Info
Ten blog rowerowy prowadzi toadi69 z miasteczka Poznań. Mam przejechane 7388.85 kilometrów w tym 2825.51 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.67 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Luty4 - 0
- 2013, Styczeń4 - 1
- 2012, Wrzesień5 - 18
- 2012, Sierpień11 - 28
- 2012, Lipiec12 - 32
- 2012, Czerwiec9 - 41
- 2012, Maj1 - 2
- 2011, Październik2 - 11
- 2011, Wrzesień2 - 16
- 2011, Lipiec1 - 11
- 2010, Maj3 - 17
- 2010, Kwiecień10 - 2
- 2010, Marzec2 - 0
- 2009, Październik6 - 22
- 2009, Wrzesień15 - 56
- 2009, Sierpień11 - 18
Dane wyjazdu:
52.00 km
25.00 km teren
02:15 h
23.11 km/h:
Maks. pr.:35.89 km/h
Temperatura:22.6
HR max:170 ( 96%)
HR avg:137 ( 77%)
Podjazdy:174 m
Kalorie: 1400 kcal
Rower:Giant XTC0
spokojnie do Puszczykowa
Wtorek, 19 czerwca 2012 · dodano: 19.06.2012 | Komentarze 2
Dziś po pracy udałem się do BCM.dość późno ruszałem, więc musiałem trochę się pośpieszyć aby zdążyć przed zamknięciem, jednak nie przesadzałem z wysiłkiem i prędkościami. Na przejeździe kolejowym miałem chwilkę na relaks, w oczekiwaniu aż przejedzie pociąg, z tej chwilki zrobiło się 5 minut, a obok i za mną pojawiło się kilku rowerzystów.
Szlaban w górę i start jak na maratonie, docisnąłem z kopyta na maksa i wyrwałem do przodu, dwóch innych odzianych w koszulki pognało za mną, przez chwilę siedzieli na kole, ale podciągnąłem powyżej 35 i gdzieś się urwali :)
Nieco zasapałem się na asfaltowym podjeździe przed BCM, ale miałem dość sztywne przełożenie, którego nie redukowałem, a mimo to udawało się utrzymać prędkość w okolicach 20 km/h. Dopiero na szczycie zwolniłem, aby nieco potu z siebie zgubić zanim dojadę do BCMu.
w sklepie trochę czasu zeszło, jakieś rękawiczki kupiłem i spodenki i w drogę do domciu, tym razem skierowałem się do Warty i wracałem trasą nadwarciańską.
Jeszcze w Puszczykowie dogoniłem dwóch szoszonów, jednak poszło mnie to za prosto, no cóż jeden z nich nawijał coś przez komórkę i spowalniał dwu osobowy peleton :), jechali poniżej 30km/h
Na szlaku nadwarciańskim jechałem spokojnie bez szaleństw, miało być w tlenie więc kiedy tylko usłyszałem 3 piknięcia, zwalniałem. Tak sobie spokojnie kręcąc, mijają kolejne kilometry. Nadwarciański o każdej porze roku jest piękny, a że dość dawno nim nie jechałem, to kontemplowałem otaczające widoczki. Jadąc sobie spokojnie, w pewnej chwili znajoma sylwetka pojawiła się z przeciwka.
Spotkałem Marka z kolegą (Janek). Zatrzymaliśmy się na parę chwil, wymiana zdań, głównie na temat dojazdu do Karpacza i po około 5 minutach każdy udał się w swoją stronę. Ja w kierunku Poznania, Marc z kompanem poleciał na WPN.
Na wysokości Dębiny, w przeciwnym kierunku szosą zasuwała duża grupa rowerzystów w kierunku na WPN, była to ekipa z "polska na rowery" stawkę zamykał trener.
Przez chwilę chciałem zawrócić i pojechać z nimi, godzina była młoda, jednak brak picia - w gębie pustynia, pierwsze objawy głodu, nie jadłem od ponad 6 godzin, skutecznie i dość szybko wybiły ten pomysł z głowy. Po około 30 minutach byłem w domu.
Tętno bardzo niskie, po części jeszcze efekt zmęczenia po Kargowej, a po części tak miało być, a nie inaczej. Pogoda dopisała, było cudownie, nie za gorąco nie za chłodno.
Kategoria do 100 km
Dane wyjazdu:
50.00 km
50.00 km teren
02:40 h
18.75 km/h:
Maks. pr.:33.49 km/h
Temperatura:19.9
HR max:176 ( 99%)
HR avg:163 ( 92%)
Podjazdy:511 m
Kalorie: 2250 kcal
Rower:Giant XTC0
MTB Kaczmarek - Kargowa
Niedziela, 17 czerwca 2012 · dodano: 17.06.2012 | Komentarze 11
Wraz z Krzysztofem dojechaliśmy na miejsce chwilę po 10Na miejscu byli już wszyscy z Goggle: Marek, Paweł wraz z dziewczyną Jej debiut oraz pierwszy start w tym sezonie młodzika :), Jacek G., Mariusz, oraz kilku innych
nieco przed nami zaparkował Klosiu.
Chwila moment i byliśmy gotowi, małe zamieszanie z numerem startowym, krótki z konieczności objazd pierwszych kilkuset metrów trasy maratonu i ustawiamy się w ostatnim sektorze.
11:00 Start, wszyscy powoli ruszają, jednak ledwo co ruszyliśmy tworzy się zator, ktoś miał już kraksę :), Paweł ciśnie gdzieś boczkami po trawie, szybko wskakuje za niego i zyskuję parę metrów, mijamy zator. Pierwsze błota i kałuże udaje się dość sprawnie minąć. Na długiej prostej chwilę jadę środkiem, gdzie jest twardo, jednak gość przede mną cosik wolno jedzie, jakiś niemrawy, postanawiam wyprzedzać lewą, jednak wybieram złe miejsce i czas, ładuję się w miałki piasek, tracę na prędkości nie mam szans wyprzedzić, a w dodatku trudno mnie utrzymać kierunek jazdy. Rzuca mnie i nie myśląc chce wrócić na twardszy fragment ścieżki, skręcam mocno w prawo i zajeżdżam drogę Pawłowi, na moje szczęście zdołał wyhamować, ja tylko szybko rzuciłem sorry i pomknąłem prawą przed siebie. Chwilę później wyprzedzam już bez przeszkód gościa przed mną i cisnę w kierunku lasu, mykając pomiędzy kałużami. Gdzieś jeszcze przed lasem wyprzedza i zostawia mnie Paweł.
Trasa w lesie to trochę szerokich leśnych duktów, niekiedy nawet wysypanych szutrem, zarośniętych ścieżek, singli pośród zarośli i drzew.
Na szerszych odcinkach staram się wyprzedzać, na singlach trzymam koło poprzedzającej mnie osoby. Na jednym z singli dostrzegam szansę na wyprzedzanie i pędzę prawą stroną ocierając się o zarośla, dostaję kilka strzałów po nodze z pokrzyw, kuracja antyreumatyczna oraz jeżynami, ale w końcu osiągam co chciałem, udaje się wyprzedzić kolejnego rowerzystę. Na jednym z zakrętów spoglądam za siebie i dostrzegam Krzysztofa, jest blisko, bardzo blisko, góra 20 metrów i 5 innych rowerzystów nas rozdziela.
Jadę dalej swoje, na singlach szanse na wyprzedzenie mizerne, na szerszych odcinkach jak tylko rysuje się szansa że wyprzedzę poprzedzających mnie współzawodników przyśpieszam i wyprzedzam, nie zawsze się udaje, zdarza się że i ja jestem wyprzedzany, jednak z każdym kilometrem coraz rzadziej.
Kolejny raz nadarza się szansa spojrzeć kto jedzie za mną i ponownie widzę Krzysztofa, sytuacja jak sprzed kilku minut.
Zaczynają się pierwsze trudniejsze odcinki, podjazd staram się wjechać jednak w połowie podjazdu zeskakuje z roweru i podbiegam, w ten sposób udaje mnie się kilku wyprzedzić, dość sprawnie wsiadam na rower i jadę przed siebie.
Cały czas doganiam kolejne kilku osobowe grupki, doganiam i po paru minutach pojedynczo wyprzedzam.
Na jednym ze zjazdów, odcinek gdzie jest podjazd, zjazd kolejny podjazd i zjazd, rowerzysta znajdujący się jakieś dwa trzy rowery z przodu daje pięknego nura nad kierownicą i ląduje na środku ścieżki w połowie wysokości zjazdu.
Ktoś tam pyta czy wszystko w porządku, mijam go prawą stroną rozpędzony pokonuje sprawnie kolejny podjazd za którym jest następny zjazd. Przed samym szczytem udaje się wyprzedzić dwóch innych rowerzystów.
Przez chwilę jadę za dziewczyną z Aga team, jedzie bardzo nierówno, szarpie, jednak tracę dość sporo czasu aby ją wyprzedzić, dość długi singiel i brak miejsca na wyprzedzanie skutecznie mnie spowalniają.
Na jednym z podjazdów na samym szczycie w końcu wyprzedzam dziewczynę i więcej już jej nie zobaczę, nie ma czasu na oglądanie się za siebie, nie wiem jak daleko jest za mną Krzysztof.
Po godzinie i pięciu minutach mijam punkt kontrolny. Na dystansie mega mam 106 lokatę, Krzysztof 108 i traci 1 minutę i 20 sekund. Gdybym jechał mini była by to 148 lokata na 317 którzy zdecydowali się na łatwiejszy dystans :) Na punkcie kontrolnym mam niecałe 2 minuty straty do Pawła, który dziś jedzie na mini.
Cisnę dalej, punkt żywieniowy mijam szerokim łukiem i nie korzystam z bufetu, szkoda czasu, mam 3/4 bukłaka wody oraz nieruszone żele i bidon Carbonoxu.
Kilak kolejnych kilometrów i jestem na rozjeździe. Prawie wszyscy skracają w lewo i jadą do mety. Kieruję się na druga pętlę, mam 1:18 na rozjeździe od chwili startu i 1:15 jazdy, gdzie się podziały 3 minuty (powolny start z 3 sektora i kraksa zaraz za linią startu, widać skutecznie ukradły te 3 minuty), rozjazd miał być zamknięty o 12:45, mam duży zapas czasu, nie czuję się wykończony, więc jadę dalej ścieżkami wgłąb lasu. Przed mną pusto nikt nie jedzie, za mną w odległości około 200 metrów widzę dwie niebieskie koszulki.
Przez kolejne kilometry uciekam staram się aby mnie nie doszli. Nie widziałem czerwono-biało- czarnej koszulki, więc nie ma w tej grupce Krzysztofa :), jest dobrze, jednak wiem że zyskaną przewagę mogę szybko stracić.
Na jednym z podjazdów zsiadam z rowera i wpycham go pod górkę, w tym momencie wbiegając wyprzedza mnie gość, który przez ostatnie 20 minut ścigał mnie, ja od 5 minut mam mały kryzys, który szybko mija.
Na najbliższym zjeździe skrajem lasu a młodnika jadę 5 metrów za gostkiem, jedzie dość niepewnie i nie wykorzystuje siły rozpędu na podjazdach, odciek singla jadę za nim, nie ma jak wyprzedzać, ja już czuję moc w nogach, On zaś widać że chyba stracił siły, nie dokręca na zjeździe, a ja muszę kulać się z jego prędkością. Singielek się kończy staję na pedały, daję z siebie wszystko co mam i wyprzedzam, chcę aby nie siadł mnie na kole. Udaje się jest za mną paręnaście metrów, dystans się zwiększa już po chwili mam przewagę około 200 metrów lub więcej. Wyprzedzam kolejnego rowerzystę, trochę jestem zaskoczony jego obecnością, skąd się wziął, jeszcze przed punktem pomiaru czasu wyprzedzam kolejnego rowerzystę, też widać że walczy ze sobą oraz jeszcze jednego który jedzie dość wolno, pomimo płaskiego terenu.
Punkt pomiaru czasu, 2:16:14 i 104 lokata 2 osoby z mega wyprzedziłem :), a wydawało się że sporo więcej, zwłaszcza jeszcze przed rozjazdem, ale widać wszyscy Oni pojechali mini. Z tabeli Datasportu domyślam się że jedna z wyprzedzonych niedawno osób wycofała się z wyścigu, na punkcie pomiaru czasu miał 2:18 i 106 lokatę i jedna ze zgub się znalazła.
Za punktem pomiaru czasu udaje mnie się dogonić i wyprzedzić kolejnego rowerzystę, jednak ten jest najbardziej niemrawy ze wszystkich i wyjątkowo czysty, przynajmniej od tyłu tyle można było zaobserwować, po wyprzedzeniu ni oglądam się za siebie, jadę przed siebie, gdyż w pewnym momencie gdzieś w oddali na końcu ścieżki pomiędzy krzaczorami, zamigotała koszulka goggle, małe zaskoczenie, przez myśl przelatuje mnie, że to może Krzysztof, ale gdzie też mnie wyprzedził ?
Nieco przyśpieszam, ponownie daje z siebie więcej, chcę Go dojść, po krótkiej chwili widzę, że tylny widelec jest czerwony, to nie Krzysztof, trochę mnie ulżyło. Jednak pościg trwa, na ostatnim podjeździe jeszcze przed rozjazdem doganiam i wyprzedzam, jak się okazuje Marka.
Dla mnie małe zaskoczenie, nie spodziewałem się, że mogę wygrać z Markiem. Wymieniamy kilka szybkich zdań, okazuje się, że nieco przesadził na pierwszej pętli i teraz walczy ze skurczami i wyczerpaniem, proponuję żelek, jednak nie chciał, już brał.
Docieram do rozjazdu, taśma i kilku wolontariuszy zagradza wjazd na kolejną pentelkę, gdyby okazał się ktoś chętny i wskazują prawidłowy kierunek jazdy.
Jadę dalej, jednak mam kolejny cel przed sobą, bardzo daleko mignęła biało-pomarańczowa koszulka, do mety już niewiele, podejmuję próbę dogonienia rywala, jednak dystans bardzo wolno się zmniejsza, a kilometrów do mety ubywa w szybkim tempie. Strażacy kierują ruchem, na jednym ze skrzyżowań policja wskazuje kierunek. W pewnym momencie widzę, iż jadę ścieżką na której byłem jakieś 2,5 godziny temu, zwątpienie, co jest, źle zjechałem czy co ? ale nie przypominam sobie gdzie można było skręcić, zjechać inaczej, więc nieco powątpiewając jadę dalej we wskazanym wcześniej kierunku, dostrzegam skręcającego w prawo uciekiniera, dzieli mnie do niego około 200 metrów. W ostatni zakręt wchodzę dość szybko bardzo szerokim łukiem, a tu niespodzianka, ogromna kałuża, a za nią kolejne i to prosto na moim torze jazdy, ostro hamuje, udaje się nie wpaść w kałużę, jednak prędkość wytraciłem z 30km/h do zaledwie 10 km/h. Uciekam w lewo i mijam kałuże po lewej, spoglądam przed siebie i widzę metę oraz uciekiniera który ją przekracza właśnie. 15 sekund później metę przekraczam i ja.
Dystans 50km
Czas jazdy 2:40:52 (oficjalny) z licznika 2:37:33
lokata open 103 a w M4 - 19 :) zdobywam 552 punkty dla teamu :)
Średnia prędkość wg datasport 18:65
Wynik rywalizacji Max:Toadi --> 3:3
Strata do Mariusza - ogromna 2:16:49 - 24 minuty
Strata do Jacka - duża 2:25:24 - 15 minut
Zyskałem do Marka odrobinę 2:42:50 - 2 minuty
Zysk do Krzysztofa - mały 2:44:35 - 3:45 minuty
Wjazd na metę
meta w Kargowej© toadi
Meta w Kargowej© toadi
Trasa maratonu
https://picasaweb.google.com/109666053366290455391/ScrapbookPhotos?authuser=0&feat=directlink
Ciekawsze fragmenty na trasie maratonu
Rów do przejechania, nie każdemu się udawało :)
Kilka zjazdów zakończonych podjazdami
Kładka nad powalonym drzewem - nie wszyscy ryzykowali przejazd, jednak deska była dość szeroka aby po niej przejechać, raz za tą kładką fragment łąki, przez którą aby nie było za prosto i za szybko, wyznaczono taśmą krętą ścieżkę.
Fragment singielka pomiędzy drzewami, było dość wąsko i kręto ale bardzo fajno :)
Łacha piasku na zjeździe zaraz po skręcie w lewo, za którą należało skręcać w prawo, pierwszy raz udało się śpiewająco, za drugim razem nieźle mną rzuciło i ratowałem się podpórką.
Zaorany i porośnięty trawą las - nieźle trzęsło :)
Trasa po nocnej nawałnicy była dość mokra, jednak podłoże w większości piaszczyste szybko wchłonęło wodę, na kilku odcinkach niezłe bajora, niektóre zamaskowane trawą :)
Trasa obfitowała w niezliczoną ilość zakrętów, w niektórych ledwo co się zmieściłem, jednak wywrotki dziś nie było.
Kategoria do 100 km, MTB Maratony
Dane wyjazdu:
105.00 km
0.00 km teren
03:12 h
32.81 km/h:
Maks. pr.:44.19 km/h
Temperatura:17.7
HR max:172 ( 97%)
HR avg:152 ( 85%)
Podjazdy:162 m
Kalorie: 2400 kcal
Rower:Giant XTC0
Deszczowa setka
Niedziela, 10 czerwca 2012 · dodano: 10.06.2012 | Komentarze 5
Jakoś tak dzień z godziny na godzinę przeciekał między palcami, ale w końcu wyszykowałem się i ruszyłem rowerem. Było już po 16 kiedy wsiadałem na rower, niebo ponuro zachmurzone słaby wiatr ale dość ciepło (23 C, później spadło do 14 C). W planach trasa na jakieś 4 godziny jazdy, głównie asfaltem, jednak jak miało się wkrótce okazać pogoda zweryfikowała plany.Ten fragment z YouTube będzie chyba najwłaściwszy do tego co miało mnie wkrótce czekać :)
Poznań - Garby - Tulce - Gowarzewo - Klesczewo - Krerowo - Środa Wlkp - Zaniemyśl - Śrem - Bnin - Kórnik - Dziećmierowo - Krzyżowniki - Komorniki - Gowarzewo - Tulce - Garby - Poznań.
Powyższa trasa zaplanowana na wąskie oponki, koła 28" i opony Lithon 2, taka przeróbka górala na kolarkę.
Ruszyłem dość ostro, po wyjechaniu z osiedlowych dróżek wskoczyłem na nieco ponad 30km/h i szybko podążałem wyznaczoną trasą. Jeszcze przed Tulcami spadły pierwsze krople deszczu, jednak zbagatelizowałem jadę dalej, nawet nie myślę przerwać i wracać, idzie mnie całkiem dobrze trzymam dość wysokie tempo, więc szybko mijam Tulce, przelatuję przez Gowarzewo i kieruje się na Kleszczewo Zaczyna padać intensywniej jednak nie jest to silny deszcz, ledwo straszy. Droga szybko zmienia kolor, oponka ma mokry pasek, ale nie chlapie, więc nadal zdążam w zamierzonym kierunku. W okolicach Bieganowa pada już dość intensywnie, na drodze tworzą się nieśmiało pierwsze kałuże, jednak oponka nadal nie chlapie chyba że zaliczę którąś z tych maluśkim kałuż.
Zaczynam się zastanawiać czy w Środzie nie skierować się na Poznań i odpuścić, jednak kiedy jestem już na wyciągnięcie ręki przed Środą, deszcz jakby zelżał, myślę sobie, postraszyło i po deszczu, więc postanawiam nieznacznie zmodyfikować trasę kierując się w Środzie na Zaniemyśl. Miało być na Nowe Miasto i osiągnięcie Zaniemyśla przez Krzykosy - Solec - Kępe.
W chwili kiedy dojechałem do pierwszego Ronda w Środzie zerkam na wskazania licznika; czas jazdy 1:02, przejechany dystans prawie 34km i średnia 32,7km/h. Jest dobrze, więc motywacja do zrobienia 100 też jest. Przez Środę jadę ostrożnie, światła, skrzyżowania itp. dość powiedzieć że na wyjeździe mam zaledwie średnią na poziomie 32,5 km/h. Postanawiam że odpracuję to na kolejnym odcinku do Zaniemyśla, pomimo że chwilami czułem jakby wiatr był silniejszy staram się trzymać prędkość w granicach 34km.
Na pierwszej krzyżówce w Zaniemyślu mam średnią 32,66 km/h nieco odrobiłem, jednak nadal mam niewielką stratę.
Zaczyna ponownie padać, z każdą chwilą coraz mocniej, robi się też coraz chłodniej, nie czuję tego, jednak termometr na liczniku nieubłaganie wskazuje że temperatura spadła do 17 C i ciągle spada.
Kolejny odcinek do Śremu ciągle cisnę nie jadę na maksa, wiem że do 100 sporo jeszcze brakuje więc szkoda by było się wypalić. Na Rondzie w Śremie, skręcam w prawo, kieruje się na Kórnik.
Spojrzenie na licznik:
Dystans 57,93km
Czas 1:45
Średnia 32,73 km/h
No odrobiłem stratę ze Środy :)
Jednak już prawie dwie godziny cisnę i tylko dwa krótkie postoje na światłach, pora się zatrzymać i coś dołożyć do brzusia. Zatrzymuje się na skraju lasu, siadam na słupku granicznym i całe 15 minut poświęcam na jedzonko i picie.
Przy okazji sprawdzam mapę i zastanawiam się którędy wracać, przez Rogalin czy Kórnik. Decyduje jednak że przez Kórnik dawno nie pedałowałem więc klamka zapadła.
Troszkę ostygłem robi się mnie nieco chłodno, więc pakuje plecaczek i ruszam w drogę, mijam Czmoń i wkrótce jestem na trasie pierścienia, skręcam w prawo na Bnin i dalej jadę do Kórnika, jak prowadzi pierścień wokół Poznania. W Kórniku następuje długo oczekiwana chwila, bateria transmitera prędkości wysiadła i od tej chwili nie wiem jak szybko jadę i ile już przejechał. Jednak wiem że zostało mnie jeszcze 29km i będę w domciu.
Jestem już całkowicie przemoczony, woda którą rzuca przednie koło skutecznie mnie przemoczyła od przodu, tylne załatwiło plecy i spodenki. Deszcz jest już intensywny i daje się mocno we znaki, w butach mam basenik.
Sprawdzam ostatnie wskazania licznika:
przejechałem 77km
czas jazdy 2:22
Średnia 32:54km/h
Spada, ale nadal wg mnie nie jest źle, docisnę i utrzymam, nie zostało wiele, jeżeli się przeliczę z siłami i tak wrócę do domu, gdyż z każdym kilometrem mam coraz bliżej, a w razie totalnego zgonu, zawsze mogę spróbować wpaść do Marcina (skórzan) i u niego chwilę odsapnąć.
Przed przejazdem kolejowym w Dziećmierowie pada bardzo intensywnie, na okularach mam tyle wody, że co kilka minut potrząsam głową jak koń, aby się pozbyć chociaż części wody i lepiej widzieć, w zębach zgrzyta piasek, woda którą rzuca przednie koło ląduje nie tylko na okularach ale również na twarzy i jak widać zębach :(
Minerały i mikroelementy :)
Jest mnie już obojętne czy pada mocniej czy nie, i tak jestem przemoczony, więc te kilka kropli wody nie czyni dla mnie większej różnicy, nie mając wskazań prędkości staram się utrzymywać tętno w granicach 150-155, wiem że jak do tej pory przy takim tętnie miałem prędkość między 32-34km/h więc spodziewam się, że zdołam dzięki temu utrzymać średnią którą wypracowałem
W nogach czuję już zmęczenie, pomimo że temperatura spadła do 14 stopni, jest mnie ciepło, od Kórnika nie piję, staram się cisnąć i jak najszybciej dojechać do domu, do końca tej męki i do ciepłej kąpieli.
Wkrótce jestem w Gowarzewie, spoglądam na domek brata, w okna zsunięte żaluzje, nic dziwnego, dziś jest z rodzinką nad morzem, mam nadzieję że mają lepszą pogodę od tej która jest obecnie w Poznaniu.
W Tulcach przez chwilę zastanawiam się czy nie jechać przez Spławie-Szczepankowo, jednak myśl o rozkopanej od dłuższego czasu drodze i wiecznym jej remoncie, powoduje że skręcam w prawo na Swarzędz.
Jeszcze tylko kilka mocniejszych depnięć, jeszcze tylko kilka kilometrów i będę w domu, ta myśl dodaje mnie sił, jednak na byle podjeździe czuję że mam wyraźnie dość, zwalniam, a tętno rośnie. Na szczęście na tym odcinku większych podjazdów nie ma, jeden większy zjazd przed lasem, szkoda tylko że strasznie dziurawy, staram się jak mogę omijać kałuże, nie chcę zaliczyć jakiejś dziury.
Gdy jadę Dymka, czuję że to resztki sił, więc kiedy tylko mijam skrzyżowanie na Szwajcarskiej skręcam na ścieżkę rowerową i ostatnie metry pokonuje żółwim tempem, kulam się wolno, ale tego mnie było trzeba, jeszcze 500 metrów i koniec.
Jestem pod blokiem sprawdzam godzinę, jest 19:35. Od Kórnika nie miałem żadnego postoju czy zatrzymania na światłach więc spokojnie z licznika odczytam sobie czas jazdy. Wychodzi nieco ponad 3 godzinki, jest dobrze, a nawet bardzo dobrze, ciekawe czy miałbym lepszy czas jadąc w nieco mniej deszczowej aurze ?
Ostatnie kilometry, praktycznie od okolic Gowarzewa miałem w myślach "deszczową piosenkę" z filmu, i mimo wszystko nie rozumiem dlaczego gostek tak radośnie sobie śpiewał pomimo strug deszczu, może miłość go tak rozpalała, a może gorączka jaką miał w trakcie kręcenia tej sceny ?
I'm singin' in the rain
Just singin' in the rain
What a glorious feelin'
I'm happy again.
I'm laughing at clouds.
So dark up above
The sun's in my heart
And i'm ready for love.
Let the stromy clouds chase.
Everyone from the place
Come on with the rain
I've a smile on my face
I walk down the lane
With a happy refrain
just singin'
singin' in the rain
dancin' in the rain...
Kategoria 100 - 200 km
Dane wyjazdu:
122.00 km
30.00 km teren
04:27 h
27.42 km/h:
Maks. pr.:54.28 km/h
Temperatura:27.2
HR max:178 (100%)
HR avg:156 ( 88%)
Podjazdy:422 m
Kalorie: 3500 kcal
Rower:Giant XTC0
Poznań - Oborniki - Stobnica - Szamotuły - Kiekrz - Poznań
Piątek, 8 czerwca 2012 · dodano: 08.06.2012 | Komentarze 1
Dziś ranek nie zanosił się na wyjątkowo pogodny, wyglądało że wyjazd może być nie udany, jednak pomimo rannych opadów deszczu nie ma powodu żałować, że wybrałem się na dłuższy wyjazd rowerkiem.Rankiem szybka zmiana kół na 28" i oponki Michelin Lithon 2, znakomita większość z zaplanowanej trasy miała prowadzić asfaltami.
Punkt zborny - pętla tramwajowa na Sobieskiego. Mieliśmy spotkać się o 11:00 jednak tak jak wspomniałem poranny deszcz nieco mnie opóźnił, dojechałem o 11:20.
Kiedy ruszałem spod bloku, było późno 10:50, a i sporo kałuż nie pozwalało rozkulać się zbytnio, nogi też jakieś takie niemrawe dziś były, nie chciały podawać szybciej i mocniej, a i tętno szybko wskakiwało na około 170 pomimo, że za szybko nie jechałem, pomyślałem sobie, że dziś jednak należało zostać w domu, jednak skoro się słowo rzekło teraz muszę go dotrzymać. Od okolic R.Śródki jakoś kałuże poznikały a asfalcik był wyraźnie suchszy. Nieco przyśpieszyłem. I tak pomykałem od czerwonego światła do czerwonego światła, całkowity pech wszystkie krzyżówki, aż do miejsca spotkania miałem czerwone światło, wszędzie musiałem się zatrzymywać, już chciałem zjechać na ścieżkę rowerową jednak za każdym razem, jak takowa myśl przeleciała mnie przez głowę to zmieniało się światło i mogłem ruszać. Do kolejnego czerwonego :(
Na miejscu był już Karol oraz Krzysztof. Szybkie cześć i niespełna 5 minut później ruszamy. Jest 11:25, na początku spokojnie ścieżkami obok uniwerku aby wyjechać na około 2km odcinek gruntowy. Tu już mnie się nie jechało przyjemnie, rowerek na każdym mniej twardym odcinku miał tendencje tańczyć, no cóż, szytki na drogi inne niż asfaltowe nie nadają się :(
Szybko jednak wskakujemy na asfalicik na skraju Umultowa. Do Biedruska jedziemy w dość równym tempie około 33km/h, robię za konia pociągowego, jak się ma później okazać tak będzie przez większość dzisiejszego wyjazdu. Biedrusko szybko zostawiamy w tyle, przekraczamy Wwartę, i zaraz za mostem pierwszy postój. Krzysztof musi dokręcić korbę. Po 5 minutach ruszamy przed siebie, przy zjeździe na pętle jedziemy prosto, w końcu drogi gruntowe mnie nie służą :).
Na rondzie w Bolechowie kierujemy się asfaltem na Murowaną Goślinę, w pewnym momencie z tyłu słyszę "w lewo" coś za szybko ale skręcam, no i znowu droga gruntowa, kawałek gruntowymi później przez jakieś małe osiedle i lądujemy na trasie pierścienia wokół Poznania. Ja pitole a miałem nie jechać tym odcinkiem, miałem w zamiarach dojechać do Mściszewa od strony Raduszyna, pięknym asfaltem :(
Trzeba się będzie męczyć i tak też jest, tracę sporo sił, co widzę po tętnie oscylującym w granicach 170, na szczęście męczarnia nie trwa długo, w Mściszewie ponownie asfalcik, uspokajam tętno i ciągnę na Starczanowo. Od Starczanowa, już planowany odcinek 3km leśnymi ścieżkami do Uchorowa, na tych ścieżkach gdzie w większości na ubitej gruntowej drodze jest warstwa błotka, czuję się jak na lodzie, ale utrzymuję tempo, jest nieco poniżej 30km/h ale to wszystko co mogę na tych oponkach, jednak nie opóźniam zbytnio Karola i Maksa, przynajmniej odnoszę takie wrażenie.
W Uchorowie ponownie asfalt, przyśpieszamy i ciągniemy powyżej 30km/h, ponownie robię za lokomotywę, w pewnej chwili jakieś 6 km przed Obornikami wyprzedza nas skuter, przez myśl przelatuje szatański wręcz pomysł, siąść mu na koło, a niech nas pociągnie, gwałtownie przyśpieszam do 42km/h dochodzę gościa na odległość metra, jedzie równe 40km/h, obracam się za siebie i ...
Krzysztof z Karolem zostali jakieś 150 metrów, nie załapali się na tę lokomotywę, skoro mieliśmy jechać razem, odpuszczam schodzę do 26km/h i czekam, aż dojadą, no cóż nie było mnie pisane dać zmiany skuterkowi przed Obornikami :)
Do Obornik już bez większych szaleństw w dość spokojnym tempie.
Szybkie myk przez Oborniki, do rynku pod prąd kawałek, ale tak bliżej,
Na jedynych światłach jakie spotkaliśmy w Obornikach dalszy ciąg pecha, czerwone i musimy czekać, nawet dość długo czekać za zielonym, w pewnej chwili 4 rowerzystów obok siebie stoi i oczekuje z utęsknieniem zielonego, jest ruszamy, mostek na Wełnie i na kolejnej krzyżówce skręcamy w lewo, kierunek Obrzycko. Z tyłu Krzysztof coś krzyczy dlaczego nie jedziemy na Czarnków i Gontyniec, może chciał na piwko, ale tego już się nie dowiemy :)
Przed Bąblinem na parę chwil skręcamy w las, trzeba spuścić przegrzany płyn z chłodnic i uzupełnić świeżym :) oraz coś przegryź. Ciągłe zmagania z wiatrem czuję już w nogach, jadę na szpicy i wiem, że jeżeli nie dołożę do kociołka to za kilka kilometrów może nie być z czego wykrzesać sił. Na postoju oceniamy nasze realne szanse dojechania do Obrzycka, dziś pierwszy mecz na euro, a co niektórzy chcą na niego zdążyć, do 16 musimy być w Poznaniu. Decyzja więc jest prosta, Wartę przekraczamy albo wpław, albo mostem kolejowym, ochotników do przepłynięcia Warty nie było, ponoć woda jeszcze zbyt zimna :), więc pozostał nam nieczynny most kolejowy Stobnica- Barczewo.
Spoglądamy jeszcze na mapę, wychodzi że mamy około 10 km jazdy przed sobą zanim zawrócimy na Poznań.
Ruszamy, szkoda czasu marnować, a i muchy były na tyle dokuczliwe, że mieliśmy dość opędzania się od nich. Gdzieś przed Kiszewem słyszę głos z tyłu, że musimy się zatrzymać na zakupy - woda się kończy.
W Kiszewie zatrzymujemy się przed dwoma sklepami, jeden z jednej strony ulicy, drugi z drugiej. Szybkie zakupy, jakieś jedzonko, picie i po kilku dłuższych chwilach wsiadamy na rowery. Dostaję prikaz że mam nie ruszać ostro, bo na żołądku zbyt dużo zalega, więc rozkuluję się powoli do tych około 30km/h, kiedy osiągam założoną prędkość nie słysząc protestów z tyłu, staram się ją utrzymać, a chwilami nawet szybciej jechać, jednak wiatr stara się o coś całkiem innego, za wszelką siłę i z pełną premedytacją chce nas spowolnić.
Peletonik w końcu dociera do mostu kolejowego, chwila poszukiwań jak dostać się na most i jesteśmy na nasypie.
Na moście chwile grozy, rower Krzysztofa wpada w jedną z dziur, a i Maks nieźle się zachwiał, jednak tylko groźnie to wygląda, dziura była zbyt mała, aby zmieścił się w niej Maks i jego rower :)
Krótka sesja fotograficzna na moście i ruszamy przed siebie.
Karol i Krzysztof - most kolejowy na Warcie Stobnica-Barczewo© toadi69
Most kolejowy na Warcie© toadi69
Widok na Wartę z mostu kolejowego© toadi69
Warta z mostu kolejowego© toadi69
to co zostało z nieczynnego już mostu kolejowego na Warcie© toadi69
Ruszamy na Jaryszewo, teraz już wiatr nam nie przeszkadza, czujemy że wręcz pomaga, więc w równym tempem ciągniemy przed siebie.
Za Jaryszewem kończy się asfalt i zaczynają leśne piaski, tańczę na rowerku, wąskie opony z zerowym bieżnikiem grzęzną w piaskach i mimo sporego wysiłku zaczynam nie dawać sobie rady, zwłaszcza na piaszczystych podjazdach, nieco zostaję w tyle, ale nie jest źle, jakimś cudem nie zaliczam wywrotki pomimo, że nosi mnie po sporej części szerokości ścieżki.
Na rozwidleniu ścieżek leśnych decyduję, że jedziemy w prawo, kierujemy się na Syców i dalej przez Mutowo na Szamotuły, do których jest około 9 km.
Odcinek 7 km w piaskach daje mnie ostro do wiwatu, cały czas staram się trzymać prędkość maksymalną na jaką mam jeszcze siły i na jaką pozwalają piaski, Krzysztof i Karol uciekają na podjazdach, ja nie daję rady, o ile na płaskich odcinkach jakoś utrzymuje się za nimi a nawet doganiam, to każdy piaszczysty podjazd kończy się tym, że odrobione metry przepadają. W końcu kończy się las, droga przechodzi w twardszą gruntowo-szutrową, na podjeździe dochodzę Ich. Uff, jest dobrze, albo prawie dobrze, nogi mnie bolą, padam ze zmęczenia, siły, jakie siły, nie ma ich wcale, ale okazuje się, że i Krzysztof z Karolem dostali do wiwatu na tych piaseczkach :)
Jakiś kawałek jedziemy całą szerokością ścieżki, w końcu gdzieś chyba w miejscowości Piotrkówko docieramy do asfaltu. No to w końcu odpocznę. Wychodzę na prowadzenie i powoli dociągam do nieco ponad 30km/h jedziemy tak do Szamotuł, szybkie myk myk i kierujemy się na Pamiątkowo.
Przed samym Pamiątkowem, koń pociągowy dostaje zadyszki, prędkość spada do 28-29km/h, a do tego dziury, i łaty na drodze strasznie mnie wybijają z rytmu, wtedy Krzysztof daje zmianę i przez kilka następnych km robi za lokomotywę. W Pamiątkowie z racji szybko uciekającego czasu, skręcamy w prawo kierując się do drogi szybkiego ruchu.
W Cerkwicy na zmianę wychodzi Karol, prowadzi, aż do pierwszych zabudowań przed miejscowością Napachanie, odchodzi na lewo, i tu ponownie ja wychodzę na szpicę. Te kilka kilometrów jazdy na kółku, pozwoliło mnie odzyskać utracone siły i ponownie podbijam do 34km/h
Głos zza pleców wzywa do szukania sklepu. Robimy ostatni już tego dnia popas przed najbliższym sklepem. Spojrzenie na mapę i decyzja, że jedziemy na Rogierówko i Kiekrz. jeszcze kilka uwag co do szybkości jaką dałem na zmianie, ponoć zbyt duża i ruszamy.
Po około 2,5 km skręcamy w lewo na trasę pierścienia wokół Poznania, w Rogirówku, na podjeździe Krzysztof pokazuje ile ma mocy w nogach, na szczycie górki jest pierwszy. Do Kiekrza jedziemy spokojnie, podjazd w Kiekrzu daję ostro w nogi i pierwszy jestem przy Kościele :)
Kierujemy się dobrze znanymi leśnymi duktami na Rusałkę, ponownie czuję, że nie jest to żywioł oponek jakie mam, ale nie jest źle, w większości jest na tyle twardo, iż nie odpuszczam i utrzymuję tempo. Przed Rusałką mała rywalizacja z Krzyśkiem, kto pierwszy do Rusałki, prędkość w granicach 32-34km/h, nie ma zbyt wielu spacerowiczów oraz innych rowerzystów, nielicznie spotykani nie przeszkadzają specjalnie.
Przed Niestachowską pożegnanie i każdy kieruje się w swoją stronę. Nadszedł kres wspólnego wypadu. Przez Sołacz jadę spokojnie bez szaleństw. Docieram do ulicy Nad Wierzbakiem, tu zaczyna się szaleństwo, rywalizacja z innym rowerzystą.
Ani ja ani On nie zamierza odpuszczać, ulicami Aleja Wielkopolska, Solna, Małe Garbary, popierdalamy z prędkościami przekraczającymi 40km/h. Nogi mnie pieką, ale nie odpuszczam, na Solnej zatrzymuję się na czerwonym, gostek wyrywa do przodu ignorując światła, dochodzę go przy rynku Wielkopolskim, jednak spora ilość samochodów nie pozwala na wyprzedzanie, okazja nadarza się na ulicy Kardynała Wyszyńskiego, przyspieszam do 46 km/h i gostek jest już za mną. Do Śródki ciągnę przodem, nie mogę gościa oderwać od siebie trzyma się mojego koła. Na rondzie jak Bóg przykazał stoimy obaj i czekamy za zielonym, ruszamy za chwilę dalsza część wyścigu wokół Malty, od strony kolejki wąskotorowej, trochę nie po drodze dla mnie, ale co tam, dam radę. Nasz wyścig skutecznie utrudniają inni użytkownicy ścieżki, parę razy uciekamy na trawę i przy prędkości przekraczającej 40km/h daję się wyprzedzić kawałek za termami, ja jadę ścieżką, gostek ścina zakręt i nieco skraca, na tyle duży skrót, że jest przede mną. Nieco wk.... dociskam resztkami sił, dochodzę gościa, jednak zza zakrętu wynurza się rodzinka na rowerach, daję po hamulcach i chowam się za gostkiem, na podjeździe jestem nieco mocniejszy, zrównuję się z nim, jednak zagęszczenie ludzi, ponownie zmusza mnie do schowania się za rower gostka aby nie wpaść w pieszych.
Gość skręca w prawo kierując się do Jana Pawła, ja skręcam w lewo, do domciu.
Nogi mnie pieką, kolana mam już miękkie, cieszę się w duszy że nie skręcił w lewo. Ostatnie 2,5 km jadę już wolniej i spokojniej, uff trzeba trochę dać odpocząć nóżkom zanim zsiądę z rowerka.
Odcinek wspólny 95km, na tym odcinku prędkość średnia wyniosła 28,18km/h
Kategoria 100 - 200 km
Dane wyjazdu:
70.56 km
55.00 km teren
03:14 h
21.82 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max:171 ( 96%)
HR avg:147 ( 83%)
Podjazdy:590 m
Kalorie: 2200 kcal
Rower:Giant XTC0
Trasą BM
Niedziela, 3 czerwca 2012 · dodano: 10.06.2012 | Komentarze 1
Dzień jak dzień, pochmurny i dość smętny. Ustaliliśmy że dziś pojedziemy trasą BM Grabka. Krzysztof zjawił się przed 12 przy źródełku na Malcie, ja o 12:00.Nie marudzą specjalnie ruszamy, trasą maratonu, od samego początku tempo prawie maratonowe, Za Uzarzewem nieco odpuszczamy, jednak tylko na krótką chwilę, do Biskupicach krótki postój na uzupełnienie zapasów. Ruszamy po chwili asfalcikiem w kierunku Promnna, aby po kilku minutach zjechać w leśne ścieżki, którymi zgodnie z przebiegiem trasy maratonu pomykamy, aż do Starej Górki. Odcinek szutrowy, a następnie asfaltowy podjazd przed miejscowością Góra.
Krzysztof szybciej się na wzniesienie wspina, jednak za chwilę dostaję wiatr od czoła i poważnie zwalnia, chwilę jedziemy obok siebie, jednak Krzysztof szybko chowa się za mną, przed miejscowością Góra, robimy kolejny postój na posiłek.
Jezioro Góra© toadi69
Podczas naszej przerwy jakiś krosowiec zrobił popis jak podjechać przez chaszcze na wzniesienie i przy okazji trochę nasmrodził spalinami.
Ruszamy. Jadę w szpicy robiąc za konia, Krzysztof chowa się przed wiatrem. Szybko mijamy Górę i kierujemy się drogą na Jankowo, staram się pomimo wiatru jechać 30km/h i jakoś się udaje, jednak z każdym depnięciem czuję że jest ciężko, coraz ciężej, jeszcze przed zjazdem w polną ścieżkę, Krzyś odpuszcza. Zwalniamy do 25km/h po chwili skręcamy w prawo i kierujemy się do doliny Cybiny.
W dolince jakby nieco mniej wiało, więc szybko suniemy przed siebie, kolejny asfaltowy podjazd i Krzysztof ponownie na wzniesieniu pierwszy.
Na otwartym terenie polną ścieżką w kierunku do Uzarzewa ponownie dostajemy silny wiaterek z przodu. Po chwili wyprzedzają nas dwa quady i przez kilkanaście sekund jedziemy w tumanach kurzu.
Kolejny podjazd i teraz ja jestem szybciej na wzniesieniu, przerwa od roweru Krzysztofowi nie wyszła na dobre i kuleje wytrzymałościowo.
Dalsze kilka kilometrów jedziemy spokojniej, aby dać czas na małą regenerację.
Zjazd w dół pod Gortatowem i dalszy malowniczy odcinek dość spokojnie jedziemy wzdłuż rozlanej poniżej Cybiny.
Nawet się nie spostrzegliśmy a już jesteśmy w lesie nad j. Swarzędzkim.
Tu dociskamy dość mocno i szerokimi alejkami gnamy w kierunku Malty.
Jeszcze przeprowadzenie rowerów w pamiętnym miejscu pod trasą na Warszawę i jesteśmy przy stawach Antoninek oraz Młyńskim.
Nie marnując czasu kierujemy się w kierunku Malty jednym z wariantów BM.
Chwila pogawędki przy źródełku i rozjeżdżamy się każdy w swoją stronę.
Kategoria do 100 km
Dane wyjazdu:
197.00 km
130.00 km teren
08:21 h
23.59 km/h:
Maks. pr.:46.62 km/h
Temperatura:24.2
HR max:167 ( 94%)
HR avg:139 ( 79%)
Podjazdy:837 m
Kalorie: 5570 kcal
Rower:Giant XTC0
Pętla A.D 2012
Sobota, 26 maja 2012 · dodano: 27.05.2012 | Komentarze 2
WitamDawno mnie tu nie było, ale w końcu należy zacząć nadrabiać zaległe wpisy.
Po Maratonie w Sulechowie wykombinowaliśmy że w najbliższy weekend robimy pętelkę wokół Poznania. Jak postanowiliśmy tak, prawie zrobiliśmy.
Z końcem tygodnia Krzysztof dał info że ponownie jest na antybiotykach i z pętelki nici. Postanowiłem jednak że skoro mam jechać pętelkę, to pojadę.
Start był zaplanowany na 7:30-8:30, był, gdyż ranek okazał się strasznie trudny dla mnie, zbyt długo grałem w WoT i miałem deficyt snu. Postanowiłem troszkę dłużej pospać. Koniec końców na rower wsiadałem o 11 z małym okładem, jak na pętlę wydawało się nieco późno, ale co tam, najwyżej jak się nie wyrobię to będę wracał nie zamykając jej. Lampek nie brałem.
Wystartowałem w kierunku Tulec, do których mam najbliżej jeśli chodzi o pętlę, najpierw źródełko na Malcie, symbolicznie i lasami do Tulec. W lasach pod Garbami zaczyna odmawiać posłuszeństwa prawe kolano, które oberwało nieźle w Sulechowie, wdrażam plan awaryjny i zwiększam obciążenie na lewe kopytko a prawemu daję odpocząć. W Tulcach po 28 minutach i nie marudząc /nie zatrzymując się/ skierowałem bicykl w Kierunku Robakowa i Kórnika. Na podjeździe na wiadukt ponad autostradą lewa nóżka stwierdza, że tak się nie będzie bawić, ona pracuje a prawa się opitala. Chciał nie chciał, muszę zaprząc do roboty obie nogi. Postanowiłem że odwrót z pętli albo w Kórniku, albo Rogalinie, zależnie od tego jak będzie sprawowała się prawa noga. Piaski między Tulcami a Robakowem dają nieźle w kość, rower tańczy na łachach piasku, tętno szybuje do ponad 160 a prędkość mimo to spada. Cel przejechania pętli na tętnie 80-85% zaczyna być nierealny, albo muszę odpuścić, albo podarować sobie ten cel. Wybieram to pierwsze, nie chcę forsować organizmu wysokim tętnem, to nie maraton. Po kilku piekielnie długich minutach docieram do Robakowa i asfalciku, chwilę później jestem na rozkopanym rondzie wyjazdowym Borówiec - Skrzynki.
Piaski w Skrzynkach (Czołowie) nie są tak upierdliwe jak te poprzednie, cienka warstwa nie przeszkadza, jest dość twardo, więc szybko i sprawnie ląduję w Mościenicy, tu kolejny asfaltowy odcinek, fiku-miku i jestem w Kórniku.26,5km za mną oraz godzina jazdy. Super jest dobrze. Nie zatrzymując się, korzystam z tego że jest to bodaj najdłuższy asfaltowy odcinek, bo od Mościenicy, przez Kórnik, Bnin, Konarskie, Radzewo, Radzewice aż do Świątnik. Na odcinku Radzewice - Świątniki, pierwszy raz tego dnia odczuwam co znaczy wiatr o sile 5,5m/s (20km/h). O ile na osłoniętych lasem odcinkach nie czuć go prawie wcale, to na otwartej przestrzeni daje popalić.
W Świątnikach, szybka decyzja, jechać zgodnie ze strzałkami pętli, czyli dołem przez głęboki piasek, aż do Rogalina, a następnie tyłami za Rogalinskiem pałacem, parkowymi alejkami aż do Rogalinka, czy też wybrać wariant szybszy i zarazem łatwiejszy, asfalcik.
Wybieram asfalcik, jestem zmachany 6km zmagań z wiatrem i chce odpocząć. Prawa noga już tak nie doskwiera, trochę daje znać o sobie, ale jest dobrze. Nie rezygnuję więc z pokonania pętli. Po szybkiej ale generalnie spokojnej jeździe bez szaleństw docieram do Mostu na Warcie za Rogalinkiem. Kawałek dalej kieruję się oznaczeniami i skręcam w lewo, ponownie piaski.
Postanawiam przeznaczyć parę chwil na pierwszy tego dnia postój. Na liczniku 46km strzeliło, a ja nawet jednej minuty na postój jeszcze nie przeznaczyłem. Te kilka chwil wykorzystuję na przesmarowanie odrobinką oliwki łańcucha i kilka solidnych łyków wody. Czas szybko leci, gdy już kończę jakaś parka z dzieciakiem na siodełku dociera od strony Mosiny, facet zadaje pytanie co się stało i czy pomoc potrzebna. Szybko wyjaśniam że postój zamierzony i nie spowodowany awarią, pięknie dziękuję zakładam kaski i już mnie nie ma.
Kwitnące zielsko przy ścieżce© toadi69
Do mostku na Samicy walka z piaskami, za mostkiem nic inaczej. W końcu jestem na twardej drodze i zdobywam od strony Warty Mosinę. Na rynku w Mosinie tragany, porozkładane jakieś budy i scena, z plakatu doczytuje że obchodzą dni Mosiny. Super, tylko że same zakazy i zatarasowane drogi oraz niektóre chodni, a tam gdzie się da wjechać to mrowie ludzi. W końcu udaje się mimo wszystko sprawnie wyjechać. Podjazd na Osową Górę od strony Pożegowa, wiem że nie będzie łatwo, ale dwóch rowerzystów jakieś 500metrów z przodu motywuje mnie aby się szarpnąć i ich dognać. Plan jest prosty, tętno w górę ale bez szaleństw i gonimy ich. W połowie górki doganiam pierwszego, sapie i pomimo że jedzie na młynku idzie jemu to bardzo opornie. do kolejne brakuje mnie około 50 metrów. Pomimo że górkę czuję w nogach pozostawiam środkową tarczę i na dość sztywnym przełożeniu udaje się dojść gościa, ten nie jest tak zasapany. Widzę że ma mapę w łapie, więc rzucam pytanie czy jedzie pętlę ?. W odpowiedzi słyszę - tak. Na dłuższą konwersacje nie ma czasu, jeszcze parę metrów do szczytu wzniesienia no i zbliżam się do bruku.
Kilak stojących na poboczu samochodów wymusza jazdę brukiem. Strasznie trzęsie, wybija z rytmu. Na szczęście bruk jest krótki, a i wyżej już nie jadę teraz tylko w dół. Po początkowo twardej ścieżce jadę dość szybko, nieznacznie dokręcając, tętno spada do normalnego czyli 140-150. Zanim dotarłem do piasków mam już je unormowane.
WPN przelatuję dość szybko i sprawnie, doganiam jeszcze jakąś grupkę trzech kolarzy walczących z piaskiem, wyraźnie nie idzie im to, nosi ich po całej szerokości ścieżki :). Gdzieś na twardej leśnej ścieżce doganiam wlokące się nią auto i wyprzedzam, babka nie jedzie szybciej jak 25km/h może boi się zakurzyć autko :). Na szutrówce przed Witobelem straszna tarka, nie mogę sobie znaleźć toru jazdy na którym by nie telepało, jednak nie chcę aby mnie dogonił samochód, więc nie zwalniam. Uf w końcu Stęszew, szybka ocena ile mam wody ze sobą i decyzja, że gdzieś za Stęszewem w Tomicach lub Nirosławkach uzupełnię zapasy wody. I to był błąd, o którym miałem się niebawem przekonać.
Stęszew zostawiłem za sobą, wkrótce kończy się kolejny asfalcik.
Pomykając szuterkami i piaskami. Docieram do Wielkiej Wsi za dużo powiedziane, ledwo się otarłem o wioskę i już jestem w lesie. Przyjemnie jakoś, wiatru nie czuć, piasek mniej dokucza niż wiatr, a tym bardziej że nie jest głęboki, jedzie się dobrze. Woda jednak szybko ubywa. Wiem już że w kolejnej wiosce muszę się w nią zaopatrzyć, w Mirosławkach jednak albo przeoczyłem sklep, albo go nie było. Liczę na Tomice, jednak nie mam bladego pojęcia gdzie tam jest sklep i czy w ogóle tam jest sklep. Docieram do Tomic, mijam kościół i zwalniam bacznie rozglądając się za czym co by sklep przypominało, nadaremno nic nie upatrzyłem.
Przy ruinach młyna skręt w prawo i już jestem przy źródełku Żarnowiec.
Całkiem sporo ludzi, niektórzy wybrali się na grila inni tak jak ja przejazdem.
Zatrzymuje się na popas, wcinam co miałem ze sobą - batonik popijam niewielką ilością wody i po kilku minutach ruszam.
Jest niedobrze, mam w bukłaku góra 200ml wody, a doskonale wiem że najbliższy pewny sklep jest w Lusówku :(. Trzeba oszczędzać picie oraz siły, jadę wolniej niż dotychczas, w gębie sucho, czasami mały łyk wody, aby tylko jak najdłużej wystarczyło. Autostrada, Zaborowo, Więckowice, kusi mnie aby odbić w prawo i poszukać sklepu, jednak postanawiam jechać dalej, jakoś się do kulam do Lusówka.
Mijam piaszczystą Drwęsę, nieźle mnie prowadzało, oj nieźle. Do Lusówka około 3,5 km, jednak urzekła mnie cudowna alejka akacjowa, więcej się zatrzymuję i pstrykam fotki niż jadę, jednak piękno alejki, intensywny zapach akacji i buczenie pszczółek powodują że zapominam po co tu jestem, poświęcam się robieniu zdjęć, co chwila się zatrzymuję co chwila urzeczony pięknem nie baczę na mijający szybko czas, korzystam z nadarzającej się chwili, chcę nasycić zmysły, chcę się zapomnieć, przecież tu tak pięknie.
Okolice Lusówka, alejka akacjowa w kierunku na Drwęse© toadi69
Okolice Lusówka, alejka akacjowa w kierunku na Drwęse, spojrzenie za siebie© toadi69
Widok z alejki na pobliski skraj lasu bielący się akacjami© toadi69
Kolejne, jedno z wielu zdjęć akacjowej alejki© toadi69
Okolice Lusówka, alejka akacjowa© toadi69
Bliższe spojrzenie na kwitnące akacje© toadi69
Akacjowa alejka w krzywym zwierciadle© toadi69
rowerek postanowił odpocząć wśród kwitnących akacji :)© toadi69
Kwiaty akacji z bliska© toadi69
Na błękitu przestworzy białe kwiaty© toadi69
Kwiaty akacji z bliska© toadi69
Na skraju alejki gdy mam już wyjechać na asfalcik, dostrzegam jak zdradliwe były pięknie kwitnące akacje. Z jednej strony urzekły pięknem, tylko po to aby wbić nóż w plecy - kolec w przednią oponę.
To tu zaczyna się/kończy zależnie od punktu widzenia i/lub kierunku podróży alejka akacjowa© toadi69
Akacjowa alejka© toadi69
alejka akacjowa© toadi69
No cóż, trzeba się zatrzymać i zrobić co trzeba. Szybko przekonuję się że w oponie tkwi dorodny kolec, no pięknie się skończyło to kontemplowanie otaczającego piękna, jakże szybko zostałem sprowadzony na ziemię.
Biało, biało wszędzie, biel akacji widzę :)© toadi69
O pszczółka© toadi69
Kleimy czy zakładamy nową, szybciej założyć nową, zwłaszcza że w gębie Sahara a w bukłaku pusto :(
Ruszam pełny nadziei na szybkie zakupy, docieram do sklepu i ...
Sklep nieczynny, o żeś...... .... .... ...
Prawie 5 km do Lusowa, nie ma co czekać, jadę. W Lusowie, pod sklepem kilka nieciekawych typków przy piwku, hmmm, zaryzykować czy jechać dalej, jechać, w sadach jest żabka i abc.
W końcu dotarłem do sklepu. Upragnione zakupy, serek, batonik, no i woda, woda, woda. Batonik oraz serek szybko pochłaniam. Część wody również szybko zwilża wyschnięte gardziołko, a reszta ląduje w bukłaku.
Mijam Kiekrz, kolejna akacjowa alejka pomimo że nie mniej piękna jak ta pod Lusówkiem, zwalniam i bacznie patrzę co przed kołem, nie mam ochoty na kolejną pane, nie mam drugiej dętki, musiał bym łatać, a to mnie się nie uśmiecha. Takich zdradliwych alejek będzie jeszcze kilka tak jak kilka już było, za każdym razem będę pilnie obserwował co przed kołem, zamiast podziwiać.
Kwiaty akacji© toadi69
Złotniki no i wjazd na teren poligonu, jakieś 500 metrów przede mną dostrzegam rowerzystę, mimo że czuję w nogach kilometry coś mnie pcha aby gonić gościa.
Pościg ruszył, po drodze mijam paru niedzielnych rowerzystów co to jadą byle jechać, zmagam się z wiatrem na otwartych odcinkach, a dystans między mną a ściganym tylko nieznacznie się zmniejszył. W końcu jestem w Biedrusku, gostek jedzie tą samą trasą co ja mam zamiar więc myślę może jeszcze jest szansa.
Most na Warcie, i mam klienta jakieś 150-200 metrów przed sobą, uff, jak skręci w Promienku jest mój, nie skręcił, no cóż, a mogłem go dojść.
Teraz przyszedł czas na refleksje - nogi zaczynają odmawiać posłuszeństwa, i po co ci to było, po co goniłeś gościa, dla własnej satysfakcji, a teraz cierp. Kila dłuższych minut jadę wzdłuż Warty, kompletnie wypompowany, najchętniej bym zszedł z rowera i usiadł gdzieś na trawie. Dużo pije, wciągam batonika i tak docieram do Mściszewa. Kurna teraz prawie do samej Murowanej non stop pod górkę/
W Raduszynie dostrzegam sklepik, wody czuję że mam jakoś mało, więc tym razem nie myśląc, udaję się na zakupy. Uzupełniam zapasy wodą, lodzik, batonik, litr coli.
Po posileniu się popijam nieco colą, resztę wkładam do kieszonki koszulki i ruszam. Jazda jakoś mi nie idzie, czuję każdy mięsień. Docieram do puszczy Zielonki, zmęczenie nie chce przejść, tętno niskie, nie mam sił aby rozbujać się, każda górka nawet niewielka wyciska ze mnie resztki sił, odczuwam pierwsze jeszcze niewielkie skurcze, no tak pościg w Biedrusku kosztował, teraz cierp.
Nie ma co, muszę się zatrzymać i porządniej odpocząć. Zjazd ze ścieżki w głąb lasu, gdy oddaliłem się jakieś 200 metrów od duktu leśnego, opieram rowerek o drzewo, zwalam z siebie co niepotrzebne, ostatni batonik, łyk coli i wody, i sru na glebę, muszę nieco poleżeć i odsapnąć, albo przejdzie i dalej pojadę normalnie, albo będzie jeszcze gorzej.
Wredne muchy nie dają przymknąć oka, pobudka ustawiona na 30 minut w komórce, czas dość szybko mija. Dzwonek, czas upłynął, wstaję z ziemi i łups, obie nogi ściął silny skurcz. Nie mogę się ruszyć, chwilę jestem w jakiejś dziwnej pozycji, usiłuje rozmasować bolące miejsca. Po chwili zaczyna powoli przechodzić, robię pierwsze niezgrabne kroczki, po paru jest już znacznie lepiej. Ubieram się, wsiadam na rower i ruszam przed siebie. W bukłaku mam dużo wody, 3/4 litrowej butelki coli, która straciła już większość bąbelków. Z początku jakoś ciężko wejść na obroty, ale w końcu jeszcze przed Zielonką jadę swoje, jest dobrze.
Tradycyjny już piach na skrzyżowaniu w Zielonce, nie mam powodu aby zatrzymywać się przy sklepiku, jadę dalej, szybko, dość szybko docieram do kamienia przy którym należy skręcić na Dąbrówkę Kościelną, coś mnie podszeptuje jedź prosto, daruj sobie te parę niepotrzebnych kilometrów, zerkam na godzinę, minęła 17. Czasu mam, aż nadto, więc pomimo podszeptów gdzieś z wnętrza ciała skręcam. Nie wiem nawet kiedy i ukazuje się przed mną wieża kościoła w Dąbrówce. Szybka ocena ile mam wody, dużo. Więc nie zatrzymujemy się, jedziemy dalej. Piaszczyste odcinki dziś jakoś wiele sił mnie kosztują, jednak jestem wkrótce na drodze z płyt betonowych, jak ja jej nienawidzę rytmiczne telepanie.
Bednary, skręcam i kieruję się na Wronczyn. I w tym momencie pokochałem płyty betonowe, piasku niewiele nie przeszkadza, jednak prawie do samego Wronczyna, strasznie trzęsie na tarce jaka się utworzyła na tej ścieżce. Wronczyn, tu jakiś koleś na góralu postanowił mnie prześcignąć, wyrwał, wyprzedził mnie i zaczyna się obracać, w pewnym momencie skręca w kierunku jeziora, he he, ja też :) Na zakręcie wyprzedzam go po wewnętrznej i mocno dociskam na pedały, pierwsze 200 metrów nie jadę nic wolniej jak miałem na tych kilkuset metrach asfaltu, obracam się gostek odpuścił, nie podjął wyzwania, szkoda, miał bym większą motywację do szybszej jazdy, a tak samemu zwalniam i zaczynam oszczędzać siły.
Kawałek asfaltu na Gorzkich Polach dociskam i jestem w mig przy torach, teraz znowu piasek, na szczęście są to tylko pojedyncze krótkie łachy. Zjazd wąwozem, jak zwykle źródełko zalewa ścieżkę, w tym momencie dostrzegam samochód przed sobą, jest wąsko, ostrzejsze hamowanie. Okazuje się że to trzy auta jadące za sobą, pewnie wracają z j. Góra. Przeciskam się powoli z prawej strony, powoli, dzięki temu nie ochlapałem się :)
Korci mnie zatrzymać się i zrobić kilka fotek nad jeziorem, jednak widząc sporo ludzi na brzegu odpuszczam i jadę dalej, krótki podjazd po kamieniach, prawie jak w górach, prawie bo krótki i jestem na płaskim.
Kieruję się polną drogą na Kostrzyn. tętno nie chce skoczyć do wyższych wartości oscyluje maksimum w granicach 140-144 nawet na podjeździe jaki za chwilę mnie czeka, nie przekroczyło 144. Widać organizm jest mocno zmęczony i mówi że na dziś ma już dość...
Z początku przyjemna ścieżynka wśród pól, jeszcze przed niewielkim wzniesieniem zamienia się w gigantyczną piaskownice. Wygląda to jakby kilka dni temu ktoś zaorał ścieżkę i wyrównał nieco, a następnie parę razy przejechał ciągnikiem, zrzucam na średnią tarczę i idę w maksymalną kadencję, piasek stawia silny opór, koła grzęzną, tracę prędkość, ale udaje się jakimś cudem utrzymać 18km/h, spadło co prawda z 30, jednak kolejny odcinek który jest zjazdem, w nie mniej głębokim zaoranym piasku, pomimo że cały czas dokręcam jadę zaledwie 22km/h, a ścieżka ma około 2 a 3 % nachylenia w dół. Rower tańczy na piasku, dwa razy już wypinam nogę jak ustawia się poprzecznie do kierunku jazdy, ale obuwa się jakoś bez sensacji, nie ma wywrotki :)
Wyjazd na asfalcik przed Kostrzynem i prawie od razu po krótki zjeździe, który staram się wykorzystać zaczyna się podjazd, motywację jednak mam, rowerzysta walczy ze wzniesienie, widać że słabo jemu idzie, pomimo że jest w połowie podjazdu, postanawiam dojść gościa, udaje się, mam prawie 30km/h na liczniku kiedy gościa wyprzedzam i ciężkie jak z ołowiu nogi. Jednak spojrzenie jakim mnie uraczył zasługiwało na ten wysiłek. Na płaskim przed Kostrzynem pozwalam odpocząć nogom po podjeździe. Przed samym miastem gostek z radosnym uśmiechem mnie dogania i wyprzedza, kręci korbami jak oszalały i w tym momencie z dużej tarczy spada mu łańcuch, a to pech :)/ Przejazd pod trasą Poznań-Gniezno rozkopany, zakaz ruchu, sprowadzam rower po schodach, gostek wykorzystuje znajomość terenu i dość spranie chociaż powoli robi zjazd wzdłuż robót drogowych. Kurna znowu jest przede mną, naciskam mocno na pedały i na szczycie podjazdu ponownie jestem z przodu, tym razem nie odpuszczam przyśpieszam na płaskim, zatrzymuje się dopiero na światłach, chłopak jest jakieś 50 metrów z tyłu, odpuszcza i skręca w prawo.
Przez Kostrzyn jadę obok Tesco, wody mam jeszcze trochę i nadal 3/4 litra coli, spokojnie jadę dalej, ostatnie kilometry polnych ścieżek, i docieram do Trzeku.
Teraz już tylko twarde drogi. Do Tulec staram się trzymać prędkość w okolicach 26-30km/h sprawnie mijam Gowarzewo, tętno niskie, zmęczenie duże, prędkość nadal około 28km/h, jeszcze 2km i zamknę pętelkę w Tulcach.
Uff, pętla zamknięta.
Teraz jeszcze kawałek przez Tulce, Szczepankowo i do domciu.
Zwalniam do około 20-24km/h chcę dać odpocząć nogom oraz organizmowi zanim zakończę jazdę.
Pod blokiem jestem kilka minut po 20:40
Łączny czas postojów nieco ponad 1 godzinę, w tym 40 minut w Puszczy Zielonce najdłuższego postoju.
Jest dobrze a nawet bardzo dobrze, nogi pieką, jestem głodny jak wilk, woda i cola wypite do zera, teraz tylko wodopój, małe jedzonko, wanna, bo wyglądam jak świnia, pot i kurz zrobiły swoje. Kolacja i spać.
Zdjęcia umieszczę w poniedziałek
Kategoria 100 - 200 km
Dane wyjazdu:
202.97 km
135.00 km teren
09:08 h
22.22 km/h:
Maks. pr.:42.94 km/h
Temperatura:9.0
HR max:167 ( 92%)
HR avg:135 ( 75%)
Podjazdy:983 m
Kalorie: 5653 kcal
Rower:Giant XTC0
Krew, łzy i pot - Pierścień A.D. 2011 - Wiatr, zimno, deszcz i pot
Sobota, 8 października 2011 · dodano: 09.10.2011 | Komentarze 3
W tym roku, kolejny raz postanowiliśmy wraz ze znajomymi okrążyć Poznań, trasą pierścienia poznańskiego. Date wybraliśmy dość dawno temu, wydawało się jeszcze po MTB Wolsztyn, że piękna pogoda będzie dopisywała, jednak już w tygodniu wiadomym było, iż nie będzie aż tak pięknie i ciepło.Piątek wieczór, prognozy pogody nie dają nam złudzeń, ma być zimno, wietrznie i mokro. Pomimo różnych pomysłów np przesunięcie z soboty na niedzielę wyjazdu, niedzielę która miała być pogodniejsza i cieplejsza i słoneczniejsza, decydujemy się na sobotę.
Sobota rano, jest bardzo wcześnie, nie ma jeszcze szóstej, za oknem ciemno, spoglądam przez okno, droga mokra i skrzą się w niej uliczne lampy oraz światła samochodów, jednak nie pada. Spojrzenie na termometr, zimno, ledwie 8 stopni, w tym momencie już się wszystkiego odechciewa, jednak pocieszające jest to że, nie pada. Prognoza w TV, nie różni się od tej z piątku wieczór :(
Ubieram się jakbym miał jechać zimą, przy temperaturze około 0. rękawiczki bawełniane z długimi palcami na to rowerowe krótkie, gruba zimowa podkoszulka z długim rękawem, pod to potówka, koszulka z krótkim, kurtka przeciwwiatrowa, długie spodnie, przedłużenia, dwie pary skarpet, i ochraniacze na buty, pod kask buf i czepek gratisowy z MTB Poznań. Tak ubrany z kaskiem na głowie dostrzegam pasek pulsometru leżący sobie na stole, co on tam robi, nie tam powinien się znajdować. Lekko zdenerwowany jestem zmuszony nieco się rozebrać aby umiejscowić go we właściwym miejscu, a czas ucieka.
Start miał być o 7:00-7:15 z Rusałki, jest 6:55 a ja dopiero wsiadam na rower pod blokiem. wiem że 20 minut powinno wystarczyć, jednak już po pierwszych metrach przekonałem się że woda z drogi ląduje na moich 4 literach, zwalniam do około 20km/h nie chcę zaczynać pierścienia od przemoczenia zadka jeszcze przed jego rozpoczęciem. Do Rusałki docieram o 7:19, po drodze przechodzę moment zwątpienia i zastanawiam się czy jest sens jechać, gdyż w okolicach Śródki zaczyna padać, na szczęście, deszcz nie jest obfity i szybko mija, na Sołaczu już nie czuć aby padało.
Na miejscu jest tylko Jacek i Krzysztof. Niespodzianka, gdzie reszta drużyny?, a zapowiadało się że będzie liczne grono.
Czekamy do 7:30, ja się nieco rozbieram, jedna warstwa za wiele, Krzysztof w tym czasie wykonuje kilka telefonów. O 7:30 ruszamy wiedząc że jedziemy we troje, po drodze ma dołączyć do nas Marcin (z3waza), jednak przejedzie z nami tylko fragment pierścienia, a w okolicach zielonki dołączy jeszcze Paweł, reszta wymiękła ewentualnie zmieniła plany. Temperatura ledwie 7 stopni, do tego czuć wiaterek nie jest jeszcze zbyt silny, jednak czuć że jest zimny, uwzględniając że jeszcze nie tak dawno rankami było od 10 do 15 stopni a za dnia słupek rtęci na termometrze przekraczał 20 stopni, wiatr był słaby a do tego ciepły, diametralnie zmieniało to warunki do jakich przywykliśmy w ostatnich dniach/tygodniach. Dotychczas aura nas rozpieszczała, a dziś pokazała drugi mniej przyjazne oblicze.
Ruszamy ścieżkami do Kiekrza, w Kiekrzu zaczyna się i ma zakończyć nasz pierścień, nie jedziemy zbyt szybko, oszczędzamy siły, rozgrzewamy się, w pewnym momencie wschodzące słońce przebija się zza chmur i ukazuje nam się piękny widok w kolorach złota, trwa to krótką chwilę, jest cudownie jednak chmury zasłaniają ponownie słońce i w lekkim półmroku jedziemy dalej. Około 8:00 jesteśmy w Kiekrzu i ruszamy na trasę pierścienia, mamy za sobą 24 minuty jazdy od Rusałki i 9 km pokonane (ja mam 20 km od domu), średnia 22,05 km/h. Ustawiam Way point na liczniku, aby wiedzieć, w którym momencie zaczęliśmy pokonywanie pierścienia.
Jedziemy zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, jak było wcześniej ustalone, i aby spotkać się z Marcinem oraz Pawłem. Początek trasy przebiega nam spokojnie i łatwo, czujemy że jest zimno, jednak wiatr w plecy nie przeszkadza a nieco pomaga, jeszcze jest słaby, jak to zwykle o poranku.
Do okolic Pawłowa mamy asfaltową równą drogę, jednak luksusy szybko się kończą i jadąc w kierunku Złotnik zaczynamy pierwsze km ścieżek gruntowych, początek dość kamienisty i lekko pod górę, przed Złotnikami ponownie zaczyna się asfalt, po przekroczeniu ul. obornickiej w Złotnikach przedzieramy się rozkopaną i zabłoconą ulicą, remont nawierzchni. Do Biedruska docieramy sprawnie i szybko, kilka sprintów z Jackiem, na których Jacek pokazuje że dziś jest mocniejszy i szybszy. Krzysztof nie podejmuje wyzwania, jedzie spokojnie we własnym tempie. przekraczamy linię Warty, i kierujemy się wzdłuż rzeki na północ, jedzie się nam dobrze, jest nadal bardzo zimno, jednak wiatr nam jeszcze nie przeszkadza, a przechodzące czarne chmury są na tyle łaskawe że nie sprowadzają na nas deszczu.
Mijamy sprawnie Murowaną Goślinę. Docieramy do skraju lasu, i już niebawem pojawia się znajoma sylwetka rowerzysty zmierzającego w naszym kierunku, po przejechaniu 36 km spotykamy Marcina, kilka słów na powitanie i ruszamy już we czworo do Zielonki. Około 5 km przed Zielonką, krótka pauza, telefon do Pawła i ruszamy dalej licząc, że za około kwadrans spotkamy się z Pawłem, drogę szybkimi susami przecinają nam 2 sarny, jedna z nich jednym susem pokonuje całą szerokość jezdni i znikają pośród drzew oraz zarośli. W Zielonce na zakręcie grzęznę w piaskownicy, z wielkim trudem udaje się mi ją pokonać, problem nie tkwi jednak w siłach czy słabej technice, stan techniczny napędu, zwłaszcza kasety pozostawia wiele do życzenia, jest już zajechana i łańcuch pod obciążeniem przeskakuje po zębach, powodując specyficzne dźwięki i wprowadzając mnie w irytację. Czekamy za Pawłem, mijają kolejne minuty, zapoznajemy się z okoliczną fauną i florą, jedni bardziej z florą idąc w okoliczne krzaczki inni z fauną, szwendające się psy. Po około 10 minutach, i telefonie do Pawła dowiadujemy się; iż zerwał na starcie łańcuch. Ruszamy dalej w kierunku Dąbrówki Kościelnej, gdzie mamy się spotkać z Pawłem. Docieramy do Dąbrówki. Czekamy, po kilku minutach zaczyna być nam zimno, więc śladem Jacka chowamy się we wiacie przystanku, za pleksi nieco cieplej, wiatr nie daje się nam tak we znaki i mniej przewiewa. Dociera jakiś rowerzysta, starszy pan, i On się z kimś umówił w Dąbrówce, niebawem pojawia się i Paweł. Już bez zbędnej zwłoki, po szybkim powitaniu wsiadamy na nasze rumaki i ruszamy w drogę.
Bednary, Wronczyn, Promno, gdzie za przejazdem kolejowym chwilę czekamy za Pawłem, nie chcemy aby pogubił się na rozjeździe, a nieco został z tyłu.
Lubiany prze zemnie odcinek niewielkiego jaru w okolicach j.Góra, niezłe błocko i sporo wody, więc jadę dość wolno, niektórzy przemykają w tempie maratonowym.
Kolejny nieplanowany postój, Jacek zrywa łańcuch, przynajmniej z pierwszej chwili tak to wyglądało, jednak rozpięła się jemu spinka, szybko zakłada zapasową i ruszamy do miejscowości Góra, niezły podjazd, nieco przypominający te górskie i już po płaskim kierujemy się otwartą przestrzenią, wśród pól i różanych poletek na południe ku Tarnowu i dalej do Kostrzyna. I tu zaczynamy odczuwać siłę sobotniego wiatru, pomimo że dmucha z boku, chwilami dość wyraźnie nam dokucza.
W Kostrzynie dłuższy popas pod Tesco, gdzie zaopatrujemy się w pożywienie i płyny, nieźle zaopatrzeni ruszamy dalej.
Do samych Tulec czujemy, że dziś nieźle dmucha, głównie wmordewind, główną lokomotywą jest Marcin, momentami jest co robić aby utrzymać się jemu na kole. W Tulcach z naszej piątki pozostaje czworo, Marcin jak wcześniej mówił tak zrobił, jego plan to pokonanie dystansu 100 km, więc wraca do Pobiedzisk, my zaś ruszamy do Kórnika, po przekroczeniu autostrady chwilka przerwy na spuszczenie nadmiarowego płynu z chłodnic. W Borówcu kolejne rozkopy na drodze, towarzyszy nam słońce i jakoś cieplej się robi, może to tylko wrażenie ale te kilka słonecznych chwil poprawia morale grupy i dodaje otuchy oraz nadziei na ukończenie pierścienia. Kórnik mijamy szybko i dość sprawnie, za Bninem ponownie dostajemy niezły strzał wmordewindu, widać też przed nami nadchodzącą nawałnicę. Docieramy w okolice Konarskich, zaczyna kropić, pada pytanie gdzie się schować, odpowiadam że za chwilę za zakrętem jest przystanek, po około 500 metrach widać już przystanek, zakręt i myk pod daszek. Pomimo nawoływań Krzysztof nie chowa się pod daszkiem, jedzie dalej. Ledwie schowaliśmy się pod dach, zaczęła się nawałnica, przez moment bardzo mocno padało i nieźle dmuchało, my schowani liczyliśmy że Krzysztof zawróci, jednak jemu już było obojętne i pojechał przed siebie, nie miał na sobie już nic suchego.
Po około kwadransie oczekiwania, prawie już nie pada, zza chmur życzliwszym okiem spogląda na nas słońce. Ruszamy, chcemy dojść Krzysztofa więc nasza prędkość nie jest niska, pomimo nie sprzyjającego wiatru, otuchy dodaje nam słońce, które aż do Osowej nas rozgrzewa. Od Rogalinka korzystamy z tunelu aerodynamicznego jadąc za ciągnikiem z przyczepą, tętno spada do koło 110-118 a prędkość oscyluje w pobliżu 26 km/h. Nie trwa to jedno długo, jeszcze przed Mosiną nasze drogi się rozchodzą, ciągnik podąża w swoim bliżej nie określonym kierunku, a my w swoim.
Na podjeździe na Osową Górę, w pewnym momencie zamajaczył nam w oddali Krzysztof, Jacek i Paweł wyrwali do przodu, goniąc Krzyśka, ja nieco z tyłu telepałem się pod górkę w rytm zgrzytów przeskakującego łańcucha.
Chwila rozmowy i rozstajemy się, Jacek i Paweł przemarznięci, decydują się na szybki powrót do Poznania, Krzysztof oraz ja postanawiamy ruszyć na Stęszew. Po około kwadransie, Krzysztof kończy konsumpcje i ruszamy. Tempo spokojne, bez szaleństw. Przejechaliśmy 7 km i zaczyna ponownie padać, na początku nie przejmujemy się, ale widząc, iż zaczyna mocno padać chowamy się pod drzewa. Tracimy kolejne 10 minut, ruszamy widząc, iż deszcz zelżył. Ledwo przejechaliśmy 2 km i ponownie zaczyna dość mocno padać, na skraju WPN przed otwartym terenem, w połowie długości j. Witobelskiego korzystamy ze słabej ochrony drzew, mijają kolejne minuty, po około 10 minutach ruszamy, nadal pada jednak wydaje nam się, iż za chwile przestanie, dość mocny deszcz i wmordewind dopadają nas przed samym Stęszewem, chwilę jedziemy w deszczu walcząc z wiatrem, nie ma gdzie się schować. Po wjechaniu do miasta korzystamy z pierwszego miejsca, w którym możemy ukryć się przed opadami. Mijają kolejne minuty. Po około 8 minutach widząc że teraz już tylko ostatnie krople nam zagrażają, ruszamy, droga jest bardzo mokra, duża ilość kałuż i strumienie wody lecące spod kół, szybko przemaczają mi spodenki, czuje też że mam mokro w butach :( , rękawiczki przemoczone, i zaczynam odczuwać przenikliwe zimno w palce.
Po naszej lewej obserwujemy ogromną czarną chmurę, z której w promieniach słońca widać ogromne szare słupy wody kierujące się ku ziemi, nie wygląda to zachęcająco, mamy nadzieję że unikniemy spotkania z tą chmurą. Obracam się za siebie, widać jeszcze większą masę ciemnych chmur, chmur spod których przed chwilą się wydostaliśmy. Rozgrzewają nas słabe promienie słońca, jednak temperatura oscyluje wokół 7 stopni, tylko chwilami dochodzi do 8, jest zimno, odczucie chłodu potęguje również to, że już nie wszystko co mam na sobie jest suche, ratuje mnie tylko to, że jakimś cudem nie przemokły ciuchy jakie chroniły korpus, jednak palce rąk i nóg bolą z zimna, mokre dupsko i przemoczone spodenki też nie działają pozytywnie. Po około kwadransie może nieco później spodenki już są na tyle suche aby nie odczuwać przenikliwego zimna, palce rąk i stóp jednak nadal bolą, jeszcze nie wszystko dostatecznie przeschło.
Mając 155 km na liczniku z czego około 135 km pierścienia za sobą, docieramy do źródełka Żarnowiec za Tomicami, tu decydujemy się na chwilę spocząć. Pochłaniam ostatniego banana, Krzysztof wciąga żel, nieco się rozciąga, popijamy i po około 9 minutach ruszamy przed siebie.
Cały czas od Stęszewa towarzyszy nam słonko, groźna chmura, której się obawialiśmy przeszła gdzieś bokiem oszczędzając nas, widać iż żel i rozciąganie dodały energii i wigoru Krzysztofowi, gdyż nasza prędkość wzrosła, czuję wyraźnie iż jedziemy szybciej, widzę też po swoim tętnie że wzrosło. Mijamy autostradę, jedziemy wzdłuż j. Niepruszewskiego, gdzieś na dziurach wyprzedzamy samochód :) w końcu jesteśmy w Zborowie, po krótkiej chwili przekraczamy drogę 307, zostawiamy za sobą jezioro i gdzieś za Drwęsą robimy ostatni już dziś postój, kolejna porcja gimastyki Krzyśka, ostatnie daktyle i ostatni łyk wody, nadwyżki wody zostawiamy gdzieś pod krzaczkiem. Ruszamy po około 6 minutach. Akacjowa alejka, ostatnie terenowe kilometry i ostatnie piaski dzisiejszego dnia, W końcu ponownie asfalt.
Nie zatrzymując się pokonujemy Lusówko, Lusowo, Sady, wyraźnie odstaje na podjazdach, muszę później gonić Krzysztofa, ale jak tu jechać jak łańcuch przy każdym silniejszym depnięciu przeskakuje. Pozostaje gonić na płaskich gdzie sporadycznie przepuszcza łańcuszek, na podjazdach nawet tych niewielkich, które można było pokonać bez redukcji, szukanie biegów niższych tak aby łańcuch nie przeskakiwał, praktycznie tych samych których wcześniej używałem w terenie i pasiku, problem tylko w tym, że wtedy prędkość jazdy i tak była niska, a teraz z konieczności mocno spadała, przy symbolicznym wzroście tętna.
Do Kiekrza docieramy o 18:04, kolejny Way point na liczniku, sprawdzenie średniej.
Wynik:
średnia z przejazdu samej pętli to 22,57 km na godzinę
Dystans: 164 km
Czas jazdy pętli to 7 godzin i 5 minut
Czas wszystkich postojów na pętli 2 godziny 10 minut (bardzo dużo)
Podjazdów 740metrów
Do domu jadę już spokojnie ciągle w pierwszej strefi, podobnie Krzysztof
DO Rusałki docieramy już o światłach, które dla bezpieczeństwa odpaliliśmy w Kiekrzu. Sołacz, Śródka i ląduję u siebie na Ratajach.
Dzień udany, wyjazd w doborowym towarzystwie, może krwi nie było na trasie tak jak i łez, ale od pewnego momentu marzenia o gorącej kąpieli i cieplutkiej herbatce, ale czy ktoś z nas tego dnia nie marzył o tym?.
Wiatr, zimny wiatr a do tego niska temperatura, która oscylowała pomiędzy 7 a 10 stopni, chociaż na słońcu w południe koło Kórnika dało się zauważyć przez krótką chwilę 15 stopni, ale kiedy padał deszcz temperatura nie przekraczała 8 stopni. Średnia temperatura jaką zanotował licznik to z całego dnia zaledwie 9 stopni, bardzo mało.
Najgorszy odcinek dla mnie, to od Witobela do okolic Tomic, kiedy byłem przemoknięty i było mi strasznie zimno. Tym bardziej podziwiam Krzysztofa, który nie schował się przed ulewą i już przed Rogalinem był całkowicie przemoczony.
Dziś miałem w planach trening z "Polska na rowery", jednak dość późno wstałem, rower niezdatny do jakiejkolwiek jazdy, w której muszę użyć siły, więc trening nie miał sensu, cóż chyba czeka go wcześniejsza wymiana napędu niż planowałem. Spróbuję jeszcze pokombinować, może uda się jakoś do końca sezonu napęd wykorzystać, może ten z poprzedniej zmiany jest w lepszym stanie.
Dlatego tytuł wpisu wydaje się odpowiedni, było dużo zimnego wiatru, deszczu, przenikliwego chłodu, potu i zmaganie nie tylko z dystansem oraz trasą pierścienia, a głównie tymi pierwszymi czynnikami.
poniżej I strefy 5%
I strefa (102-130) 28%
II strefa (130-148) 47%
III strefa (148-185) 20%
Kategoria powyżej 200 km
Dane wyjazdu:
66.60 km
64.60 km teren
03:37 h
18.41 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Giant XTC0
MTB Wolsztyn 02/10/2011
Niedziela, 2 października 2011 · dodano: 02.10.2011 | Komentarze 8
Dziś przyszła kolej na Wolsztyn, maraton organizowany przez Kaczmarek Electric MTB 2011 MTB WolsztynDotarliśmy dość wcześnie, odbiór numerka, chipa oraz krótka rozgrzewka z Pawłem i Krzysztofem, ustawiamy się gdzieś na dalekich tyłach i o 11 następuje start, start wspólny. Zanim ruszyliśmy chwilę czekamy aż osoby przed nami ruszą.
Od pierwszych metrów cisnę ostro, wiem że podobnie jak grabkowym poznańskim maratonie jest wąskie gardło po przejechaniu 500 metrów, kładka nad rzeczką.
Korzystam ze sprytu Pawła i widząc jak się przeciska rwie do przodu trzymam się dość blisko i do korka przed kładką docieram 5 metrów za nim, jednak, On grzecznie ustawił się w ogonku, ja szybko boczkiem i z boczku wraz z Krzysztofem, który wjechał za mnie wciskamy się na mostek. Jestem przed Pawłem :)
Za mostkiem ostro naciskam w pedały i sru do przodu, chce się oderwać od Krzysztofa, aby plan z trzymaniem się mnie i mego koła spalił na panewce.
Po około 10 minutach dogania mnie Paweł, który sporo stracił na mostku. Jakiś czas jadę za nim, jednak nie próbuję utrzymać się na kole, nie te tempo.
Długi czas widzę go przed sobą, jednak dystans powoli i nieubłaganie rośnie, ostatni raz widzę Go jak na górce skręca w singla, na lewo, ja zaś dopiero zaczynałem mozolną wspinaczkę na wzniesienie.
W pewnej chwili dostrzegam przed sobą gościa z napisem na spodenkach Marek Konwa Team, jednak szybko go wyprzedzam i więcej już nie zobaczę :)
Na pierwszym punkcie kontrolnym mam czas 51 minut 5 sekund i 45 lokatę, strata do Pawła to 4 minuty (47:10 27 lokata) zyskuję do Krzysztofa nieco ponad 3 minuty (54:44 - 56 lokata) oraz do z3Waza nieco ponad 1 minutę (52:29 - 51 lokata) nicałe 30 sekund do Krzysztofa (Wing) (51:27 - 48 lokata). Do mety jadę prawie jakby maraton miał skończyć się na 33 km. Po pokonaniu kilku wzniesień, niekiedy z buta, po zjechaniu kilku zjazdów, raz bez zapięcia się w SPDy (ładne loty z dupskiem nad siodełkiem i nogami w powietrzu, tylko ręce trzymały kierownice i rower, lądowania nieco bolesne kiedy dupsko spotykało się z siodełkiem)
Docieram w okolice niepozornej łączki, i tu niemiła niespodzianka, niby nic, a jechać nie idzie, ogromny wysiłek a wlokę się jak żółw, na szczęście łączka szybko się kończy. Jeszcze kilka kilometrów i już jestem prawie na mecie, mam dwóch kolarzy na kole, na ścieżkach przed molo jakoś nie śpieszą się wyprzedzać. W pewnej chwili gostek z numerem 696 (fajny numerek) bierze mnie o pół roweru na samej mecie, może nieco większa długość, kolejny przekracza chwilę za mną metę, jednak oni na dziś kończą trudy maratonu, a ja jadę dalej.
Czas po pierwszej pętli (696 1:37:04) ja byłem zaraz za nim, kolejny miał czas 1:37:07 więc mój był by 1:37:05 i 68 lokata Open na 257.
Po dojechaniu do mostka tym razem luzik, spoko nic nie blokuje tylko jechać :)
od tego momentu odpuszczam i zwalniam, muszę wyluzować, doskonale wiem że w tym tempie wytrzymam jeszcze około 30 minut, a to trochę zbyt mało aby dojechać do mety. Nie chcę powtórki z Michałków - zgonu na trasie.
Dogania mnie Z3Waza, dowiaduję się iż Krzysztof już dość dawno temu został z tyłu, zakładam że mam na tyle dużą przewagę aby przez 5 do 10 km jechać wolniej i dać czas na zregenerowanie mięśniom.
Drugą pętlę głównie jadę sam, od czasu do czasu ktoś mnie wyprzedza, jednak wkrótce mija odcinek na którym odbudowywałem utracone siły i powoli zaczynam przyśpieszać, od tego momentu już prawie nikt mnie nie wyprzedzi (tylko na 3 km przed metą stracę jedno oczko). Punkt pomiaru czasu 2:40:25 - 52 lokata
strata do Pawła duża (2:17:29 - 13) do Winga również spora (2:25:56 - 32) do Marcina z3waza tylko 5 minut (2:35:58 - 48) spory zysk w stosunku do Krzysztofa (2:53:58 - 62).
Na bufecie zatrzymuje się, jeden kubeczek, drugi kubeczek i niespodzianka, dogania mnie Kobieta (Kamila Bródka) ruszam aby powalczyć, długo jedziemy razem, głównie z przodu ja, jak nawet gdzieś mnie wyprzedza, to za chwilkę odrabiam i ponownie prowadzę, znajome górki, znajoma łączka która i tym razem nam klei się do opon, tyle że teraz jeszcze trudniej walczyć.
I tak w końcu docieram do schodów, tu kilka stopni w górę i ...
Całą trasę nie mam skurczów, nawet nie czuję aby coś było nie tak z nogami, w chwili kiedy staję na pierwszym stopniu łapie mnie z trudem wchodzę na górę, stoję jak taka pi... na drodze na której wstrzymano ruch i nie mogę nogi przełożyć nad siodełkiem, kierujący ruchem mówi abym jechał, a ja na to nie mogę - skurcz. Trwa to wieczność, w tym czasie Kamila niweluje różnice szybko pokonuje schodu i odjeżdża w siną dal :( trwało to kilkanaście sekund 30 może więcej w końcu jakoś udaje się mnie przełożyć nogę na drugą stronę roweru, nie było to nad siodełkiem, raczej to rower jakoś tam wjechał pode mnie :) ruszam, dziewczyna już zjechała z drogi i znika gdzieś między drzewami. Pierwsze obroty korby kosztują mnie sporo sił i bólu, jednak już po kilku metrach wszystko wraca do normy. Gonię jeszcze się łudzę że dogonię uciekinierkę, jednak do mety już blisko, widzę że dystans się zmniejsza, powoli coraz bliżej jestem, przy 26 km/h przemykam pomiędzy dwoma drzewami obwiązanymi taśmą (wąsko tam było) widzę że na technicznych kawałkach szybciej zmniejszam dystans, jednak na łatwych prostych jedzie tak samo szybko jak ja lub minimalnie wolniej. zostało 500 metrów do mety może mniej, już wiem że nie dam rady odrobić straty, obracam się za siebie, nasłuchuje gwizdków, nikogo nie ma nic nie słyszę, już wiem że za mną czysto.
Meta, meta, meta
zatrzymuje się zaraz po jej przekroczeniu, zsiadam z roweru i to samo co na schodach, skurcz, nie mogę zrobić kroku, chwilę stoję w tym czasie jakaś babka wręcza medal, facio prosi o chipa, no i problem nie mogę unieść nogi, jakoś zdejmuję go i oddaje. W tym czasie już mi gratuluje z3waza, pojawia się Paweł zimnym, smakowitym lodem, już myślałem że to dla mnie, ale musiałem się obejść smakiem i makaronem :)
Pogawędka na molo, chwila oczekiwania, zastanawiamy się czy Krzysztof dojedzie poniżej 4 godzin czy nie.
docierają kolejne osoby, po dłuższej chwili jest i Krzystof - 3:52:42 -63/78 i M4 12/4
Mój wynik to 3:37:06 52/78 M4 8/14 strata do Kamili to 21 sekund, hmmm zacięty finisz był by gdyby nie skurcz na schodach :)
Paweł czas 3:00:55 13/78 M2 4/21 no i znalazł się na podjum
Wing 3:10:45 25/78 M2 10/21
Z3waza 3:27:28 48/78 M3 17/20
W tomboli nikt z nas nie miał szczęścia :(
Po losowaniu było małe co nie co, wcześniej piwko zasłużone :)
Wyniki z licznika po odzyskaniu licznika, został u Krzyśka w aucie :)
Wolsztyn warty polecenia, nieźle dawał w cztery litery, na mecie byłem zmachany bardziej niż po Osiecznej, jeszcze po 1 pętli cicho liczyłem na czas jak w Osiecznej 3:30, jednak wiedziałem że nie będzie łatwo, a po przejechaniu punktu kontrolnego, zastanawiałem się tylko o ile więcej czasu będę potrzebował na pokonanie tego dystansu, wyszło całe 7 minut.
Dane wyjazdu:
68.95 km
60.00 km teren
03:28 h
19.89 km/h:
Maks. pr.:43.85 km/h
Temperatura:19.0
HR max:175 ( 98%)
HR avg:158 ( 87%)
Podjazdy:769 m
Kalorie: 2788 kcal
Rower:Giant XTC0
Osieczna 2011
Niedziela, 25 września 2011 · dodano: 25.09.2011 | Komentarze 8
WitamDziś już po maratonie w Osiecznej podaje tylko wyniki, przy odrobinie czasu napiszę sprawozdanko
Dystans Giga
miejsce Open 40 na 62
Miejsce M4 10 na 16
Oficjalny czas 3:30:35 (ubiegły rok 3:48:14 i to przy teoretycznie krótszej trasie, dystans miałem wtedy identyczny - pobłądziłem :) )
Pozostali Emedowcy
Jacek - Jacgol
miejsce Open 31 na 62
Miejsce M4 12 na 22
Oficjalny czas 3:15:00 (nie miałem najmniejszych szans, chyba żeby ten kapeć poskutkował jeszcze na trasie a nie dopiero na mecie, :) )
Krzysztof - Max
miejsce Open 50 na 62
Miejsce M4 12 na 16
Oficjalny czas 3:39:56 (w stosunku do ubiegłego roku poprawa - 3:56:42)
Kategoria do 100 km
Dane wyjazdu:
67.00 km
55.00 km teren
02:36 h
25.77 km/h:
Maks. pr.:44.59 km/h
Temperatura:29.0
HR max:177 ( 98%)
HR avg:163 ( 90%)
Podjazdy:387 m
Kalorie: 2212 kcal
Rower:Giant XTC0
BM Poznań 2011
Niedziela, 4 września 2011 · dodano: 04.09.2011 | Komentarze 8
Kolejny start, tym razem w BM Poznań, na własnych śmieciach.Przyjechałem na start chwilę przed otwarciem sektorów, ale jak się okazało sektory już były pełne, start jak to u Grabka z ostatniego.
Kilka metrów przede mną stał Jacek, za Krzysztof i Konrad.
Start, z początku powoli i mocniej w pedały naciskam po przejechaniu punktu pomiaru czasu.
Jedna kraksa krótko po wjechaniu w las, mijam ją i zostawiam, kolejna kilkanaście metrów dalej, tu dwa rowerki się szczepiły, dostrzegam też pierwszego kapcia na trasie, było ich całkiem sporo jak na tak prosty maraton.
W pewnym momencie dostrzegam Konrada. Ki czort, przecież był za mną, kiedy mnie wyprzedził ? nie zrażając się szybko go w tłumie mijam, nie ujechałem daleko i dostrzegam Krzysztofa, z niedowierzania przecieram oczka, jakim cudem, przecież nie wyprzedzał mnie, teleportował się czy co ? Dość łatwo wyprzedzam i mknę przed siebie. Już na mecie dowiedziałem się co to była za teleportacja. Okazało się że udało się Krzysztofowi i Konradowi zyskać cenne metry na starcie dzięki zamieszaniu i wejściu z boczku jednym z wejść do wcześniejszych sektorów.
Idzie całkiem dobrze, tętno na granicy 170 (norma). Wzdłuż Cybiny co rusz udaje się mi kogoś wyprzedzić, i tak docieram na groblę gdzie jakiś gostek postanowił mnie nie puścić, twierdząc iż też chce wyprzedzać, na wiele się jemu nie zdało to, gdyż jeszcze na grobli jego i delikwenta przed nim łyknąłem. Pierwsza górka bezpośrednio przed przejściem pod trasą wylotową z Poznania do warszawki z blatu i na niezłej szybkości, jednak w chwili kiedy znalazłem się na szczycie konsternacja. Wiedziałem że będzie tłumnie przed schodami, ale takiego tłumu się nie spodziewałem i tak długiej kolejki. Przymusowy postój. Po dość długotrwałym oczekiwaniu w końcu jestem z drugiej strony, wiem że Jacek jest gdzieś z przodu, Krzysztof chyba za mną. Naciskam na pedały doganiając kolejne osoby, szybko wyprzedzam nie dając aby skorzystali ze mnie jako lokomotywy, pierwszy "trudniejszy" odcinek to tradycyjnie w połowie długości jeziora swarzędzkiego, gostek jadący z przodu zanim zauważył zakręt w lewo i zareagował zdążył nieźle napiąć taśmę przegradzającą drogę na wprost.
Szybka redukcja biegów, wolę z młynka niż ryzykować że coś nie wyjdzie, i przed siebie, w tym momencie mija mnie jakiś młodzian, jednak na czas nie zredukował biegu i w połowie podjazdu rozłożył się na piknik, zajmując połowę szerokości ścieżki. Jakimś zbiegiem okoliczności udaje się mnie ominąć go z lewej lawirując między piknikującym a idącymi pieszo. Jestem na szczycie, obracam się. Młodzian który leżał pokonuje górkę z buta, za mną kilku podchodzi.
Jadąc z prędkością do 32 na godzinę docieram w okolice Uzarzewa, na zjeździe w oddali dostrzegam znajomą sylwetkę, czyżbym doznał kolejny raz dziś Deja vu?
Nie chce mnie się wierzyć, przecież w kolejce widziałem Konrada za Krzysztofem, kolejna teleportacja ? Jadę dalej, na końcówce podjazdu w Uzarzewie jestem już na tyle blisko że zaczynam mieć pewność, iż przed mną pomyka Konrad. Zakręt w ścieżkę do Biskupic i w tym momencie widzę Go z profilu - teraz już nie mam żadnych wątpliwości. Mam około 15 metrów straty, łyk wody, delikatnie odpuszczam, wyrównuje tempo z Konradem, po chwili przyśpieszam i wyprzedzam przed punktem pomiaru czasu oraz pierwszym bufetem na trasie. Dwa zdania zamieniam z Nim i dowiaduję się, iż wykorzystał okazję aby wraz z Jackiem przemknąć się po schodach. Przez krótką chwilkę miałem Konrada na kole, nie wiem jednak w jak długo, gdyż gdy kolejny raz spojrzałem za siebie jego sylwetka była około 20 metrów za mną. Widząc że przed mną jedzie dwóch rowerzystów w podobnym tempie oraz nieźle wyprzedzają co wolniejszych, postanowiłem ich dojść. Zajęło mnie to trochę czasu i sporo sił, do zniwelowania miałem na oko 100 metrów, ale udało się, przez chwilę jadę im na kole. W Biskupicach dogadujemy się aby robić zmiany i zyskać dzięki temu. Jedziemy pod wiatr mając na licznikach ponad 30 km/h chwilami dobijamy do 40 km/h jakoś nikt nie przyłączył się do naszego pociągu. Tak docieramy do zjazdu w las, nadal współpracujemy, wyprzedzamy kolejne osoby. Tempo jednak jest dla mnie zbyt wysokie jadę mając tętno około 170 i więcej, zaczynam odczuwać że słabnę, daję ostatnią zmianę, po około 2 może 3 minutach idę na koło, a po kolejnych 10 odpuszczam, wiem że nie dam rady w tym tempie dorównać 20-latkom. Długo jeszcze widzę ich przed sobą. W końcu kolejny punkt pomiaru czasu oraz bufet numer 2, spodziewałem się tego bufetu nieco dalej. Nie zatrzymuje się, mam jeszcze sporo wody ze sobą. Wąwóz, który pokonuję nieco wolniej niż rok wcześniej, nico przyblokowany uznałem że nie będę ryzykował i wciskał się na trzeciego. Kociołkowa Górka, teraz kawałek asfaltu, nieco odpuszczam, pociągam kilka solidnych łyków z bukłaka, za chwilkę zjazd w las, oglądam się za siebie nikogo znajomego nie widzę. Jadąc lasem zastanawiam się czy Krzysztof jest przed czy za mną, po głowie chodzi mnie myśl że w kolejkowym zamieszaniu mógł mnie gdzieś wyprzedzić. W okolicach Promna ponownie odcinek asfaltowy, odcinek do miejscowości Góra. Pod górkę czuję już zmęczenie, jednak na płaskim oglądam się za siebie i nie widzę aby tworzył się jakiś pociąg, szkoda, jest grupka z przodu. może ją dojdę. Z wiatrem osiągam na tym odcinku swą najwyższą prędkość tego dnia. na liczniku pojawia się cyfra 44 :) Dochodzę grupkę w miejscowości Góra, jestem padnięty, nie mam sił na danie zmian, więc chowam się za nimi i tak mnie doholowali do zjazdu z asfaltu. Telepiąc się po dziurach w dolinie Cybiny dogania mnie dziarski 56 latek, nie mam jednak sił aby podjąć walkę, wolę zwolnić. Kolejny asfalcik i tym razem pod górkę. Zjazd w polną drogę, przyśpieszam, staram się jechać równym tempem i na tętnie w okolicach 160, realizując ten plan docieram do rozjazdu w Uzarzewie. Kolejny bufecik na trasie, bukłak dziwnie lekki, wody w nim mało, zatrzymuję się na jednego głębszego.
Zjazd za Uzarzewem bez problemów od teraz około 12 może 13 km do mety, jadę równo i dość spokojnie, wyprzedzam parę osób jadąc ku Swarzędzowi, krótki odcinek po pozbruku i zjazd w lewo. Nico singielków. Kolejny ostatni podjazd wąwozem, i wzdłuż jeziorka kieruję się za strzałkami do mety, lekko z górki więc powoli przyśpieszam, zanim spostrzegłem jestem przy schodach. Kolejny krótki podjazd gdzie udaje się mi wyprzedzić 3 maruderów i równym tempem do mety. dochodzi mnie jakiś gostek, zaczynam czuć oddech na plecach, przyśpieszam, jednak nie obracam się, jadę około 26 km/h hamowanie przed zaporą, spokojny przejazd z prędkością 15km/h i przed siebie, meta już blisko więc koniec oszczędzania sił dociskam tyle na ile mam jeszcze mocy dobijam do 30 km/h momentami przekraczam tę prędkość, chwila nieuwagi i dałem się wyprzedzić, nie daję za wygraną dociskam przez moment mam 35 na liczniku i odzyskuję co utraciłem chwilę wcześniej. Nim dojadę do mety doganiam jeszcze 4 osoby ( 2 na pewno mini - matka z dzieckiem, co do pozostałych nie mam pewności. Ostatni dwa zakręty i słyszę że meta już tuż tuż, przy wyjeździe z lasu, wchodzę po wewnętrznej i wyprzedzam jakąś dziewczynę, kilka sekund później jestem na mecie.
Oficjalny czas 2:48:06 - 308 miejsce (312 wieczorem)
Na mecie już czekają Jacek i Jacek :) a minutę po mnie melduje się Konrad.
Kilka minut po nas zjawia się i Krzysztof, tradycyjnie nieco poobcierał się gdzieś na trasie.
Na mecie pogaduszki ze znajomymi, zjawiają się też emodwi gigowcy: Klosiu, Paweł i ojciec Dyrektor Emedu. Na krótko przed losowaniem dociera Maciej - jechał giga.
Jezioro Swarzędzkie - chwilę przed zakrętem w lewo i piaszczystym podjazdem
Uzarzewo, końcówka podjazdu koło muzeum łowiectwa, dwie fotki za Kondziem i kilka przed Maksem :)
Dolina Cybiny okolice Gurtatowa, za zjazdem
Malta, jezioro Olszok, to przed zaporą :)
Malta przed przejazdem przez drogę
Kategoria do 100 km