszymi nie ma już. Punkt kontrolny tym razem dość sprawnie odnajdujemy, jest tak było opisane, na zakolu strumienia, szkoda że straciliśmy przez pośpiech kilkanaście cennych minut. Jak się okazało na pierwszym punkcie, w przeciwieństwie do ubiegłego rajdu, tym razem do punktów nie da się dojechać, w większości przypadków trzeba dojść z papcia od 20 do 300 metrów. Punkty są znacznie lepiej ukryte.

Do drugiego PK decyduje aby udać się nasypem kolejowym, gdyż PK2 miał znajdować się na nasypie, pomimo że Krzysztof nie jest tym zachwycony, a wręcz widać jego dezaprobatę do tego pomysłu, najkrótszą możliwą drogą, na szagę przez las i łąki docieramy na nasyp. Fragmentami nasyp jest trudno przejezdny, zarośnięty, jednak prawie cały czas idzie jechać, chwilami ślizga się na podkładach, a właściwie na tym co po nich pozostało, innym razem na gałęziach i korzeniach trzeba uważać, obfituje w znacznej ilości dziury, które są nieźle zamaskowane trawą i wszelkim innym zielem. W efekcie zaliczam parę podpórek, jednak daje się utrzymywać prędkość w granicach 8km/h. Przez około 500 metrów po prawej wzdłuż dość wysokiego nasypu, około 2 -3 metry ponad okolicę, rozciąga się podmokły teren obfitujący w rozlewiska oraz bagienko :). Jadąc nasypem docieram do PK2 jak po sznureczku, chwilę czekam za Krzysztofem, któremu nie idzie dziś jazda po nasypie.

Okolice OK2 © toadi

Zjeżdżamy z nasypu na pobliską nieco zapomnianą leśną ścieżkę, kierujemy się na PK3 (skrzyżowanie ścieżek). Jakiś czas jedziemy ścieżkami do okolic Leśnego Folwarku, później jeszcze kawałek ścieżką na północ walcząc z głębokim piaskiem i wyprzedzając sporą grupę pieszych maratończyków, ktoś robi nam nawet fotkę jak jedziemy rowerami :). Doganiamy również pierwszego rowerzystę.

Dalej jadąc ścieżkami trzeba by sporo nadłożyć dużym łukiem aby dotrzeć w okolice PK3, decyduję że jedziemy między drzewami, niektóre odcinki są dość trudne, jednak wkrótce przecinamy dwie leśne ścieżki biegnące w poprzek do kierunku naszej jazdy, jeden ciekawszy zjazd w dół pomiędzy drzewami i lądujemy na ścieżce która jak mniemam doprowadzi nas w okolice PK3. W efekcie wylądowaliśmy jakieś 300-500 metrów na północny wschód od PK3, kierując się za innymi uczestnikami docieramy w bliższe okolice punktu. Dowiadujemy się przy okazji po co są słupki betonowe w lesie, na których widnieją jakieś dziwne cyferki, i dzięki tym słupkom oraz cyferką odnajdujemy PK3. Chwila przerwy na smarowanie łańcucha i batonik oraz ustalenie dalszej trasy.

Decydujemy się odbić na północ i zdobywać PK4 (skrzyżowanie przecinek) od północy. Jak wkrótce miało się okazać, decyzja była dość trafna, jedziemy szeroką dość dobrą ścieżką leśną, wkrótce przecinamy drogę nr 160 prowadzącą do Trzciela i po około 1,3km docieramy w okolice PK4. Chwile zajmuje nam znalezienie właściwej przecinki, większość przecinek w tej okolicy jest bujnie porośnięta przez trawy i widać że od dawna są nie używane. W okolicach PK4 spotykamy sporą ekipę 4 rowerzystów również poszukujących PK4 oraz po raz kolejny spotykamy gościa w zielonej koszulce, jak się później okaże jeszcze kilka razy będziemy się tasować na trasie w poszukiwaniu punktów :)
Kierujemy się na południe do PK5 (stary cmentarz, część NW). jakiś czas jedziemy razem przed i/lub za gościem w zielonej koszulce, który używa mapnika, efekt finalny jest taki że za miejscowością Zawada, on skręca w lewo, a my jedziemy prosto. Przez te kilka km nie kontrolowałem ilości mijanych przecinek i leśnych skrzyżowań, na efekt nie trzeba było długo czekać. pobłądziliśmy, nie specjalnie wiedzieliśmy gdzie się znajdujemy. Z pomocą przyszły betonowe słupki z numerkami (117;116;126) oraz mapa, lokalizujemy swe położenie i wiemy już że jesteśmy na południowy zachód od PK5. Zaczyna padać bardzo drobny jednak też bardzo gęsty deszcz, nie szukamy schronienia, jedziemy w deszczu na poszukiwanie PK5.

Kierujemy się przecinkami nieco na północ i kiedy tylko się da na wschód, dość sprawnie odnajdujemy cmentarz, którego lokalizację zdradza drewniana namiastka płotu, a właściwie czegoś co może kilkanaście lat temu przypominało płot. PK5 widać już od samej granicy cmentarza, jest z drugiej strony, odbijamy karty i ruszamy w poszukiwanie kolejnego punktu.
PK6 (skrzyżowanie ścieżki z rowem) leży około 1500 metrów na wschód w linii prostej od starego cmentarza, jednak nie ma w tym kierunku żadnej ścieżki a z mapy wynika że są na tym odcinku jakieś trzy strumyki oraz podmokły teren. Decydujemy jechać ścieżkami robiąc spory łuk, docieramy w pobliże PK6, szukamy właściwej przecinki aby zjechać w prawo do PK6, odliczam metry od krzyżówki do łuku ścieżki, który jest na mapie, pasuje, jeszcze 150 metrów i w prawo, po około 200-250 metrach jest ścieżka w prawo, wg mapy 400 metrów i jesteśmy u celu. Po przejechaniu 400 metrów ścieżka zarośnięta po kolana trawą kończy się na rowie, jednak PK6 nie ma :(
Zsiadamy z rowerów, Krzysztof zostaje i szuka PK6 na lewo, ja idę wzdłuż rowu kierując się na południe, po przejściu około 200 metrów dostrzegam PK6. Wracam po rower i docieramy jadąc pomiędzy drzewami oraz zaroślami wzdłuż rowu do PK6. Kolejny punkt zaliczony dość sprawnie.
Kierujemy się na PK7 (Bród na strumyku), kawałek musimy się wrócić do większej ścieżki którą niedawno jechaliśmy, następnie na południe jakieś 500m i 2 km piaszczystą ścieżką na NE, obony zaklejają się piaskiem i błotem, przestało padać, jednak na piasku jest cienka warstwa błota i/lub mokrego piasku, który bardzo skutecznie oblepia się opon. Na kolejnej krzyżówce kierujemy się na północ i po około 1,5 km docieramy w okolice ścieżki która ma nas doprowadzić do brodu, odmierzam na liczniku metry aby nie przejechać, kiedy skręcamy w ścieżkę wyjeżdża z niej znajomy gostek, kawałek dalej już w okolicy brodu, w krzaczkach siedzi i odpoczywa jeszcze dwoje rowerzystów. Idąc wydeptaną ścieżką odnajdujemy z łatwością PK7, nieźle ukryty, za około 100 metrami wysokimi do pasa zaroślami, trawami i pokrzywami, sam punkt umieszczony na środku brodu :)
Następny punkt na trasie to PK8 (ogromna skarpa, u podnóża), kierujemy się na północ, niebawem doganiamy dwóch rowerzystów którzy parę minut przed nami znaleźli PK7, docieramy do jakiś zabudowań oraz drogi którch nie ma na mapie :(.
Zatrzymuję się, sprawdzam mapę, nadal na północ, a na kolejnej krzyżówce leśnych ścieżek na NE skręcamy. Na najbliższej krzyżowce jest nas 4 rowerzystów. Jeden decyduje się jechać prosto (znajomy gościu w zielonej koszulce z mapnikiem) dwóch kolejnych skręca za nami w prawo. Po krótkiej chwili dostrzegamy, doganiamy i wyprzedzamy kolejnego poszukiwacza punktów kontrolnych, ubrany znacznie za ciepło jak na te warunki, świeci pięknie słoneczko jest cieplutko, a on w polarku jedzie zlany potem. Docieramy do większej krzyżówki a jednocześnie granicy powiatów, skręcamy w lewo i szukamy po 500 metrach zjazdu w las, ścieżka jest zarośnięta i prawie nie widoczna, musimy cofnąć się jakieś 200 metrów, jednak znajdujemy ją i po krótkim podjeździe w trawie i krzakach docieramy do sporej skarpy. Dalej już nie da rady jechać. Jednakoż u podnóża skarpy nie widać żadnego PK. Szukamy PK8, po chwili już 5 osób szuka PK8, ta sztuka udaje się Krzysztofowi, punkt oddalony jest jakieś 500 metrów od miejsca do którego dojechaliśmy, i patrząc na mapę w innym miejscu niż zaznaczono. Ruszamy dalej.
Kolejny punkt to PK9 (dół, 2 metry od skrzyżowania ścieżek) brzy enigmatycznie, jest to kolejny punkt który dzieli spory dystans do przejechania, większy niż ten od 7 do 8. Docieramy do wioski Kalisko. Tam postanawiamy uzupełnić zapasy w sklepie. W tym czasie wyprzedza nas czterech poszukiwaczy PK9. Ruszamy w pogoń, odcinek brukiem pod dość silny wiatr nieco daje się we znaki, jednak już po chwili doganiamy pierwszego, stoi na poboczu, złapał panę :)
Bruk kończy się po około 2 km i dalej walczymy z piaskiem i wiatrem, cisnę dość mocno, chcę dojść kolejnego gościa którego widzę przed nami, Krzysztof dzielnie trzyma się na kole. Przed miejscowością Piotry doganiamy kolesia w zielonym. We wiosce dochodzimy kolejnych dwoje :), Pan z Panią się zmęczyli, wiatr ich wykończył, więc usiedli na chwilę w cieniu rozłożystego dębu :). Za wioską kończy się otwarty teren w lesie wiatr mniej dokucza. Zaczynam dokładnie odliczać metry i porównywać z mapą, musimy znaleźć właściwą przecinkę. Jest, skręcamy w prawo i po krótkiej chwili jesteśmy we właściwym miejscu, jest skrzyżowanie przecinek leśnych, opieram rower i zaczynam szukać, jest, bingo, punkt ukryty dwa metry od ścieżki, w dole zarośniętym krzakami. Odbijamy karty na PK9, szybka decyzja co dalej i ruszamy.
Najkorzystniejsza naszym zdaniem droga do PK10 (szczyt góry) prowadzi na północ, Wjeżdżamy na teren rezerwatu, tablica ostrzega przed wstępem (zakaz wstępu), jednak ignorujemy to i szybciutko na północ, jeszcze w rezerwacie doganiamy kolejny raz pana w polarku, liczę krzyżówki i ścieżki, docieramy na skraj polany, gdzie ścieżka skręca o 90 stopni w prawo, zaczynam dokładnie odliczać metry, szukam ścieżki na zachód, która powinna nas zaprowadzić w pobliże PK10. Jest, zaraz za ogrodzeniem i kilkoma pasącymi się krówkami jest ścieżka, skręcamy, przecinamy asfaltową drogę i jeszcze 300 metrów na zachód. Docieramy do większej przecinki, naszym oczom ukazuje się kilka większych wzniesień, to z prawej porośnięte młodnikiem, wydaje się niższe, po lewej starsze drzewa rosną, górka sprawia wrażenie wyższej, oddziela je obniżenie terenu, przypominające przełęcz. kierujemy się na przełęcz, a następnie na tę wyższą górkę. PK10 zaliczone. Tu robimy przerwę na małe co nieco.
Jeden z punktów kontrolnych © toadi

PK11 (Szczyt góry) kolejna góra, i kolejny odcinek dość odległy, mało tego z drugiej strony jeziora Chłop. W dole górki na zachodzie, jest jakaś ścieżka, która widnieje również na mapie, zjeżdżamy w dół między drzewami, jesteśmy na ścieżce, teraz kawałek na północ do jakiejś większej ścieżki. Wyjeżdżamy. Małe zaskoczenie asfaltowa droga, w bardzo dobrym stanie, a wg mapy miała być gruntowa, albo się pomyliliśmy, albo mapa jest już bardzo nieaktualna. Kierujemy się na zachód, dość krętymi asfalcikami, w końcu znajdujemy się na otwartym terenie, w tym miejscu droga skręca i krzyżuje się z kilkoma innymi leśnymi ścieżkami, zatrzymuję się, gdyż czytanie mapy i jednoczesna jazda już dwa razy doprowadziła mnie do zjechania na pobocze :). Porównuję mapę z tym co jest i wszystko pasuje, z wyjątkiem asfaltu, stwierdzamy, że przez te ostatnie 40 lat położono tu asfalt. Jedziemy dalej kierujemy się na Pszczew. Kilka podjazdów, nieco walki z dość silnym wiatrem i w końcu docieramy do Pszczewa. Jedziemy boczkiem ledwo zahaczając o miasteczko, docieramy do trasy Pszczew - Trzciel. Jest dobrze. Sprawdzam ile musimy przejechać do zjazdu i ruszamy. Po przejechaniu odmierzonego dystansu, odnajdujemy leśną ścieżkę w prawo. Dokładne liczenie zakrętów, metrów, krzyżówek i znajdujemy się w okolicy PK11. Naszym oczom ukazuje się pasmo wzniesień dość mocno porośniętych lasem, które to dokładnie wzniesienie ? Zjeżdżamy pomiędzy górki. Zabieram kartę kontrolną Krzysztofa i udaję się na najbliższe wzniesienie, jednak tu PK nie ma, wg mapy wynika że powinno być nieco bardziej na zachód, więc idę na kolejne wzniesienie, tam też nie ma PK, w końcu dostrzegam coś pomarańczowego pośród drzew na kolejnej górce. Jest PK11, odbijam, ruszamy do PK12
PK12 (Skrzyżowanie przecinek) docieramy w okolice PK12, wg mapy jesteśmy około km od punktu, jednak ścieżka się kończy niespodzianie, skręcamy w prawo, kilka mocnych podjazdów i zjazdów między drzewami i kolejna niespodzianka, bardzo gęste zarośla w obniżeniu terenu uniemożliwiają przeprawę, a gdzieś tam jest PK12.
Wracamy kawałek, szukamy alternatywnego dojazdu, docieramy w końcu do punktu z którego mieliśmy rozpocząć lokalizację PK12. Podejmujemy parę prób nieudanych, w końcu w okolicy PK12 robi się spory tłum poszukiwaczy, my jednak szukamy z niewłaściwej strony ścieżki. Tracimy bardzo dużo czasu, w końcu inni szczęśliwcy naprowadzają nas i odnajdujemy PK12, jesteśmy mocno wkurzeni, tyle czasu zmarnowane, tyle kręcenia się w kółko, a punkt był tak blisko, jednak po drugiej stronie ścieżki, nie tam gdzie go usiłowaliśmy odnaleźć :(

PK13 (Mulda w gęstwinie) ruszamy w przeciwnym kierunku niż pozostali, jednak pomimo pewnych komplikacji, wywrotka w piasku Krzysztofa, dość bolesna dla Niego, w okolice PK13 docieramy w nie najgorszym czasie patrząc na to kogo tam spotkaliśmy, większość tych którzy szukali PK12 i znaleźli go przed nami. Sam punkt ukryty w gęstym młodniku około 30 do 50 metrów od ścieżki w zagłębieniu terenu. Szczęśliwi że po niepowodzeniach przy PK12 ten punkt łatwo udało się odnaleźć ruszamy do PK14
PK14 (Skrzyżowanie dróg) obok J.Głębokiego, docieramy bez problemu, nie było kłopotu z odnalezieniem punktu, na miejscu możemy uzupełnić zapasy wody, sędziowie odnotowują nasze przybycie, dowiadujemy się również, że mamy około 25 km do mety zaliczając pozostałe punkty, U mnie na liczniku jest 100km. Krzysztof wciąga żelka, po chwili ruszamy na poszukiwanie kolejnego z punktów.
PK15 (Mostek na strumyku), ten punkt oddalony jest zaledwie około 1 km w linii prostej, znajduje się na mostku miedzy jeziorami Głębokim oraz Proboszczowskim. Punkt udało się odnaleźć sprawnie, znajdował się jednak pod mostkiem i dość kłopotliwe mogło być jego odbicie.

Kolejny PK16 (Koniec ścieżki) znajdował się jednak dość daleko, pomimo że w linii prostej było około 1,5km. Oddzielały nas jednak jezioro Rybojedzkie oraz Obra i strumień płynący równolegle do Obry a łączący pobliskie jeziora. Ruszamy na przełaj czymś czego nie szło nawet przy dobrych chęciach nazwać ścieżką dla pieszych, przedzieramy się przez trawy oraz powalone drzewa, po około kilometrze docieramy do ścieżki, która jest jednak bardzo piaszczysta i zryta, trudno jechać tędy, na mapie specjalnie nie można dopatrzeć się jakiejś ścieżynki. W końcu docieramy do szlaku turystycznego, kierujemy się nim do przeprawy przez strumień, szerszy i głębszy od tego w Lubrzy.
Przeprawa przez rzeczkę © toadi


Jednak udaje się go pokonać po zwalonych drzewach. Jedziemy kawałek wzdłuż brzegu jeziora Rybojedzkiego, aż docieramy do drogi Pszczew - Trzciel, korzystamy z mostu na Obrze i po chwili zasuwamy szeroką leśną ścieżka do PK16, punkt bardzo łatwo i szybko odnajdujemy. Martwi nas jednak nadciągająca burza, słychać grzmoty, zaczyna kropić. Kawałek musimy się wrócić, kierujemy się wzdłuż rezerwatu Rybojady na południe, docieramy do drogi nr 137.
Rzeczka wypływająca z jeziora Wędromierz, mostku nie było :( © toadi

Do PK17 (Mostek na strumyku) jakieś 2 km jedziemy w kierunku północnym w strugach deszczu, który z każdą chwilą przybiera na sile, docieramy do zjazdu, a właściwie dwóch zjazdów w las, z których będziemy mogli zdobyć PK17 a chwilę później PK18. Krzysztof po żelku, od kilku minut mocno ciągnie, zaczynam się zastanawiać czy podołam o ile utrzyma to tępo, sięgam i ja po żel. DO PK17 docieramy szeroką dobrze utrzymaną leśną drogą, asfalt to nie jest, jednak nawierzchnia nie jest poza krótkimi fragmentami piaszczysta, generalnie fajny szuterek. Mostek odnajdujemy od razu, PK znajduje się pod mostkiem z lewej strony.



Po odbiciu kart, chwile czekamy pod rozłożystym, starym dębem. Całkiem mocno pada, a widać już przejaśnienie. Po około 5 minutach deszcz ustaje, prawda jeszcze kilka minut ale już nie intensywnie, nie czekając dłużej ruszamy zdobyć PK18
PK18 (Przecinka w obniżeniu terenu). Słońce już zaczyna chylić się nad horyzont, czas nam zaczyna się kończyć, wracamy do drogi 137 i kierujemy się pobliską leśną drogą na PK18, w przeciwieństwie do poprzedniej ścieżki ta obfituje w sporej ilości piaski, jedzie się trudno, po wierzchu mokry piasek oblepiający opony, pod spodem suchy, widać od razu że dopiero co ktoś jechał rowerem. Docieramy w pobliże PK18, jednak w tym rejonie jest kilka blisko siebie przecinek, jedyne czego można być pewnym to to że znajduje się PK18 po prawej stronie, gdyż z tej strony jest obniżenie terenu, po lewej zaś niewielkie wzgórze. Wzgórze porasta rzadki las, zaś obniżenie terenu zarośnięte jest bujnymi paprociami, trawami i znacznie młodszymi nasadzeniami lasu, trudno szukać punkt. W końcu udaje się to Krzysztofowi. Mamy kolejny PK. Musimy wrócić do drogi 137 i teraz jakieś 3 km asfaltem a Trzciel.
PK19 (Skrzyżowanie ścieżek) wydawało się że będzie banalnie prosty do odnalezienia, niewielka połać lasu, więc powinno pójść łatwo, jednak, jak się wkrótce miało okazać, nie było tak banalnie łatwo. Mapa pokazywała zaledwie dwie ścieżki w tym niewielkim lasku, jednak na miejscu okazało się, że ścieżek jest znacznie więcej i zmarnowaliśmy sporo czasu zanim odbiliśmy przedostatni punkt kontrolny. Zostało nam do mety nieco ponad 2 km po asfalcie i jeszcze jeden punkt do odszukania
PK20 (skrzyżowanie ulic ze ścieżką rowerową) do okolic PK20 docieramy bardzo szybko, jesteśmy na przejściu dla pieszych, zaczynamy szukać w okolicy tegoż przejścia lecz punktu nie ma :(. Po około 5 minutach odnajdujemy PK20, był jakieś 100 metrów wcześniej przed przejściem.
20:16 docieramy na metę, mamy zaliczone wszystkie punkty kontrolne, jednak z czasu nie jesteśmy zadowoleni. Idziemy na obiad, spotykamy tam gostka z którym tego dnia kilka razy tasowaliśmy się na trasie, dowiadujemy się iż nie ma wszystkich punktów kontrolnych zaliczone, jednak na metę dotarł przed nami.
Wynik nie jest tak dobry jak rok temu 12 miejsce wraz z Krzyśkiem na 20 startujących, jednak mamy wszystkie punkty kontrolne zaliczone :)-> Wyniki.

MTBO taka mała odskocznia od ścigania się po strzałkach, możliwość zrelaksowania się i sprawdzenia w nieco innych warunkach. Szkoda że w tym roku obowiązywała kolejność zaliczania punktów kontrolnych, a i same punkty w przeciwieństwie do poprzedniej edycji były znacznie lepiej ukryte, zamaskowane wręcz, można by powiedzieć że organizatorzy wykazali się większą perfidią niż rok wcześniej. Większość punktów, była stworzona pod kontem pieszych maratończyków, gdyż do większości punktów trudno było dojechać rowerem, zwykle od kilku do kilkuset metrów należało albo rower nieść, pchać lub też zostawić i dojść pieszo.
Impreza dobrze zorganizowana pozwoliła na miłe spędzenie soboty na łonie natury. Pogody uraczyła deszczykiem, burzą, porannym chłodem, w mordę windem ale i pięknym słoneczkiem w promieniach którego było bardzo przyjemnie i ciepło.
Jak za rok będzie kolejna edycja oraz zdrowie, siły i czas pozwolą wezmę również udział.

PS.
W tomboli wygrałem książkę :)